Inwestorzy, którzy na początku roku uwierzyli w akcje (nieważne, czy polskie, czy zagraniczne), nie mają dziś zbyt wielu powodów do radości. Wprost przeciwnie, w większości przypadków mogą być zniesmaczeni wynikami swoich inwestycji. Podobnie stawiający na złotego – oni też mają niewiele powodów, aby czuć się w tym momencie bogatszymi niż parę miesięcy temu. W lepszej sytuacji są ci, którzy na początku roku obstawili metale szlachetne. Ale to nie oni byliby zwycięzcami w tym naszym małym inwestycyjnym rankingu. Niekwestionowanymi triumfatorami są bowiem ci, którzy na początku roku postawili na żywność.

Od początku roku do ostatnich dni marca indeks CRB Food, śledzący zmiany cen głównych surowców żywnościowych na rynkach światowych, wzrósł o 19 proc. Ceny pszenicy urosły o 16,5 proc., kukurydzy podobnie, bo o 16 proc. Najbardziej spektakularne wzrosty cen miały miejsce w przypadku wieprzowiny, która od początku roku zdrożała aż o 48 proc., czy też kawy, której ceny poszybowały w tym samym czasie aż o 60 proc.! W sumie praktycznie wszystkie ważniejsze kategorie żywnościowe (no może z wyjątkiem ryżu) pokazały w tym okresie przynajmniej kilkuprocentowy przyrost cen.
Nie ma jednego, uniwersalnego wytłumaczenia tego zjawiska. Jednak niezależnie od tego, czy przyczyną drożejącej żywności była i jest pogoda, konflikt ukraiński, świńska epidemia czy inne, specyficzne dla danego surowca czynniki, mamy do czynienia ze wzrostem cen żywności na rynkach światowych – jest to fakt niezaprzeczalny i ewidentny. I to w dwóch wymiarach. Po pierwsze, jeśli chodzi o skalę zjawiska – w ciągu kilku miesięcy tego roku indeks cen żywności odrobił więcej, niż wyniosły jego ubiegłoroczne spadki. A po drugie, jeśli chodzi o trwałość tej tendencji – żywność drożeje już od kilku miesięcy z każdym kolejnym dniem, co zaprzecza opiniom, że zjawisko to jest jedynie krótkookresową efemerydą. Tym samym, biorąc pod uwagę wszystkie powyższe przesłanki, nasuwa się wniosek, że drożejąca żywność powoli staje się czymś na tyle znaczącym, że może mieć istotne konsekwencje dla nas wszystkich.
Przypomnijmy bowiem, że w ciągu ostatnich lat ceny żywności na rynkach światowych znajdowały się w trendzie spadkowym. To z kolei pomagało utrzymywać inflację, również polską, na niskim poziomie. Popatrzmy tylko na ostatni rok. Na początku ubiegłego roku roczna dynamika naszych krajowych cen żywności (reprezentujących 22 proc. koszyka inflacyjnego) wyniosła 3,6 proc., by w grudniu spaść do 1,7 proc. To oznacza, że w całym ubiegłym roku zmniejszająca się dynamika cen żywności odpowiedzialna była za prawie połowę spadku naszej krajowej inflacji zanotowanego w tym okresie (z 1,7 proc. w styczniu do 0,7 proc. w grudniu).
Tym samym wzrosty cen notowane od początku roku na światowych rynkach żywnościowych są nie tylko przesłanką do radości dla tych, którzy takie wzrosty obstawiali, ale również potencjalnym powodem do obaw dla wszystkich pozostałych. Zarówno trwałość, jak i skala tych wzrostów sugeruje bowiem, że powoli zaczyna zanikać jeden z istotniejszych czynników, który dotychczas pomagał utrzymywać inflację na niskim poziomie. Nie znaczy to jednak, że już teraz musimy biec do sklepu i ustawiać się w kolejce po żywność, gdyż ta za chwilę zdrożeje. Nic z tych rzeczy. Ale powinniśmy powoli przyzwyczajać się do myśli, że w przyszłości żywność nie będzie tak tania, jak do tej pory. A inflacja będzie powoli wzrastała.