Unikanie ryzyka i niechęć do słuchania rad – to główne wady przedsiębiorców, które blokują powstanie u nas innowacyjnych gałęzi gospodarki
Jednym ze strategicznych celów UE jest innowacyjna gospodarka, która stawi czoła rozwiniętej Ameryce i konkurencyjnej Azji. Na wsparcie tego celu idą ogromne środki publiczne. Polska ma istotny udział w ich dystrybucji, jednak prawdziwie innowacyjne przedsiębiorstwa jakoś u nas nie powstają.
Uzyskanie przez Polskę z budżetu UE w perspektywie 2014–2022 ok. 350 mld zł na rozwój (Fundusz Spójności i fundusze strukturalne) może robić wrażenie, ale realne podejście do tej kwoty wymusza opanowanie entuzjazmu. Po pierwsze, gdy tę kwotę podzielimy przez 7 lat, rocznie daje to ok. 49 mld zł. Po drugie, co roku Polska musi wpłacić składkę do budżetu Unii (w 2013 r. było to ponad 18 mld zł), co sprawia, że kwota netto, jaką otrzymujemy z Brukseli, spada do 31 mld zł. Po trzecie, powyższe sumy muszą być skonfrontowane z wielkością polskiej gospodarki i sektora publicznego, co dopiero daje pogląd o wpływie środków z UE na nasz kraj. Polski PKB to ok. 1,6 bln zł, a wydatki sektora publicznego stanowią 42 proc. PKB, więc środki netto ze Wspólnoty stanowią niespełna 1,9 proc. PKB i 4,6 proc. wydatków publicznych. Dalecy jesteśmy od twierdzenia, że członkostwo w Unii nie oznacza dla Polski znaczących korzyści finansowych, ale warto sobie zdać sprawę, że skala wpływu środków płynących z Brukseli na naszą gospodarkę jest dużo mniejsza, niż się powszechnie sądzi.
Wyzwanie szybkości
Czy w Polsce mogą powstać firmy, które byłyby porównywalne ze słynnymi przedsiębiorstwami z Doliny Krzemowej? Nie bez powodu funkcjonuje ona jako popularny synonim biznesowego środowiska sukcesu, który ma charakter trwały i powtarzalny – region ten produkuje firmy, które zmieniają krajobrazy całych sektorów gospodarki. Duże sukcesy biznesowe są zwykle konsekwencją podjęcia dużego ryzyka. Ryzyko z kolei oznacza, że możliwe są zarówno sukces, jak i porażka. W Dolinie Krzemowej trudno znaleźć przedsiębiorcę, który nie zaliczyłby kilku nieudanych przedsięwzięć. Sam upadek firmy nie jest tam odbierany jako porażka, prawdziwą porażką byłoby niepodniesienie się i niespróbowanie po raz kolejny.
W Polsce niepowodzenie w biznesie nie jest powodem do chluby, a bankructwo przedsięwzięcia sfinansowanego choćby częściowo ze środków publicznych byłoby przyczyną awantury. Nasi przedsiębiorcy mają nieporównywalnie mniejszy dostęp do kapitału ryzyka (venture capital, VC) i indywidualnych inwestorów – aniołów biznesu. A praktycznie wszystkie duże firmy, które stały się w ostatnich latach znakami rozpoznawczymi Doliny Krzemowej, np. Google, Facebook, Twitter, mogły wystartować dzięki takiemu wsparciu. Sfera publiczna poprzez różnego rodzaju programy, specjalne agencje, a wreszcie fundusze europejskie próbuje wypełniać tę lukę. Z perspektywy polskich przedsiębiorców działających w Dolinie Krzemowej, z którymi rozmawialiśmy (wszyscy najpierw próbowali w Polsce!), nie jest on jednak efektywny. Składa się na to kilka czynników.
Stosunkowo wysoka skala wsparcia rozwoju przedsiębiorczości, które Polska otrzymała z UE, jest zbyt wolno przyznawana jak na dzisiejsze tempo wprowadzania na rynek innowacji. Finansowanie publiczne wiąże się ze spełnieniem wielu wymogów formalnych, przeprowadzenia biznesplanów przez wielostopniowe systemy oceny. Takie same, a nawet bardziej rygorystyczne procesy, mają miejsce w VC i wśród aniołów biznesu, ale biegną szybciej, są bardziej skoncentrowane na meritum, jakim jest ostateczny sukces rynkowy, i są mniej sformalizowane. Jeśli uda się uzyskać pozytywną ocenę wniosku, termin przekazania środków unijnych jest niepewny, a sposób ich rozliczania sztywny. Model ten zupełnie nie pasuje do wymogów innowacyjnej przedsiębiorczości, gdzie wymyśla się produkty, usługi i rozwiązania, których jeszcze nie ma.
