W tej kadencji Rady Polityki Pieniężnej prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych jest bliskie zeru

Szef banku centralnego Adam Glapiński jasno odpowiedział na rynkowe spekulacje, że stopy zaczną rosnąć jeszcze w tym roku, a za 12 miesięcy oprocentowanie kredytów będzie wyraźnie większe niż dzisiaj. Widać to było w zakładach, jakie robili inwestorzy na to, ile będzie wynosiła stawka WIBOR. Według piątkowych notowań kontraktów na przyszłą stopę procentową (FRA) za rok trzymiesięczny wskaźnik – baza do ustalania oprocentowania dla większości kredytów w Polsce – będzie wynosił ok. 0,57 proc. Dziś, przy niemal zerowych stopach procentowych NBP, wynosi on 0,21 proc.
‒ Nadal prawdopodobieństwo podwyżek stóp w obecnej kadencji RPP wynosi zero. Mamy bardzo niską inflację, nadal nie weszliśmy na ścieżkę szybkiego wzrostu. Jeśli wejdziemy, to się wtedy zastanowimy. Ale na razie nic nie zapowiada tego, żeby stopy w najbliższym czasie były podwyższane – mówił prezes Narodowego Banku Polskiego. Nawiązywał w ten sposób bezpośrednio do powodów, dla których oczekiwania zaostrzenia polityki pieniężnej zaczęły narastać w ostatnich dniach. Spodziewane mocne gospodarcze odbicie po pandemii i związany z nim wzrost inflacji według ekspertów muszą skończyć się zaostrzaniem polityki pieniężnej przez banki centralne. Wiara w taki scenariusz sprawiła, że w piątek rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich wzrosła do poziomów nienotowanych od 2015 r. Inwestorzy pozbywają się ich, bo trzymanie w portfelach długoterminowych papierów dłużnych w sytuacji, gdy cena pieniądza może pójść w górę, jest ryzykowne. Z tych samych powodów wyraźnie rosła rentowność polskich 10-letnich obligacji. Katalizatorem było opublikowanie w środę przez NBP głównych prognoz z najnowszej projekcji inflacji i PKB. Według nich w tym roku inflacja może wynieść ponad 3,1 proc. i zbliżyć się do górnej granicy celu inflacyjnego (to 2,5 proc. z możliwością odchylenia o 1 pkt proc. w górę lub w dół). W kolejnych dwóch latach ma oscylować wokół celu, ale bank przewiduje bardzo mocne odbicie w gospodarce. Wzrost PKB ma przyspieszyć do ok. 5,5 proc. w 2022 r. i 2023 r.
Szef NBP podkreślał, że zgodnie z projekcją inflacja będzie mieścić się w paśmie dopuszczalnych odchyleń. Zwracał uwagę, że ryzyko czarnego scenariusza nie zniknęło. ‒ Nadal nie można wykluczyć, że będą kolejne fale pandemii, przez co gospodarka nie wróci na ścieżkę szybkiego wzrostu. W związku z tym scenariusz obniżenia stóp nadal istnieje. Dziś jest może mniej prawdopodobny, ale wszystko zależy od tego, co się będzie dalej działo z rozwojem choroby – mówił prezes.
Wzrost rentowności obligacji według niego jest przejawem wiary rynku w mocne odbicie gospodarki. Sam NBP prowadzący od marca ub.r. program skupu obligacji Skarbu Państwa i gwarantowanych przez SP nie zamierza od niego odstępować. ‒ O zakończeniu skupu obligacji nie ma mowy. Rozpoczęliśmy tę akcję i nie zamierzamy jej kończyć, skala zależeć będzie od podaży. Obserwujemy rynek i dostosowujemy się do sytuacji. Przyjęty przez NBP sposób realizacji operacji strukturalnych pozwala elastycznie reagować – mówił Glapiński.
Najbardziej aktywny bank był w kwietniu ub.r., gdy skupił z rynku obligacje o wartości 30,6 mld zł. W całym poprzednim roku wartość skupu przekroczyła 107 mld zł. NBP nigdy nie podał, jaka może być docelowa wielkość programu i jak długo mógłby on trwać. W tym roku bank jest mniej widoczny na rynku, w styczniu jego zakupy warte były 1,5 mld zł, w lutym nieco ponad miliard. ‒ Nie ma perspektyw zakończenia programu strukturalnych operacji otwartego runku w najbliższych latach. Podobnie jak Fed będziemy skupować obligacje tak długo, jak to będzie potrzebne, może już zawsze – mówił w piątek.
Zapowiedzi bezterminowego skupu obligacji i stanowcze wykluczenie podwyżek przynajmniej do I kw. przyszłego roku ostudziły rynek: w piątek po południu zarówno rentowność obligacji 10-letnich, jak i stawek w kontraktach FRA zaczęły spadać. Choć – jak mówi Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium – podwyżka stóp za rok miałaby pewnie sens. ‒ Jeśli spojrzymy na to, co się dziś dzieje ze światowymi cenami żywności, cenami ropy, jak wyglądają w Polsce podwyżki cen administrowanych czy energii, to widać, że nie trudno o argumenty za takim ruchem. Trzeba przy tym pamiętać, z jakiego poziomu startujemy. To nie jest 1,5 proc. dla stopy referencyjnej, jak przed pandemią, tylko 0,1 proc. – mówi ekonomista. ©℗