Tytuły non fiction to dobry biznes. Ale królewskie honoraria to fantazja.
Tytuły non fiction to dobry biznes. Ale królewskie honoraria to fantazja.
Literatura faktu, biografie czy reportaże radzą sobie na tyle dobrze, że z roku na rok w tym segmencie sił próbuje więcej wydawnictw i autorów. Żaden jednak z nich nie ujrzał legendarnych 400 tysięcy plus 10 procent, które Roman Giertych miał zaproponować Piotrowi Nisztorowi za jego książkę o Janie Kulczyku. Z jednym wyjątkiem. Tyle, a może i więcej, udało się zapewne zarobić Danucie Wałęsie, której „Marzenia i tajemnice” rozeszły się w rekordowym nakładzie 415 tysięcy egzemplarzy.
Rozmowa z satyryczką Marią Czubaszek i jej mężem Wojciechem Karolakiem „Boks na ptaku” (79 tys. egz.), wywiad-rzeka z Danutą Stenką „Flirtując z życiem” (ponad 50 tys. egz.), zbiór felietonów Pauliny Młynarskiej i Doroty Wellman „Kalendarzyk niemałżeński” (prawie 50 tys. egz.), zbiór felietonów Katarzyny Grocholi „Trochę większy poniedziałek” (także 50 tysięcy egz.) – to według badania GfK Polonia Retail and Technology największe hity literatury non fiction polskich autorów wydane w 2013 roku.
Wyniki niezłe, choć niepełne, bo GFK nie uwzględniała m.in. wyników takich hitów non fiction, jak wspomnienia Małgorzaty Tusk, które rozeszły się także w ponad 50 tysiącach egzemplarzy. Bestsellerem były też „Resortowe dzieci” – na jednym ze spotkań autorskich blisko pół roku temu Dorota Kania chwaliła się, że sprzedano już 80 tys. egzemplarzy jej książki napisanej wraz z Jerzym Targalskim i Maciejem Maroszem. A że nakład wynosił 130 tysięcy, to bardzo możliwe, że poszło jeszcze więcej sztuk.
– Można na tym zarobić całkiem porządnie. Jestem pewien, że Karolina Korwin-Piotrowska, której wydana przez nas „Bomba. Alfabet polskiego szołbiznesu” sprzedała się w 30 tysiącach egzemplarzy, na pewno z zadowoleniem przyjęła zastrzyk finansowy, jaki ta książka jej dała. Ale setki tysięcy złotych zarobku to sumy bardzo trudne do osiągnięcia na naszym rynku – wyjaśnia nam Igor Zalewski, publicysta i twórca wydawnictwa The Facto specjalizującego się w wydawaniu literatury non fiction.
– Zapewne z literatury faktu udaje się w Polsce żyć niektórym historykom, jak np. Sławomirowi Cenckiewiczowi, ale dla reszty autorów to raczej dodatkowy zastrzyk gotówki plus szansa na to, by napisać coś bardziej pogłębionego i trwałego niż teksty w prasie codziennej czy tygodnikach – dodaje Zalewski. I tłumaczy, że największym problemem jest właśnie to, że książki, przynajmniej w rynkowych realiach, bardzo szybko się starzeją. – Nowością książka jest nie przez kilka miesięcy, ale tygodni. A to niestety mocno ogranicza szanse zarówno wydawcy, jak i autora, by lepiej zarobić – stwierdza wydawca.
– Brakuje mocniejszej promocji autorów. Jest dużo często dobrych tytułów, na temat których czytelnikom brakuje wiedzy. Nie wystarczy przecież książkę wydać, trzeba ją jeszcze sprzedać, a do tego promocja jest bardzo potrzebna – opowiada Iza Michalewicz, reporterka „Dużego Formatu” i współautorka biografii Violetty Villas. Książka sprzedała się w bardzo dobrym nakładzie 67 tysięcy egzemplarzy. Michalewicz właśnie opublikowała kolejne dwie pozycje – zbiór reportaży „Życie to za mało” i „Powstanie Warszawskie. Rozpoznani” – o bohaterach zrywu, których tożsamość udało się ustalić dzięki akcji Muzeum Powstania Warszawskiego. – Żebym na tej drugiej książce mogła zarobić około 100 tysięcy złotych brutto, musiałoby się jej sprzedać 50 tysięcy egzemplarzy i to tylko wtedy, jeżeli nie będzie przeceniana – dodaje Iza Michalewicz.
Choć jednak to trudny rynek, i tak z roku na rok coraz więcej osób stara się na pisaniu i wydawaniu literatury faktu zarabiać. Tylko w tym segmencie – obok The Facto – działa Czerwone i Czarne, które wydało nie tylko obie części wspomnień Moniki Jaruzelskiej, lecz także kilka innych książek, które w ubiegłym roku sprzedały się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy, m.in. wywiad z Jerzym Urbanem, książkę o Grzegorzu Ciechowskim – „Obywatel i Małgorzata” oraz „Życie artystek w PRL”. Kilka lat temu na wydawanie literatury non fiction zdecydowało się także wydawnictwo Fronda, które wcześniej skupiało się na działalności prasowej. A ostatnio do tego segmentu dołączają kolejni gracze – od malutkich oficyn po duże firmy, jak Zwierciadło czy nawet PWN.
Te zmiany widać w ogólnych danych o rynku. Z roku na rok rośnie liczba wydawanych tytułów książek. W 2012 roku według danych Biblioteki Narodowej było ich 27 tysięcy. Rośnie też liczba zarejestrowanych wydawnictw – obecnie jest ich już 38 tysięcy – choć jak oceniają eksperci, góra 2,5–3 tysiące działa stale na rynku wydawniczym. Reszta wydała jeden czy dwa tytuły i zawiesiła działalność. Niestety równolegle spada sprzedaż. Ogółem – razem z podręcznikami – cały nowy nakład w 2012 roku wynosił 107,9 mln sztuk, gdy w rekordowym 2007 było to ponad 146 mln. Rynek staje się bardziej rozdrobniony i, jak oceniają sami wydawcy, „kanibalizujący się nawzajem”. To oznacza, że w pogoni za sprzedażą wprowadzanych jest tak wiele nowości, że czytelnicy nie nadążają z ich rozpoznaniem. Problemem jest też spadające z roku na rok czytelnictwo. – Polacy w porównaniu do Niemców czy Francuzów czytają naprawdę mało – przyznaje Ewa Kamińska-Kamyk z wydawnictwa Czerwone i Czarne.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama