Póki piłka w grze, a Messi na boisku, władze mogły udawać, że w Argentynie trwa bal. Ale jeśli szybko nie polepszy się sytuacja gospodarcza, ludzie wyjdą na ulice.
Sytuacja gospodarcza Argentyny
/
Dziennik Gazeta Prawna
Futbol dla Argentyńczyków jest wszystkim, więc w czasie fatalnego kryzysu
prezydent Cristina Kirchner i reszta rządzących krajem starają się wykorzystać go do podniesienia narodowego morale. W telewizji ostatnio puszczano spoty reklamowe, które porównywały życie Lionela Messiego do historii państwowego koncernu naftowego YPF, który w 2012 r. został odebrany Hiszpanom i znacjonalizowany.
Wypełniona ujęciami strzałów piłkarskich reklamówka sugerowała, że tak, jak błędem było pozwolenie Messiemu na granie w hiszpańskim klubie, tak samo pomyłką było przekazanie narodowej firmy w obce ręce. Przypominając krytykę Messiego z czasów poprzedniego mundialu, kiedy mistrz grał gorzej dla drużyny narodowej niż dla Barcelony, narrator mówił: „Z czasem zaczęliśmy narzekać, że zabrali nam najlepszych, że jego występy nie były już dla nas, do tego stopnia, że zaczęliśmy uważać, że już nie jest nasz”. A po chwili pokazano nafciarzy wydobywających ropę. „Jego
energia znów nas inspiruje. Szukamy tego, co kiedyś było nasze. Jesteś ziemią, na której się urodziłeś”.
Ta strategia w czasie mundialu pomogła władzy. Bo gdy grała narodowa drużyna, na ulicach zapadała cisza. Nawet rozgrywany przez kadrę mecz z Bośnią i Hercegowiną w fazie grupowej obejrzało siedem milionów osób – w 41-milionowym kraju. Ale ta piłkarska cisza może być ciszą przed burzą.
Według INDEC, czyli argentyńskiego
GUS, kraj znajduje się w recesji. Gospodarka w ostatnim kwartale 2013 r. skurczyła się o 0,5, a w pierwszym kwartale 2014 r. o 0,4 proc. Perspektywy na rozruszanie wzrostu są kiepskie, bo owoce ewentualnego ożywienia zdusiła przeprowadzona w styczniu dewaluacja peso. Władze zdecydowały się na ten zabieg, aby osłabić narodową walutę, która na początku roku była zbyt mocna.
To, w połączeniu z popytem na zagraniczne waluty, m.in. w związku z masowymi wyjazdami kibiców na mundial, wytworzyło dodatkową presję inflacyjną. Według niektórych ekonomistów wskaźnik wzrostu cen pod koniec roku może osiągnąć poziom nawet 40 proc., co postawi Argentynę w niechlubnej klasyfikacji tuż za Wenezuelą. Zresztą inflacja była argentyńską zmorą przez większość ostatniej dekady.
Tymczasem na horyzoncie majaczy wizja bankructwa – drugiego w ciągu półtorej dekady. Chodzi o zbliżający się termin uregulowania kolejnej transzy zobowiązań wobec zagranicznych wierzycieli, który upływa pod koniec tego miesiąca. Długi do zwrócenia nie są może bardzo wysokie – opiewają na kwotę 907 mln dol. – ale jest tutaj pewien haczyk. Mianowicie Argentyna ma sądowy zakaz uiszczenia tej płatności bez wysupłania dodatkowych 1,5 mld dol.
Aby zrozumieć ten problem, należy się cofnąć do kryzysu argentyńskiego z lat 2001–2002. Kraj nie był w stanie spłacać swoich zobowiązań, więc z punktu widzenia rynków kapitałowych był bankrutem. W dwóch rundach negocjacyjnych, przeprowadzonych w 2005 i 2010 r., rządowi w Buenos Aires udało się przekonać 93 proc. wierzycieli, aby zredukowali swoje żądania – w wysokości około 100 mld dol. – o dwie trzecie. Nikt nie martwił się o pozostałe 7 proc. wierzycieli. Aż do teraz.
