Sprzedaż towarów za granicę wyhamowała z początkiem roku. Ale jest za wcześnie, by załamywać ręce.
Sprzedaż towarów za granicę wyhamowała z początkiem roku. Ale jest za wcześnie, by załamywać ręce.
Wartość eksportu w styczniu wyniosła 19,2 mld euro. To o 4,3 proc. mniej niż rok wcześniej. W ostatnim miesiącu poprzedniego roku polskie firmy sprzedały za granicę towar wart 19,8 mld euro, co oznaczało niemal 15-procentowy wzrost względem grudnia 2019 r.
W danych, które wczoraj opublikował GUS, w oczy rzucają się dwie wielkości. Pierwsza to 25-procentowy spadek eksportu do Wielkiej Brytanii. Druga to o 12 proc. słabszy wynik w sprzedaży do Czech. Oba rynki to ścisła czołówka odbiorców polskich towarów. Załamanie eksportu na Wyspy Brytyjskie zepchnęło ten kraj z drugiego na piąte miejsce wśród największych rynków eksportowych. Czechy zajmują obecnie trzecie miejsce, za Niemcami i Francją.
Nasyceni odbiorcy
Na wyhamowanie sprzedaży do Wielkiej Brytanii miał wpływ brexit. W ostatnich miesiącach roku brytyjscy odbiorcy robili większe zamówienia z obawy o ostateczny kształt umowy regulującej wyjście ich kraju z Unii Europejskiej. Do ostatniej chwili rozstrzygało się to, czy w ogóle ta umowa będzie. – W związku z tym mieliśmy efekt zwiększonej sprzedaży pod koniec ubiegłego roku i teraz mamy jej spadek na początku tego roku. Wszystko z obawy o to, co się będzie działo na granicy między UE a Wielką Brytanią – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Katarzyna Kowalska, wice prezes KUKE – firmy zajmującej się ubezpieczaniem należności, w tym eksportowych – zwraca uwagę, że takich wyników można się było spodziewać. Widać to było po spadku obrotów ubezpieczanych przez firmę. Jej zdaniem spadek eksportu – nie tylko do Wielkiej Brytanii – to również skutek ciągłych zmagań z pandemią.
Polskie firmy nadal mogą wykorzystywać przewagę cenową
Kowalska na karb pandemicznych obostrzeń zrzuca gorszy wynik sprzedaży do Czech. – Najnowsze wyniki są konsekwencją lockdownu u najważniejszych partnerów handlowych, utrudnień w handlu i transporcie, co widać m.in. na przykładzie silnego spadku sprzedaży do Czech. Ale trwające od jesieni stopniowe zaostrzanie rygorów pandemicznych powodowało, że odbiorcy z różnych krajów ograniczali zakupy u polskich producentów. GUS raportował spadek zamówień eksportowych w styczniu o prawie 7 proc. w ujęciu rocznym – mówi i podkreśla, że KUKE obawiała się nawet gorszych wyników dla całości eksportu, choć akurat szacunki wielkości handlu z Wielką Brytanią okazały się zgodne z ostatecznymi danymi GUS.
– Pamiętajmy też, że w drugim półroczu 2020 r. nasi eksporterzy notowali bardzo wysokie dynamiki sprzedaży, co w przypadku niektórych grup towarów mogło skutkować pewnym nasyceniem się rynku i ograniczeniem popytu do czasu, gdy sytuacja w globalnej gospodarce bardziej się wyklaruje – dodaje Kowalska.
Wąskie gardła
Według Piotra Soroczyńskiego na podstawie danych z jednego miesiąca nie sposób jeszcze wyrokować, czy będziemy mieli odwrócenie pozytywnego trendu w eksporcie. Sygnały są sprzeczne. Z jednej strony można zakładać, że poza lockdownem wymianie towarowej zaszkodził atak zimy, zwłaszcza w krajach południowej Europy. Rok wcześniej aura nie była tak surowa. – Zwykle w takich okolicznościach handlowcy ograniczają zamówienia, widząc, że towar z magazynów „schodzi” wolniej ze względu na mniejszy popyt. Do tego dochodzą opóźnienia w dostawach. Szacuje się, że ok. 5–8 proc. towaru nie dotarło na czas i zobaczymy to w wynikach lutego. To zaburza wyniki eksportu – mówi ekonomista.
Ale z drugiej strony na rynek dociera coraz więcej informacji o wąskich gardłach w łańcuchach dostaw, które blokują przemysł i w efekcie mogą się też przekładać na wyniki w eksporcie. Piotr Soroczyński mówi, że spadki w obrotach z Czechami mogą wynikać z zaburzeń w branży motoryzacyjnej, bo to ona m.in. odpowiada za wynik polskiego eksportu do Czech. Producenci z tej branży skarżyli się w ostatnich tygodniach na przerwy w dostawach komponentów do produkcji.
– Problem wąskich gardeł ujawni się pewnie w marcu-kwietniu. Już wiemy, że nie tylko motoryzacja ma kłopot z dostawami komponentów i surowców, ale np. również producenci sprzętu AGD – mówi Piotr Soroczyński.
O tym, że eksport może wyhamować, świadczą inne informacje. Według niemieckiego urzędu statystycznego Destatis w lutym ruch ciężarówek na niemieckich drogach był mniejszy o 2,1 proc. niż w styczniu br. i o 2,7 proc. niż w lutym 2020 r. To może sugerować zmniejszenie aktywności w niemieckiej gospodarce – i w związku z tym być przesłanką, by prognozować wyhamowanie polskiego eksportu również w lutym. Niemcy to nasz największy odbiorca, trafia tam 28,2 proc. całej sprzedaży za granicę z Polski.
Katarzyna Kowalska jest zdania, że „efekt brytyjski” mógł wystąpić na innych rynkach: sprzedaż w ubiegłym roku była tak wysoka, że w przypadku niektórych grup towarów mogło dojść do nasycenia się rynku i ograniczenia popytu do czasu, gdy sytuacja w globalnej gospodarce bardziej się wyklaruje. Poza tym sprzedajemy głównie na rynki UE – a te zostają w tyle za Azją i USA w procesie wychodzenia z pandemii.
Ale polskie firmy nadal mogą wykorzystywać swoją przewagę cenową. Sprzyja temu słaby złoty. Według badań NBP ponad 80 proc. eksporterów jest dziś rentownych.
Eksport do Wielkiej Brytanii
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama