COVID-19 zwiększył zakres gospodarki cienia, ale jednocześnie zatarł granice między nią a oficjalnym obrotem.

Około 447 mld zł – tyle wynosiła w ubiegłym roku wartość szarej strefy według wyliczeń Instytutu Prognoz i Analiz Gospodarczych. IPAG szacuje, że w tym roku wartość nierejestrowanego obrotu wzrośnie do 469 mld zł, co będzie stanowiło 18,3 proc. PKB. Oznaczałoby to dalszy wzrost w porównaniu do 2019 r. (17,2 proc. PKB) oraz względem roku 2020 (18 proc.).
IPAG od kilku lat publikuje raporty o szarej strefie i wniosek jest z nich taki, że COVID-19 nie tylko zatrzymał trend jej zmniejszania się, ale cofnął nas pod tym względem do 2017 r. Wtedy wynosiła ona 18,7 proc. PKB. Ekonomiści wyliczają jej wielkość, biorąc pod uwagę działalność nielegalną (jak sutenerstwo czy handel narkotykami), obrót ukryty przez legalnie działające firmy (czyli prowadzenie legalnych transakcji, ale np. bez odprowadzania od nich podatków) i działalność nieformalną (np. prowadzenie działalności gospodarczej bez zgłoszenia jej). Bazą do wyliczeń są dane GUS podawane z półtorarocznym opóźnieniem (ostatnie dostępne są za rok 2018). IPAG oszacowuje wielkość szarej strefy na kolejne lata, korygując je jeszcze o elementy, których GUS, opierając się w większym stopniu na twardych danych, nie uwzględnia. To przede wszystkim wyniki własnych badań prowadzone przez autorów raportów.
Choć najnowsza edycja pokazuje, że pandemia miała wpływ na wielkość szarej strefy, to jednak wpływ ten jest niejednoznaczny. Z jednej strony recesja była naturalną motywacją, by ukrywać część obrotów i w ten sposób obniżać koszty. Z drugiej przyczyniła się do dynamicznego rozwoju płatności bezgotówkowych, które utrudniają działalność w cieniu. Odpowiedź, jaką na koronawirusa przygotowały władze, dodatkowo utrudnia stwierdzenie, co jest dziś szarą strefą, a co nie.
‒ Mieliśmy do czynienia z masowym wygaszaniem działalności branż. Ale to nie oznaczało równolegle spadku popytu na usługi firm z tych branż i po początkowym zdyscyplinowaniu część zaczęła się wyłamywać, omijając obostrzenia – mówi Jacek Fundowicz, jeden z autorów raportu IPAG. Zwraca uwagę, że omijanie zakazów miało co najmniej kilka form. Poza klasyczną ‒ czyli wejściem w nierejestrowane obroty, bez podatku i państwowej kontroli ‒ część firm po prostu wznawiała działalność mimo zakazu. Ich obrót był jawny, odprowadzali od niego podatki, więc trudno tu mówić o przejściu do szarej strefy, ale funkcjonowanie w tym trybie było sprzeczne z prawem. Inni byli bardziej kreatywni i choć ich działalność była taka, jak przed pandemią, to zmieniali definicje i sposób księgowania.
‒ Przykłady są w działalności hotelarskiej, gdzie niektóre hotele wynajmowały pokoje jako schowki na narty. Czy to już jest szara strefa? W czasie pandemii granica zaczyna się zacierać. Bo w tym przypadku mamy naruszenie przepisów, ale działalność jest jawna i legalna – mówi Fundowicz.
COVID-19 spowodował też kilka zmian w szarej strefie rynku pracy. Część pracowników, słabiej chroniona tarczami antykryzysowymi, weszła do tej strefy, choćby po to, by wytwarzać nierejestrowany obrót. Mowa przede wszystkim o ludziach, którzy wcześniej pracowali na umowach zlecenia. Jednakże spadła liczba obcokrajowców pracujących w szarej strefie, a to oni przed pandemią stanowili dużą grupę wśród osób zatrudnionych na czarno. Wynikało to z ówczesnej sytuacji na rynku pracy: duży popyt na pracowników powodował wzrost kosztów pracy, które niektórzy pracodawcy próbowali obejść, zatrudniając nieoficjalnie imigrantów. Pod wpływem pandemii popyt na pracę przygasł, co przełożyło się na spadek liczby migrantów pracujących w Polsce. Dodatkowo większą liczbę obcokrajowców pracodawcy ubezpieczyli w ZUS, by ich pracownicy mogli korzystać z ubezpieczenia na wypadek choroby. Efekt jest taki, że w 2020 r. liczba osób z zagranicy pracujących na czarno spadła o 7,4 proc. w porównaniu do 2019 r. i wyniosła niecałe 752 tys. osób.
Kolejna pandemiczna zmiana to zwiększenie skali obrotu bezgotówkowego Być może to jest główny powód, dla którego szara strefa wzrosła nieznacznie, jak na skalę gospodarczego spowolnienia. Według danych Narodowego Banku Polskiego udział płatności bezgotówkowych w transakcjach w 2020 r. wzrósł do ok. 53‒54 proc., podczas gdy rok wcześniej wynosił ok. 46 proc. Polacy wybierają częściej płatności kartami i aplikacjami, bo w czasie pandemii wzrosła popularność zakupów przez internet i równolegle zwiększyły się obawy przed zakażeniem przy używaniu banknotów i monet. ©℗