Polscy przedsiębiorcy odetchnęli po osiągnięciu porozumienia między Wielką Brytanią a Komisją Europejską. Podkreślają jednak, że wciąż jest wiele niewiadomych.

Biznes zgodnie podkreśla, że brak brytyjsko-unijnej umowy byłby dużo gorszym rozwiązaniem. Teraz niepewności będzie mniej, choć kompromis nie oznacza pozbycia się wszystkich problemów.
– Każde porozumienie będzie dla polskiej gospodarki lepsze niż jego brak. Zniknie niepewność, która towarzyszyła nam od referendum w 2016 r., choć same warunki współpracy gospodarczej się pogorszą za sprawą kontroli granicznych – przyznaje Łukasz Ambroziak, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Dodaje, że największym osiągnięciem kompromisu jest brak ceł. Według wcześniejszych wyliczeń PIE średnia ważona stawka celna na polskie produkty wzrosłaby nawet do 7 proc., a wartość polskiego eksportu spadłaby o niecałe 400 mln euro – w 2019 r. osiągnął on wartość 14,1 mld euro.
Cła powodowałyby radykalny wzrost kosztów obecności na tamtejszym rynku i wzrost cen skutkujący utratą konkurencyjności.
Brak taryf nie likwiduje pozostałych kłopotów. Chodzi przede wszystkim o wzrost biurokracji. – Brak jednolitego rynku oznacza, że każda firma będzie musiała mieć certyfikat, że jej towar faktycznie pochodzi z kraju członkowskiego UE. I choć znika zagrożenie ceł, to i tak będą kontrole graniczne i fitosanitarne, które stanowią utrudnienie zwłaszcza dla produktów rolno-spożywczych stanowiących 20 proc. wartości polskiego eksportu do Zjednoczonego Królestwa – tłumaczy ekspert PIE.
Tego typu procedury to dodatkowe koszty związane z wydłużeniem czasu pracy czy wynajmu środków transportu. – Umowa nie precyzuje kwestii usług, więc na razie możemy oceniać rozwiązania dotyczące przepływu towarów. Tu najtrudniejszy będzie początek, gdy firmy będą musiały nabrać rutyny – zwłaszcza te, które wcześniej nie miały do czynienia z eksportem do tzw. krajów trzecich – ocenia Witold Michałek, ekspert Business Centre Club.
Wyzwaniom będą musiały sprostać poszczególne branże. – Umowa liczy ok. 2 tys. stron, a diabeł tkwi w szczegółach. Baliśmy się twardego brexitu, bo mógłby spowodować utrudnienia w dostępie do brytyjskiego rynku, m.in. dla naszych borówek czy pieczarek. Fakt, że wymagają one szybkiego transportu w warunkach chłodniczych, paradoksalnie może być jednak zaletą, bo korzystanie w takich warunkach z nieznanych producentów może okazać się ryzykowne dla odbiorców. A polskie produkty są na Wyspach znane i dobrze oceniane. Nie jest też możliwe, by Brytyjczycy całkowicie zrezygnowali z importu żywności, struktura ich rynku na to po prostu nie pozwala. Gorzej mogą mieć jednak np. producenci wołowiny, bo faktycznie Wielka Brytania może chętniej zwracać się do innych dostawców, np. z powodów politycznych – mówi Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.
Znak zapytania dotyczy krajowych firm transportowych. Jeszcze dwa lata temu były one odpowiedzialne za 25 proc. przewozów w ramach UE i realizowały ok. 500 tys. przewozów rocznie na kierunku brytyjskim. – Cieszymy się, że osiągnięto porozumienie, a zwłaszcza że ujęto w nim pozwolenie na dwie operacje kabotażowe (czyli przewozy realizowane przez zagraniczne przedsiębiorstwa na wewnętrznym brytyjskim rynku) w tygodniu. To daje gwarancję firmom dostarczającym towary na północne odległe od przepraw regiony Zjednoczonego Królestwa, że nie będą wracały do portów i do Eurotunelu – przyznaje Maciej Wroński, prezes organizacji Transport Logistyka Polska (TLP).
Dodaje, że koszty samych przewozów na pewno się zwiększą, bo każde ograniczenie w przepływie towarów przekłada się na dłuższy czas ich wykonywania. – Będziemy to rekompensować wyższymi cenami. Prognozujemy, że europejscy przewoźnicy nadal będą potrzebni. A to sprawia, że jako Polacy wcale nie jesteśmy na straconej pozycji. Za sprawą popandemicznego odbicia rok 2021 może być dla nas lepszy niż 2020 – mówi Maciej Wroński.
Przeszkodą może być jednak fakt, że sami klienci zrezygnują z brytyjskiego kierunku. – Kłopot mogą mieć firmy, które wyspecjalizowały się w transporcie na rzecz globalnych korporacji zainstalowanych na Wyspach, które za sprawą brexitu zdecydują się jednak na przeprowadzkę do państw UE. A przewozy wewnątrzunijne za sprawą pakietu mobilności, który wejdzie w życie od lutego 2022 r., wcale nie będą dla nas bardziej przyjazne – wskazuje prezes TLP.