- Nadzieję widziałbym w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, mają duży niewykorzystany potencjał - stosunkowo wysoką konkurencyjność pracy, podnoszące się kwalifikacje obywateli. I co ważne - społeczeństwa wciąż łakną wzrostu - mówi w rozmowie z DGP Piotr Arak, analityk społeczno-gospodarczy, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Jesteśmy oczarowani mitem wielkich inwestycji i nowoczesnym przemysłem. Czy w ten sposób nie tracimy z radaru zmian takich, jak rewolucja technologiczna w usługach czy rolnictwie?
Prawda leży pośrodku. Nasza nadwyżka w handlu usługami z zagranicą jest faktycznie wyższa niż w obrotach towarowych. Rzeczywiście coraz częściej koncentrujemy się na świadczeniu usług przez profesjonalistów, czyli prawników i księgowych czy programowaniu. Potwierdzają to kolejne inwestycje w Polsce ze strony firm technologicznych takich, jak Google czy Microsoft. Jesteśmy bardzo konkurencyjni i to pomimo płac, które w tym sektorze są coraz bardziej zbliżone do poziomu Europy Zachodniej. Nie konkurujemy tu już tylko wynagrodzeniem, lecz także dostępnością dobrych pracowników.
To z kolei daje szanse na powstawanie czegoś w rodzaju spin-offów. Ludzie z doświadczeniem w globalnych korporacjach mogą decydować się na własną działalność, znajdując swoją niszę. Tą drogą poszło zresztą wielu pomysłodawców dużych firm w Stanach Zjednoczonych - np. Steve Wozniak, który współtworzył Apple najpierw pracował dla Hewlett-Packard. To nie jest łatwe, ale może się udać. Ciekawym przypadkiem jest polskie Booksy, które stało się globalnym graczem. W okresie pandemii tego narzędzia zaczęły używać np. hiszpańskie urzędy.
Jest też wiele przykładów sukcesów wśród małych i średnich firm.
Tak, i to często nam umyka - te firmy są po prostu zbyt małe. Nie mają tak rozpoznawalnych brandów i wielkiej wartości pieniężnej. Dlatego nie trafiają na pierwsze strony gazet. Z drugiej strony, gdyby spojrzeć na rankingi najszybciej rosnących spółek w Europie to nagle okaże się, że wiele z nich pochodzi z naszego regionu i Polski. Na to, że nasze firmy znaczą coraz więcej, wskazują bardzo szybko rosnące transakcje w ramach venture capital. To wydarzyło się błyskawicznie - skok zajął dwa lata – rynek osiągnął wartość 2,2 mld zł, czyli 14-razy więcej niż w 2018 r.
Jaką rolę w tym unowocześnieniu może odegrać rolnictwo?
To bardzo dobry przykład polskiej elastyczności w biznesie i zarazem niedoceniony sektor rodzimej gospodarki. A sam system rolny i jego układ sprawia, że polscy przedsiębiorcy mają bardzo duże zdolności szybkiej adaptacji do zmian rynkowych zachodzących w całej Europie np. premiujących rolnictwo ekologiczne. Bardzo szybko wchodzimy w różne nisze, co widać w rosnącym eksporcie serów, słodyczy, pieczarek, ale też borówek amerykańskich, hodowli alpak, czy ślimaków. Do tego dodajmy ponad 300 winnic i jeden z najbardziej dynamicznych rynków wina. . Nie mamy za to wielu rozpoznawalnych brandów, ale produkcja jest coraz bardziej zaawansowana technologicznie i zautomatyzowana. Tu sporo się dzieje - od innowacji w zakresie zasiewów, poprzez monitorowanie zwierząt. Największe gospodarstwa w Polsce nie ustępują w żaden sposób tym z Zachodniej Europy.
Przekłada się to na inne sektory?
Te zmiany mogą być jednym z istotnych kół zamachowych dla reszty gospodarki. Podczas spotkań na temat realizacji Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju i oenzetowskich Celów Zrównoważonego Rozwoju bardzo często wskazywano na to, że innowacje w rolnictwie bardzo mocno oddziałują na zmniejszanie ubóstwa, wartość dodaną gospodarki i realizację wielu innych ważnych celów gospodarczych. Ilościowo udowadniano, że za sprawą rosnących wydatków na badania i rozwój w tym sektorze poprawiają się też inne wskaźniki - widać wzrost produktywności. Myślę, że ten obszar wciąż wymaga dużego zainteresowania ze strony polityki publicznej - np. by Polska jako duży i ważny gracz dorobiła się targów rolnych prawdziwie w międzynarodowej skali. To jeszcze bardziej zwiększyłoby potencjał, ale już teraz widać, że w ostatnich latach ten sektor znacząco zmienił się na lepsze. I miało to przełożenie na inne sfery gospodarki.
Jakie jeszcze wnioski płyną ze Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju oprócz samych wskaźników gospodarczych? Jak powinny wyglądać kolejne strategiczne dokumenty, by odpowiadały zmieniającym się potrzebom państwa?
Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju nakreśliła główne kierunki i cele, ale przede wszystkim sporo zmieniła w samej organizacji państwa. Wreszcie okazało się, że może istnieć dokument o charakterze strategicznym, do którego faktycznie później odnoszą się instytucje państwa. Wraz z nową perspektywą unijną czy odbudową kraju po pandemii mogą pojawić się nowe elementy takie jak konkretniejsze uwzględnienie europejskiego zielonego ładu czy kolejne elementy cyfryzacji wraz z dalszym postępem technologicznym. Dobrym przykładem są drony - stosunkowo niewielka branża z niewielką wartością dodaną, jednak niezwykle perspektywiczna i innowacyjna. Polskiej gospodarce stosunkowo szybko udało się w niej odnaleźć, a dziś znajdujemy się w światowej czołówce pod względem gotowości rynku. Warto wyszukiwać takie nisze i punktowo podnosić zaawansowanie naszej gospodarki.
Do jej modernizacji konieczne są polskie firmy? Może nadal za innowacyjność odpowiedzialne mogłyby być przede wszystkim duże zagraniczne projekty? Gdy niemieckie firmy naprawdę potrzebują oszczędzać, to Polska wciąż jest dla nich bardzo atrakcyjnym kierunkiem.
Proces inwestycji zagranicznych unowocześnia, ale do pewnego stopnia. Projekty realizowane w krajach Grupy Wyszehradzkiej wskazują, że przenoszone są te procesy, które bardzo trudno zautomatyzować, które wymagają pracy człowieka jak np. produkcja wycieraczek samochodowych. A skoro tak, to kluczowe okazują się koszty wynagrodzeń. Teraz jednak wzrost wynagrodzeń jest znaczny – uwzględniając parytet siły nabywczej płace w Polsce w 2019 r. były o 25 proc. wyższe niż w 2015 r. To najwyższy skok w całym OECD. Przyjdzie zatem moment, w którym przestaniemy być atrakcyjni przede wszystkim wynagrodzeniowo i będziemy konkurować kadrą, a proces produkcji będzie automatyzowany. A to oznacza, że część pracującego w przemyśle personelu będzie musiała otworzyć własne firmy albo pracować dla innych podmiotów. To konsekwencja nieuchronnej ewolucji przedsiębiorstw przemysłowych. To też pokazuje, jak istotna okaże się edukacja. To duże wyzwanie - z dopasowaniem jej do realiów współczesnej gospodarki spore problemy mają również państwa Zachodu kształcące do zawodów, które mogą diametralnie się zmienić.
A może kolejnym impulsem z zagranicy staną się projekty, które w ramach skracania łańcuchów logistycznych trafią na nasz kontynent z Chin?
By zrealizować taki plan, potrzeba dużo więcej decyzji zarządczych i faktycznych zmian strukturalnych. Na razie mamy same deklaracje. Zatem to dość odległy scenariusz, a wiele firm wciąż nie uwzględnia ryzyka płynącego z dostaw z Chin. Faktycznie część inwestycji amerykańskich, japońskich czy koreańskich stamtąd się wyprowadza. W europejskich aktywach jeszcze tego nie widać. Możliwe, że fabryki niemieckich i francuskich firm powstające, by zaspokoić azjatycki popyt, wcale nie będą lokowane w Europie.
Nawet w obliczu nowej europejsko-chińskiej umowy inwestycyjnej?
Niemcy i Francja dążą do tego, by powiązania z Chinami były jak największe. Związane jest to z tym, że rosnąca w Chinach klasa średnia będzie coraz chętniej kupować produkty ze Starego Kontynentu. Czy to oznacza, że Polska zyska na tym produkcyjnie? Można przypuszczać, że atrakcyjniejszy dla Państwa Środka model biznesowy to taki, w którym produkcja zostanie w Chinach, a z Europy pozyskane będą tylko najbardziej zaawansowane technologicznie komponenty.
Model europejskiego zbliżenia z Chinami będzie dla nas groźny?
Trudno powiedzieć, ale możliwe, że Chiny wcale nie będą zainteresowane importem z Europy całych produktów, a jedynie drobnych, choć niezbędnych do dalszego rozwoju zaawansowanych komponentów. I mogę się założyć, że będą one pochodzić z Niemiec czy Francji, a nie Polski i pozostałych państw Wyszehradu.
Czy to oznacza, że wielkie polskie korzyści z Nowego Jedwabnego Szlaku są mrzonką?
Teoretycznie nie jest to zły scenariusz, a chińskie inwestycje mogłyby przynieść szereg korzyści, ale diabeł tkwi w szczegółach i niuansach politycznych. Problematyczne może być tu zachowanie Niemiec i Francji, mogą okazać się w praktyce jedynymi państwami mogącymi realnie handlować z Chińczykami a nie jedynie stamtąd importować. Inni nie mają aż tak wielkich możliwości i to rodzi ryzyko, że najwięksi uprawiając własną politykę wykorzystają całą Unię Europejską jedynie jako platformę dla swoich pomysłów.