W tym nielicznym gronie znajduje się między innymi fundusz NML Capital, będący własnością Elliot Management Corporation – funduszu należącego do konserwatywnego miliardera Paula Singera. Fundusz ten stał się właścicielem kawałka argentyńskiego długu, kupując go za niewielkie
pieniądze na rynku wtórnym i jednocześnie nie zgadzając się na redukcję argentyńskich zobowiązań. Kiedy stało się jasne, że rząd w Buenos Aires nie zamierza wypłacać pełnych kwot zobowiązań, powiększonych w dodatku o odsetki, przedstawiciele funduszu weszli na ścieżkę sądową. Batalie przed kolejnymi instancjami trwały długo. Wreszcie wyrok w tej sprawie wydał Sąd Najwyższy USA.
Zgodnie z nim Argentyna nie może dokonać spłaty zobowiązań we wspomnianej już wysokości 907 mln dol. bez jednoczesnego uregulowania należności względem wierzycieli będących w posiadaniu niezrestrukturyzowanego długu, m.in. funduszowi NML Capital, któremu kraj razem z odsetkami jest winny 1,5 mld dol. Sąd wskazał, że rząd w Buenos Aires musi traktować wszystkich swoich wierzycieli po równo i nie może wybierać, komu zapłacić wcześniej, a komu później. Podniesiono także, że Argentyńczycy nie wprowadzili u siebie klauzuli, na mocy której ustalenia między rządem a większością wierzycieli są obowiązujące także dla tych posiadaczy długu, którzy nie dogadali się z władzami. Obecności takiej klauzuli dopilnowali np. przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego podczas restrukturyzacji greckiego długu w latach 2011–2012. W związku z orzeczeniem
sąd nakazał wstrzymanie spłaty do momentu, kiedy Argentyńczycy dogadają się z pozostałymi wierzycielami.
Na razie jednak władze robią dobrą minę do złej gry. Prezydent kraju Cristina Kirchner w odpowiedzi na orzeczenie sądu powiedziała, że nie będzie szantażowana przez „sępy z funduszy”. Doskonale rozumie, że spłacenie 1,5 mld dol. MNL Capital może stworzyć niebezpieczny precedens i skłonić pozostałych wierzycieli do domagania się pełnej należnej im sumy. Ocenia się, że wysokość takich zobowiązań to kolejne 15 mld dol., czyli więcej niż połowa obecnych rezerw walutowych kraju. A te nie wzrosną, bo gospodarka Argentyny ma się fatalnie. PKB stoi w miejscu, bezrobocie zaczyna znów rosnąć, podobnie jak deficyt budżetowy. I żaden sportowy sukces nie przykryje na dłużej problemów, których z tego powodu doświadczają mieszkańcy. Pomimo wysokich transferów socjalnych utrzymywanych podczas rządów prezydent Kirchner w kraju panuje ubóstwo. Oficjalnie jest tylko 1,2 mln biednych, ale według np. Katolickiego Uniwersytetu Argentyny wartość ta plasuje się raczej w okolicach 10 mln.
W tym roku odbył się już strajk generalny, a władzami wstrząsnął skandal korupcyjny z byłym ministrem gospodarki, a obecnym wiceprezydentem Amado Boudou w roli głównej. Dlatego w najbliższych miesiącach sytuacja na ulicach Buenos Aires i innych miast może się nagle diametralnie pogorszyć – a tłumy radosnych kibiców zastąpią demonstracje rozwścieczonych obywateli.
166. miejsce w Indeksie Wolności Gospodarczej 2014
126. miejsce w światowym rankingu Doing Business 2014
164. miejsce w rankingu Doing Business 2014 pod względem łatwości zakładania biznesu