Jeśli z dokumentem „Polityka Przemysłowa Polski” zapoznali się już europejscy urzędnicy, to niewątpliwie musieli przyklasnąć – Polska idzie ręka w rękę z unijnymi wytycznymi. Model rozwoju przemysłu nie będzie znacząco odbiegał od trendów na reszcie kontynentu – główne z nakreślonych osi rozwojowych to cyfryzacja, zielony ład, bezpieczeństwo produkcyjne, tendencja do skracania łańcuchów dostaw i podnoszenie kwalifikacji kadr.

Wszystkie te filary mogłyby równie dobrze znaleźć się w dowolnym dokumencie stworzonym w Brukseli. Jeśli ktoś chciał doszukiwać się więc w dokumencie Ministerstwa Rozwoju wizjonerskich przełomowych tez stojących w kontrze do współczesnego myślenia o europejskiej produkcji – mógł poczuć się zawiedziony. Z drugiej strony pragmatyczne niezawracanie kijem Wisły może stanowić atut – łatwiej będzie zrealizować zamierzone cele bez sprzeciwu UE. Trudno też, by pod tak postawionymi problemami nie podpisała się większość przedstawicieli opozycji, która krytykuje rząd za niepłynięcie z europejskim mainstreamem.
Na pochwałę na pewno zasługuje wyróżnienie kluczowych dla rozwoju gospodarki branż. Ważne jest wskazanie, że rząd, nawet ten czujący tak jak obecny potrzebę silnej ingerencji w gospodarkę, nie robi tego doraźnie, punktowo i bez pomysłu, tylko w sposób możliwie świadomy stara się stymulować rozwój tam, gdzie jego udział jest konieczny.
Wiele branż czekało na dokument, w którym faktycznie rząd określi priorytety i zauważy ich problemy. Dotychczas część z nich, przede wszystkim te, w które bezpośrednio uderza unijna polityka klimatyczna, przy rosnących kosztach produkcji czuło się wręcz porzuconymi przez władzę. Dokument daje nadzieję, że rząd weźmie pod uwagę ich trudną sytuację i postara się pomóc. „Wreszcie rządzący sami piszą o tym, na co my wskazujemy od lat” – przyznają przedstawicieli branż uznanych za kluczowe, podkreślając przy tym, że wreszcie odbyły się realne konsultacje, podczas których słuchano ich bolączek.
Diagnozy są słuszne, jednak jak zawsze gorzej z receptami. Autorzy dokumentu podkreślają, że pandemia przemodelowała podejście do przemysłu – i im wcześniej polski sektor weźmie to pod uwagę, tym lepiej. Trudno się nie zgodzić, ale już w samym tym akcie widać też, że bardzo trudno dostosować biurokratyczną machinę do nowych trybów tak, by działała „na bieżąco”. Dobitnym przykładem jest to, że w samym PPP kilkukrotnie posiłkowano się danymi makroekonomicznymi z… 2018 r. W obliczu szybkich zmian to wręcz prehistoria.
Pojawia się też typowy problem znany z większością rządowych dokumentów programowych. Trudno wskazać, jakie mają być efekty i jak je poddać późniejszej weryfikacji. Przykładowo wiemy, że wyzwaniem polskiego przemysłu jest transformacja energetyczna. Pełna zgoda. Wiemy też, że pomóc w sprostaniu temu wyzwaniu mogą środki z UE czy zamówienia publiczne. Ale co dalej? Co konkretnie należy zrobić, by zapewnić np. hutnictwu możliwie bezinwazyjne przejście przez Zielony Ład do momentu upowszechnienia technologii wodorowej? Jakie wyniki i w jakiej perspektywie można uznać za sukces, a jakie za porażkę? Tu resort asekuracyjnie woli operować ogólnymi sformułowaniami w stylu „zmniejszanie emisyjności przemysłu” niż twardymi danymi ilościowymi, które za parę lat łatwo będzie sprawdzić.
Widać, że Ministerstwo Rozwoju wolało uniknąć chybionych zapowiedzi na wzór niesławnego „miliona samochodów elektrycznych”, bo to hasło zamiast pomóc, raczej podkopało zaufanie do planów rozwoju elektromobilności. Niektóre aspiracje, nawet bez konkretnych liczb, wydają się jednak przesadzone. Sztandarowym przykładem jest wskazanie, że sektor kosmiczny jest właśnie tym, który można przedstawić jako posiadający nowe perspektywy rozwoju. Zapewne takie ma, ale wyróżnienie go w strategicznym dokumencie państwa (gdy zabrakło tam miejsca np. dla odzieżówki) trąci myśleniem życzeniowym, za którym, jak widać po wielu poprzednich doświadczeniach tych i poprzednich rządów, rzadko kiedy idą wymierne efekty.
Co więcej, w kontekście takich aktów tradycyjnie w Polsce nie sprawdza się powiedzenie „dłużej klasztora niż przeora”. Publikowano ich już bowiem sporo, a największym sukcesem miażdżącej większości z nich było to, że w ogóle powstały – po konferencjach prasowych odkładano je na półkę, a wyłonieni z czasem następcy pracowali nad kolejnymi. Wyjątek od tej reguły stanowiła Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – można dyskutować nad jej efektami, ale w istocie pomimo upływu lat w wielu kwestiach stanowiła punkt odniesienia dla administracji. Nietrudno jednak domyślić się dlaczego – przez cały czas jej trwania autor sam trzymał rządowy ster.
W przypadku PPP stworzonej w Ministerstwie Rozwoju nie ma żadnej pewności, że też tak będzie. W obliczu tarć wewnątrz koalicji wyjątkowo ryzykowne byłoby obstawianie, że Jarosław Gowin będzie przez lata wdrażał dokument, który zaprezentował.