Zresztą gdy zwrócimy uwagę na szczegóły, to okaże się, że kontynent jest w tej sprawie bardzo mocno podzielony. Inny niż Francji, czy Niemiec jest stosunek Węgier, które chciałyby ugrać coś dla siebie, a jeszcze inny np. państw bałtyckich, które patrzą na plany Pekinu z bardzo dużą rezerwą – Litwa wręcz się wycofała ze współpracy. W pewnej mierze wynika to zresztą ze stylu polityki uprawianej przez Chiny, które żonglują różnymi formatami i prowadzą rozmowy bilateralne w zależności od tego czego w danej chwili potrzebują, szybko zmieniając partnerów.
Europa nie mówi też jednym głosem na temat Stanów Zjednoczonych czy Rosji.
Takie wrażenie stworzyły poszczególne działania czy wypowiedzi w sprawach cyfryzacji albo konfliktu na Ukrainie, ale ono nie jest do końca prawdziwe. Jeśli mówimy o USA, to mimo rozbieżności czy ceł nakładanych przez administrację Donalda Trumpa Stany Zjednoczone wciąż są postrzegane jako ważny sojusznik Unii Europejskiej. Świadczą o tym istniejące już liczne powiązania gospodarcze. Można się spodziewać, że w związku ze zmianą w Białym Domu te relacje jeszcze się zacieśnią. Dla Polski, ze zrozumiałych względów, priorytetem jest i będzie współpraca transatlantycka. Co do Rosji - państwa członkowskie były w stanie podjąć konkretne działania, czego przykładem są nałożone sankcje. To nie znaczy, że nie ma tu poważnych różnic zdań, ale fakt, iż UE jako całość była w tym przypadku zdolna do działań, świadczy o pewnej wspólnotowości. W przypadku Chin tej jedności brak w znacznie większym stopniu.
W którą stronę będzie zmierzać Unia Europejska? Patrząc na firmy, które zyskują w pandemii: gigantów technologicznych czy producentów szczepionek, rzuca się w oczy brak czempionów z naszego kontynentu.
Patrząc długofalowo, trzeba stwierdzić, że Europa będzie coraz bardziej gospodarczo ustępować Azji. Stany Zjednoczone mają większy potencjał, by dorównać jej kroku, w Europie go brak. Deficyt wielkich firm technologicznych to jedynie ilustracja tego, że gospodarka w strefie euro w najlepszym wypadku będzie rosnąć bardzo powoli. Nie jestem jednak przekonany czy wizje odgórnej budowy europejskich big techów miałyby sens.
To oznacza, że nie mamy już światu nic do zaoferowania?
Zapewne Europa nadal będzie „globalnym regulatorem”, choć nie „policjantem”. Nie mówię tego prześmiewczo. Przykłady europejskich aspiracji redukowania emisji CO2, powielanych w innych państwach, czy regulacje w zakresie ochrony danych w sieci pokazują, że mechanizmy wypracowane na Starym Kontynencie wymuszają dostosowanie się całej globalnej gospodarki. Rynek europejski wciąż jest bowiem zbyt ważny, by z niego wypaść i pewnie jeszcze długo takim pozostanie.
Europa nie może być wzorem jeśli chodzi o gospodarkę?
Jeśli już to taką nadzieję widziałbym w państwach naszego regionu. Europa Środkowo-Wschodnia ma jeszcze duży niewykorzystany potencjał - stosunkowo wysoką konkurencyjność pracy, podnoszące się kwalifikacje obywateli. I co ważne - społeczeństwa wciąż łakną wzrostu. M.in. dlatego dla nich najkorzystniejszy jest model integracji europejskiej oparty o współpracę gospodarczą w ramach suwerennych państw, pozwalający na działanie uwzględniające własne położenie geograficzne, specyfikę i możliwości.
Te ambicje może pokrzyżować nam pogarszająca się demografia.
Na tle innych państw Europy radzimy sobie z tym jednak całkiem nieźle. Nie uciekniemy od negatywnej tendencji, ale na razie polityka migracyjna zdaje egzamin, co potwierdza dynamika wzrostu gospodarczego przed pandemią. Wydaje się też, że stopniowo kształt migracji do Polski będzie się zmieniać - z sezonowej, na coraz trwalszą. Tak działo się wcześniej w Europie Zachodniej. Być może część z dotychczas przyjeżdżających do Polski osób trafi na rynki Europy Zachodniej, ale jak pokazują np. dane z ZUS, coraz więcej przyjeżdżających do Polski osób chce się tu osiedlać i zostawać na dłużej. To pozwoli nam utrzymać w rozpędzie gospodarkę i rynek pracy.
Zauważam inne duże wyzwanie z powodu zmieniającej się struktury demograficznej: brak pomysłu na szukające pracy osoby po pięćdziesiątce, których będzie coraz więcej. Zamiast przyjąć doświadczonego pracownika tuż przed emeryturą, wolimy przyuczać młode osoby, które bywają mniej lojalne i szybko odchodzą do konkurencji. Do tego będziemy musieli stworzyć system zachęt dla dłuższej aktywności zawodowej – na razie nie ma rynku pracy dla osób starszych. Jako pracodawcy nie potrafimy także wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodych rodziców i pozwolić im brać zwolnienie na chore dziecko, czy przejść na część etatu, a bez tego trudno mówić o poprawie wskaźników demograficznych.