Urzędniczka Ministerstwa Rozwoju pracująca nad ważną dla gigantów cyfrowych regulacją zostaje zatrudniona przez jednego z nich. Rodzi to pytania o konflikt interesów.

Urzędniczka, która przygotowywała polskie stanowisko do unijnych regulacji dotyczących cyfrowych gigantów, przeszła do pracy w Google’u. Eksperci wskazują na potencjalny konflikt interesów. Z podawanych informacji wynika, że nową pracę podjęła od czerwca, tymczasem polskie stanowisko w sprawie kodeksu rynków cyfrowych resort przekazał do Brukseli pod koniec kwietnia, a proces rekrutacyjny w Google’u miał się zacząć w marcu. Koncern przekonuje DGP, że „sugestie, jakoby miały miejsce jakiekolwiek niewłaściwe działania, są bezpodstawne i nieprawdziwe”
Jagoda Zakrzewska pracowała w Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii dziesięć miesięcy. Odeszła w czerwcu, by od razu rozpocząć pracę w Google’u. Informację o tym, wraz ze zrzutem ekranu z profilu Zakrzewskiej na LinkedInie, podał na Twitterze Jan Zygmuntowski (rozmowę z nim publikujemy obok). W piątek wysłaliśmy pytania do resortu. Poprosiliśmy o potwierdzenie i zapytaliśmy, czy nie doszło do konfliktu interesów. Wczoraj tuż przed zamknięciem tego wydania otrzymaliśmy odpowiedź: „Dziękujemy za pytanie, jesteśmy w trakcie przygotowywania odpowiedzi”. Z kolei Google odpowiedział nam, że stara się zatrudniać najlepszych ekspertów, a rekrutacje są otwarte i każdy może się do nich zgłosić. „Informujemy o tym transparentnie. Sugestie, jakoby miały miejsce jakiekolwiek niewłaściwe działania, są bezpodstawne i nieprawdziwe” – napisało biuro prasowe koncernu.
Była urzędniczka pracowała w departamencie gospodarki cyfrowej, który przygotowywał stanowisko resortu do kodeksu rynków cyfrowych (DMA), zaproponowanego w grudniu przez Komisję Europejską. Razem z kodeksem usług cyfrowych (DSA) będzie to pierwsza regulacja platform internetowych, która obejmie cały rynek wewnętrzny w UE. A więc będzie również dotyczyć Google’a.
Nie udało nam się potwierdzić, jakie dokładnie stanowisko Zakrzewska otrzymała w Google’u. Na jej koncie w portalu LinkedIn zamieszczona była informacja, że w nowym miejscu pracy zostanie menedżerem do spraw rządowych i polityki publicznej. To oznacza, że będzie odpowiadać za relacje z polskim rządem, w tym z resortem, z którego właśnie odeszła.
‒ Potencjalny konflikt interesów zapewne w tej sprawie występuje. Instytucje różnie definiują te zagadnienia. Podstawowa zasada jest taka, że należy respektować zasady instytucji, w której się jest. Pytanie zatem, czy osoba ta ustaliła z dotychczasowym pracodawcą ‒ Ministerstwem Rozwoju, Pracy i Technologii ‒ że zamierza zatrudnić się w Google’u ‒ mówi DGP prof. Paweł Łuków z Zakładu Etyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Jak dodaje, Google zaś jest firmą komercyjną i ma swoje reguły.
To, co myślą urzędnicy, może oddawać komentarz do postu Zygmuntowskiego opublikowany z prywatnego konta przez Aleksandra Siemaszkę, wicedyrektora departamentu handlu i współpracy międzynarodowej resortu rozwoju. Napisał, że stosowanie klauzuli o zakazie konkurencji wymagałoby znacznie większych nakładów na administrację. ‒ Winna nie jest ta dziewczyna, która nic nielegalnego nie zrobiła (przynajmniej nikt nie przedstawił dowodu na to), a dysproporcja dochodowa i brak jawnych ścieżek awansu. Skończmy z tą nagonką ‒ przekonywał.
Stanowisko resortu na temat DMA opisywaliśmy na łamach DGP. Ministerstwo Rozwoju pozytywnie oceniło propozycję, jest jednak zdania, że kraje członkowskie powinny odgrywać większą rolę w kontrolowaniu cyfrowych gigantów. Zgodnie z propozycją Brukseli superregulatorem rynku cyfrowego ma stać się KE. W ocenie resortu poziom zaangażowania państw będzie zbyt mały, szczególnie w zakresie wyznaczania „strażników dostępu” czy listy obowiązków bigtechów. „Strażnikami dostępu” będą określane największe platformy internetowe wywierające znaczący wpływ na rynek. Resort chciałby podwyższenia progów ilościowych, które będą przesądzać, czy dana platforma jest „strażnikiem dostępu”, czy nie.
Zapytaliśmy ekspertów, czy zmiany sugerowane w polskim stanowisku miałyby w ogóle wpływ na Google’a. Karolina Iwańska z Fundacji Panoptykon pozytywnie ocenia wsparcie rządu dla kierunku regulacji. Na pytanie, czy to, że rząd postuluje zwiększenie udziału państw członkowskich w egzekwowaniu przepisów, co w obecnej wersji DMA zostało w pełni powierzone Komisji, może mieć znaczenie dla Google’a, odpowiada: ‒ Mogłoby, gdyby rząd postulował całkowite oddanie egzekucji przepisów w ręce organów krajowych, które zasadniczo dysponują mniejszym budżetem i zapleczem eksperckim, przez co mogą nie być tak skuteczne w dochodzeniu prawa jak Komisja.
Jednak, jak zauważa, stanowisko rządu w tej sprawie nie kwestionuje wiodącej roli KE w postępowaniach, ale sprowadza się raczej do tego, by organy krajowe były w te postępowania w jakiejś formie zaangażowane. Ekspertka uważa, że takie rozwiązanie samo w sobie ‒ o ile decyzja Komisji nie będzie uzależniona od zaakceptowania jej przez organ krajowy, co jest mało prawdopodobnym scenariuszem ‒ nie powinno wpłynąć na sytuację konkretnych „strażników dostępu”.
‒ Ten transfer najlepiej pokazuje, czym jest zjawisko „drzwi obrotowych”, a więc relacji między wielkimi korporacjami a strukturą rządową. Nie możemy na tym etapie jasno wskazać, jakie Google mógłby odnieść konkretne korzyści, ale samo to, że się nad tym musimy zastanawiać, jest niepokojące ‒ podkreśla z kolei analityczka prawna fundacji Instrat Blanka Wawrzyniak. Jak dodaje, rekrutacja do Google’a musiała odbywać się w czasie, kiedy resort kończył prace nad swoim stanowiskiem przesłanym do Brukseli 24 kwietnia
Z problemem obrotowych drzwi zmagają się też inne kraje. Były niemiecki kanclerz Gerhard Schröder znalazł zatrudnienie w Gazpromie, a tuż przed odejściem z Urzędu Kanclerskiego podpisał umowę na budowę Nord Stream z Rosją. Z kolei w Brukseli były przewodniczący Jose Manuel Barroso po zakończeniu kadencji przeszedł do Goldman Sachsa. Przed miesiącem urząd europejskiego ombudsmana wszczął śledztwo w sprawie byłego szefa Europejskiej Agencji Obronnej Jorge Domecqa, który zaczął pracować dla Airbusa, zanim uzyskał zgodę UE.
Google zapewnia, że rekrutacja była transparentna

