Dowody na SARS-CoV-2 wśród polskich norek znów stawiają w defensywie branżę futrzarską

W niedzielę wieczorem resort rolnictwa poinformował o wykryciu pierwszego zakażenia norki koronawirusem na fermie w powiecie kartuskim (woj. pomorskie). Przystąpiono do uboju zwierząt, a osoby mające z nimi kontakt objęto kwarantanną.
Sprawa ponownie rozpala konflikt między hodowcami a rządem, który dawał do zrozumienia, że najchętniej zlikwidowałby fermy norek w Polsce. – Gdy zgodnie z urzędowymi badaniami diagnostycznymi zostanie potwierdzone u norek zakażenie SARS-CoV-2, powinna nastąpić likwidacja stada – stwierdza kategorycznie prof. dr hab. Krzysztof Niemczuk, dyrektor w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym ‒ Państwowym Instytucie Badawczym w Puławach (PIWet-PIB).
Przedstawiciele instytucji publicznych wskazują, że nie ma innego wyjścia, ponieważ rozprzestrzenianie się choroby wśród norek może powodować choroby u ludzi. A temu należy przeciwdziałać za wszelką cenę, zwłaszcza w sytuacji, gdy w kolejnych krajach pojawiają się nieznane wcześniej mutacje wirusa. – Priorytetem staje się ochrona zdrowia publicznego. W świetle rozwoju pandemii COVID-19 wdrożone rozwiązania wydają się jedynymi słusznymi, szczególnie w sytuacji, kiedy dowiedziono, że koncentracja zwierząt na fermie i ich podatność na zakażenie powodują, że zakażone norki są w stanie stworzyć nowe, niebezpieczne warianty SARS-CoV-2. Niebezpieczne dla zdrowia i zagrażające życiu człowieka – tłumaczy dyrektor PIWet-PIB.
Choć na razie władze nie przewidują prewencyjnego wybijania zwierząt na fermach, na których nie wykryto wirusa (tak jak zrobiono to w Danii), wszystko zależy od dalszych badań. – Pozostałe fermy powinny zastosować szczególne warunki w zakresie bioasekuracji i ochrony zatrudnionych pracowników przed możliwością zakażenia. Bardziej precyzyjne rekomendacje dla branży będą możliwe po przebadaniu norek ze znaczącej liczby ferm zlokalizowanych w Polsce – dodaje prof. Krzysztof Niemczuk.
Takie postawienie sprawy wywołuje sprzeciw hodowców, którzy obawiają się, że stanie się to pretekstem do trwałego zamknięcia ich biznesów. Twierdzą, że podjęte przez państwo środki są wadliwe. – Znalezienie choćby jednej norki zakażonej powoduje natychmiastowe wybicie całego stada bez względu na to, czy znajduje się w nim 200 zwierząt, czy 250 tys. Badania przeprowadzane są poprzez pobranie wymazu u zwierząt metodą PCR, której wyniki mogą nawet w 80 proc. być wadliwe. Rozporządzenie nie przewiduje jednak wykonania dodatkowych badań z krwi, które potwierdziłyby w 100 proc. wykrycie wirusa u danego zwierzęcia – wskazuje Szczepan Wójcik, prezes Związku Polski Przemysł Futrzarski (ZPPF).
Ich sprzeciw budzi to, że utylizacji mają też podlegać materiały, których nie da się zdezynfekować, w tym drewno, z którego zrobione są wiaty dla zwierząt. – Uważamy, że takie działania są zamiennikiem słynnej piątki dla zwierząt – oceniają przedstawiciele branży.
Instytucje państwowe odpierają zarzuty, twierdząc, że dochowano wszelkiej staranności i badania nie pozostawiają wątpliwości. Jak twierdzą jednak hodowcy, nie we wszystkich krajach zdecydowano się na wybijanie zwierząt. Na przykład Grecja, Hiszpania, Litwa oraz Łotwa wprowadzają na fermach kwarantannę. A w Danii, gdzie utylizowano zwierzęta, zdecydowano o wypłacie hodowcom ok. 2,5 mld euro za wybicie 17 mln zwierząt.
Kością niezgody jest również kwestia odszkodowań. O tym, że może tak być, wskazywaliśmy w DGP jeszcze w listopadzie („Licznik cofnięty, stan gotowości utrzymany” z 30 listopada 2020 r.). Jak podkreślają przedsiębiorcy, ustawa o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt, na podstawie której wybija się norki, nie przewiduje bowiem odszkodowań za wybicie akurat tych zwierząt. Wobec tego obawiają się, że po unicestwieniu hodowli pozostaną z niczym. – Na fermie, na której rozpoczęła się utylizacja zwierząt, nie było biegłych, którzy przeprowadziliby dokładny audyt oraz wycenę stanu faktycznego zwierząt, paszy oraz wszystkich elementów, które należy zutylizować, czyli zniszczyć. Rozporządzenie to sprawia, że obywatele są pozbawieni jakichkolwiek dowodów w późniejszej walce w sądach administracyjnych, karnych, cywilnych oraz trybunałach międzynarodowych – mówi Szczepan Wójcik. Przedstawiciele branży oczekują zmiany prawa, a także rozmów z resortem rolnictwa. – Skandalem jest, że mimo wielu pism i zaproszeń minister rolnictwa Grzegorz Puda do tej pory nie znalazł czasu, aby spotkać się z przedstawicielami branży – dodaje Daniel Chmielewski, prezes Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych.
Pytane przez nas o odszkodowania Ministerstwo Rolnictwa odsyła do wczorajszego komunikatu głównego lekarza weterynarii. A wynika z niego, że właściciele powinni liczyć się nie tyle z rekompensatami, ile karami. Na fermach przeprowadzane będzie szczegółowe dochodzenie epizootyczne, które oprócz warunków przetrzymywania zwierząt czy stosowanych środków ostrożności sprawdzi też szereg innych elementów.
„We współpracy z innymi służbami sprawdzane będzie, czy właściciele fermy zatrudniali zgodnie z prawem pracowników, w tym czy nie było stwierdzonych form nielegalnego zatrudnienia pracowników, szczególnie z krajów, gdzie stwierdza się liczne zachorowania na COVID-19. (…) Dopiero wyniki dochodzeń epizootycznych wskażą, która z form przewidzianych ramami prawa będzie zastosowana, tj. czy będą to formy rekompensaty czy też ewentualne kary” – czytamy.
Wybijanie zwierząt pokrzyżowałoby plany polskich hodowców. Jak ogłosili oni w styczniu, trwają rozmowy z ambasadą Chin i przedstawicielami chińskiego biznesu, by w kraju powstało polsko-chińskie centrum aukcyjne futer. ZPPF szacuje wartość inwestycji na 60‒80 mln zł.
Zakażone norki mogą tworzyć nowe warianty SARS-CoV-2