Niecałe pół roku temu, kiedy polska ustawa z 6 grudnia 2017 r. wprowadzająca w naszym kraju rynek mocy uzyskała notyfikację Brukseli, wydawało się, że polska branża energetyczna może spać spokojnie. Ale na horyzoncie kłębią się niestety czarne chmury. Komisja Europejska chce, aby w mechanizmach mocowych uczestniczyły wyłącznie jednostki wytwórcze, których emisyjność wynosi poniżej 550 g CO2/kWh – tak wynika z projektu unijnego rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie wewnętrznego rynku energii elektrycznej, nad którym trwają teraz intensywne prace. Dla Polski to problem, bo taki limit pozwala co najwyżej na udział w rynku mocy instalacjom opartym na gazie oraz oczywiście na odnawialnych źródłach energii i siłowniom jądrowym. Wyklucza z niego natomiast elektrownie węglowe, bo ich emisja CO2 przekracza poziom 700 g CO2/kWh! Co zatem z naszymi planami, że polski rynek mocy zakłada rozwój nowych sił wytwórczych w drodze rozbudowy elektrowni węglowych? Atmosferę podgrzewa fakt, że limit wykluczający je z rynku mocy będzie wynikał nie z dyrektywy (którą musielibyśmy jeszcze implementować), a z unijnego rozporządzenia, które trzeba stosować wprost… Jeżeli zostanie przyjęte w obecnym kształcie – proponowanym przez KE, to polski rząd znajdzie się w unijnym potrzasku, bo nasze plany to rozbudowa elektrowni.
Rynek mocy zakłada przecież przede wszystkim wsparcie bloków węglowych! Już jesienią tego roku w Polsce odbędą się trzy aukcje mocowe, w efekcie których państwo podpisze wieloletnie kontrakty z tymi instalacjami, które złożą najlepszą ofertę właśnie na tę dodatkową moc. Pytań i wątpliwości z tym związanych nie ma końca: no bo czy w aukcjach będą mogły startować instalacje, które dziś istnieją tylko teoretycznie i na papierze, jak na przykład planowany przez Eneę i Energę blok 1000 MW w Elektrowni Ostrołęka? No i co stanie się z zawartymi na podstawie aukcji kontraktami w momencie, gdy unijne rozporządzenie o rynku energii elektrycznej w końcu wejdzie w życie? Realnie patrząc, należy się tego spodziewać najwcześniej za rok. Wygląda na to, że mamy problem nie tylko energetyczny, lecz także polityczny – i to zarówno w Polsce, jak i w całej UE.