Rozmowa

Jan Zygmuntowski współprzewodniczący zrzeszenia ekonomistów Polska Sieć Ekonomii, pracownik naukowy Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie

Kwestia bezpieczeństwa państwa

To pan poinformował o płynnym przejściu urzędniczki resortu rozwoju do Google’a.
Były to informacje dostępne publicznie na portalu LinkedIn. Nie udostępniłem niczego, co byłoby informacją prywatną, bo nie jestem znajomym tej pani. Wynikało z nich, że pracowała w Ministerstwie Rozwoju dokładnie w czasie, kiedy w UE trwały prace nad kodeksami usług cyfrowych oraz rynków cyfrowych, najważniejszą od 20 lat regulacją dla gospodarki cyfrowej w Europie. Ona została zatrudniona jako ekspert od rynków cyfrowych w resorcie we wrześniu zeszłego roku, mniej więcej w czasie, kiedy w UE kończyły się konsultacje społeczne i po raz pierwszy zaczęto już poważne prace nad tymi dokumentami. Z LinkedIna wiemy także, że mniej więcej w marcu tego roku została uruchomiona rekrutacja na stanowisko lobbystyczne w Google’u. W tym samym czasie, w którym ta pani brała udział w procesie rekrutacyjnym, odpowiadała za pisanie stanowiska rządowego, a także za negocjacje z innymi krajami. Wiedziała więc też, co inne państwa szykują, a to przecież tę firmę bardzo interesuje. Polskie stanowisko zostało sfinalizowane 24 kwietnia, a więc zapewne w trakcie trwania rozmów kwalifikacyjnych.
Jakie problemy się z tym wiążą?
Pierwszy – co resort robi, by bronić się przed wyciekiem tajemnic państwowych – nie tylko polskich, ale także innych państw unijnych – do aktorów prywatnych w momencie, kiedy jeden z urzędników ma prywatne relacje lub stara się o pracę w firmie, którą sam powinien nadzorować. Drugi dotyczy okresu karencji. Nie powinno być tak, że w piątek ktoś kończy pracę w ministerstwie, a w poniedziałek zaczyna w prywatnej firmie. Nawet jeśli nie wynosi poufnej wiedzy, to samo przejście jest problemem.
To zjawisko drzwi obrotowych, z którym walczyła także Bruksela. Co można zrobić, by mu zapobiec?
Najbardziej standardowym rozwiązaniem jest stosowanie umów o pracę, w których są okresy wypowiedzenia. Można też zastosować okres karencji lub zakaz konkurencji, np. zapisać, że przez jakiś okres dana osoba nie może podejmować pracy w określonym sektorze. W krajach zachodnich, które stosują te zasady lepiej lub gorzej, jest też tak, że urzędnicy zarabiają dużo więcej i nie można ich łatwo podejść nie tyle łapówką pod stołem co obietnicą lepiej płatnej pracy.
Ta sprawa ma też inny wymiar. Chodzi o cyberbezpieczeństwo. Widzieliśmy, że sam premier, używając e-maila, nie używa klucza kryptograficznego. Trochę trudno mi uwierzyć w to, że ministerstwa mają kontrolę nad dokumentami, które do nich wpływają. Podejrzewam, że nie jest problemem zgranie ich na prywatny pendrive. Taki klucz kryptograficzny kosztuje około stu złotych. Można wprowadzić prostą procedurę obiegu dokumentów, w ramach której każde udostępnienie pisma będzie zachowywane. To nie jest bariera technologiczna, to bariera ludzka.
Rozmawiała Magdalena Cedro