Marcowe wyniki polskiego przetwórstwa zaskoczyły nawet największych optymistów. Do tego dochodzi 8-proc. wzrost płac.

Marzec miał rozpocząć serię dziwnych odczytów gospodarczych danych, bo równo rok wcześniej na wyniki makro zaczęła mieć wpływ pandemia. Na kilka miesięcy zdławiła aktywność firm i konsumentów. Produkcja przemysłowa miała wzrosnąć w dwucyfrowym tempie (bo rok wcześniej zaczął się jej kilkumiesięczny spadek), efekt niskiej bazy statystycznej miał też podbijać wzrost wynagrodzeń. Ale nikt nie zakładał na marzec niemal 19-proc. wzrostu produkcji i 8-proc. płac. A takie dane – dotyczące porównania z marcem ub.r. – podał wczoraj Główny Urząd Statystyczny.
W porównaniu z lutym, uwzględniając zmiany sezonowe, przemysł sprzedał wyroby o wartości o 2,3 proc. większej. Głównie to świadczy o jego dobrej kondycji. Bo w marcu został zaostrzony lockdown, wprowadzony w odpowiedzi na szybko narastającą trzecią falę zakażeń. Firmy przemysłowe okazały się nie tylko na to odporne, ale też poradziły sobie z trudnościami w pozyskiwaniu komponentów do produkcji, wywołanymi przez utrudnienia w transporcie międzynarodowym. Skarżyły się na to niektóre branże, np. motoryzacja. Ograniczenia w podaży komponentów i surowców powodują coraz większą presję na wzrost kosztów, co coraz wyraźniej widać w cenach produkcji (w minionym były o 3,7 proc. wyższe niż rok wcześniej), ale samego procesu produkcji na razie nie blokują.
Sygnał inwestycji
Przemysł trzyma się mocno z tych samych powodów, co przez ostatnie miesiące: napędza go eksport dóbr konsumpcyjnych trwałego użytku. Ale jest i nowość: silne odbicie w produkcji dóbr inwestycyjnych. Według GUS w marcu była ona o 26,1 proc. wyższa niż rok wcześniej.
– Może to być sygnałem nadchodzącego ożywienia inwestycyjnego – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. „Może”, bo inne dane tego jeszcze nie potwierdzają, podobnie jak badania koniunktury w firmach. Przedsiębiorcy nadal deklarują odkładanie decyzji o nowych projektach ze względu na utrzymującą się niepewność związaną z pandemią.
– Możliwe, że to inwestycyjne ożywienie nadchodzi od partnerów handlowych za granicą. Ale u nas też, prędzej czy później, to nastąpi. Nie tylko ze względu na spodziewany napływ środków z Unii Europejskiej, ale też ze względu na konieczne inwestycje w automatyzację i robotyzację – proces, który pandemia zatrzymała – ocenia Grzegorz Maliszewski.
Druga noga przemysłowego ożywienia to odpowiedź na silny popyt konsumpcyjny, zwłaszcza za granicą. Mamy tu kontynuację trendu, który zaczął się w drugiej połowie ubiegłego roku. To zapotrzebowanie na nowe meble, telewizory, pralki czy lodówki z Polski nakręca krajową produkcję tych dóbr.
I prawdopodobnie nadal będzie nakręcać, bo dokładać się do tego będzie konsumpcja krajowa, której sprzyja sytuacja na rynku pracy. Wczorajsze dane GUS zdają się to potwierdzać: marcowy wzrost płac wyniósł 8 proc., co też było zaskakujące dla ekonomistów. Grzegorz Maliszewski zwraca uwagę, że skoro produkcja na eksport ma się świetnie, to przemysł raczej nie będzie ograniczał zatrudnienia i jest całkiem prawdopodobne, że firmy będą bardziej skore do dawania podwyżek ze względu na rosnące przychody. – Ciągle występują ryzyka w związku z pandemią, ale, jak widać, gospodarka się adaptuje. Szczególnie właśnie przemysł – mówi Grzegorz Maliszewski.
Specyficzny moment
Łukasz Kozłowski, ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, podchodzi jednak bardziej chłodno do danych z rynku pracy. Jego zdaniem jest za wcześnie, żeby zakładać stały wzrost płac i zatrudnienia. W kwietniu i maju wyniki będą nadal wysokie, ale nie dlatego, że ludzie będą dostawać duże podwyżki – a ze względu na efekt niskiej bazy. W ubiegłym roku o tej porze wiele firm płaciło swoim pracownikom postojowe, czyli tylko część wynagrodzenia, co wtedy zaniżyło statystyki. W marcu to jeszcze nie działało, stąd zaskoczenie. Marcowy wynik GUS tłumaczy to wypłatami kwartalnych premii.
– Z tych wszystkich powodów nie formułowałbym twardych tez po jednym miesiącu – mówi Kozłowski. Ale przyznaje, że na razie nie realizuje się negatywny scenariusz, w którym firmy, zwolnione już z zobowiązania utrzymywania zatrudnienia, zaciągniętego przy pobieraniu pieniędzy z tarcz antykryzysowych, miałyby zwalniać pracowników.
– Może jeszcze za wcześnie, by mówić, że wracamy do przedpandemicznej normy na rynku pracy, ale obawy, że wyjście z kryzysu będzie niemrawe, też się nie potwierdzają – dodaje ekonomista FPP. On również uważa, że firmy nauczyły się funkcjonować w nowym otoczeniu, choć nie wszystkie. Zwraca uwagę, że część usług i handlu jest objęta obostrzeniami i tam sytuacja pracownika nie jest najlepsza. Jak mówi, gospodarka jest w specyficznym momencie: ci, których obostrzenia nie dotyczą, zwiększają aktywność, objęci ograniczeniami są podtrzymywani przez państwową pomoc i dziś trudno powiedzieć, w jakiej formie dotrwają do zniesienia lockdownu.