Przykład z Polski: firma z Wybrzeża. Czas od momentu złożenia aplikacji do uzyskania finansowania (przelewu środków na konto) wyniósł 16 miesięcy. Z perspektywy urzędników dbających o celowość i formalną poprawność wydawania środków może to być czas niedługi. Jednak z perspektywy rozwoju innowacyjnych produktów to wieczność. Firma dostała w efekcie dotację na rozwój produktu, który przestał być innowacyjny i stracił przewagę konkurencyjną. Jeden z współwłaścicieli firmy postanowił pokazać wypracowany w Polsce prototyp w Dolinie Krzemowej i w ciągu tygodnia dostał obietnice pierwszych kontraktów na rozwijanie produktu. Umowy zostały podpisane w cztery tygodnie, a po miesiącu miał na koncie pierwszą kwotę (niewielką, ale jednak) przelaną przez indywidualnego inwestora w zamian za obietnicę udziałów. Sześć miesięcy później firma zdobyła pierwszą inwestycję typu VC, która pozwoliła jej na rozwój innowacyjnego pomysłu (równolegle, dzięki kontaktom uzyskanym podczas pobytu, udało się zachęcić pierwszych klientów do testowania prototypu). Być może dzięki temu za parę miesięcy usłyszymy o firmie prowadzonej przez Polaków z Doliny Krzemowej, której rozwiązanie stało się standardem w jednym z segmentów high-tech.
Innym systemowym problemem związanym ze wsparciem ze źródeł publicznych jest brak know-how w ocenie innowacji. Nie mamy najnowszej wiedzy (można to samo powiedzieć o wielu krajach europejskich) na temat tego, w jakim kierunku będą się rozwijały branże, nie wspominając o możliwości kreowania takich zmian. Dolina Krzemowa jest wyjątkowym miejscem, gdzie w firmach i laboratoriach naukowych pracuje się nad produktami czy kolejnymi generacjami rozwiązań, które jeszcze nie mają swoich konkretnych zastosowań albo wręcz wydają się bezużyteczne, ale za jakiś czas będą wszechobecne i dominujące. Funkcjonowanie w tym środowisku na co dzień daje osobom oceniającym pomysły wyjątkowe wyczucie rynku, co przekłada się na mniejsze niż gdzie indziej ryzyko finansowania nowych przedsiębiorstw, a także umiejętność dostrzegania potencjału do przyszłych form czy zastosowań prezentowanych przez przedsiębiorców projektów.
Osoby kwalifikujące projekty do finansowania w Polsce często solidnie i zgodnie z najlepszą wiedzą wykonują pracę, niestety istnieje luka, która wynika z braku wewnętrznej wiedzy (insider’s knowledge) dostępnej tylko tym, którzy bezpośrednio uczestniczą w tworzeniu przyszłych technologii, a nie tylko obserwują je, gdy są już obecne na rynku. W efekcie można spotkać osoby, które obecnie pracują nad swoimi pomysłami dzięki finansowaniu np. z NASA albo Google, a w polskich programach wsparcia przedsiębiorczości odpadały. Kosztem, który poniesiemy, jest – oprócz prestiżu i sławy dla polskiej myśli – utrata możliwości rozwoju firmy w kraju, a dla przedsiębiorcy, choć to odrębny problem, utrata kontroli nad firmą.
Zmieniać się
Nie można mieć złudzeń, systemu wsparcia przedsiębiorczości nie można oprzeć na instytucjach publicznych, kluczowe są tutaj instytucje typu VC i anioły biznesu. Oprócz dostępu do finansowania pełnią oni jeszcze jedną rolę, z perspektywy polskiej często niedostrzeganą. Poprzez prezentacje swoich pomysłów biznesowych młodzi przedsiębiorcy otrzymują dostęp do unikatowej wiedzy (na dodatek za darmo!) w postaci informacji zwrotnej, komentarzy i rad potencjalnych inwestorów i ich ekspertów. Zwykle są to rady życzliwe, wskazujące na możliwe kierunki rozwoju lub finansowania. Anioły biznesu, oprócz inwestowania własnych pieniędzy, potem też służą radą i wspierają młodych przedsiębiorców w codziennych decyzjach.
Indywidualny mentoring biznesowy to obszar praktycznie w Polsce (w Europie nie jest lepiej) nieistniejący. Problem leży po obu stronach: doświadczeni menedżerowie niechętnie poświęcają czas małym i początkującym przedsiębiorcom, zaś ci drudzy często wykazują niechęć do uczenia się i przyjmują arogancką postawę. Ciekawe, że wśród polskich przedsiębiorców obecnych w Dolinie istnieje przekonanie, że dopiero tam nauczyli się słuchać, prosić o pomoc i radę, a następnie zmieniać siebie i swój produkt. Przed przyjazdem do Doliny, jak twierdzą, byli zwykle przekonani, że ich pomysł jest niemal doskonały, a jedynym problemem jest to, aby świat o nich usłyszał.
Szkoła polegająca na pozyskiwaniu kapitału w drodze ostrej rywalizacji poprzez prezentacje dla profesjonalistów jest dla przedsiębiorcy nieoceniona. Jak mówił jeden z rozmówców, najcenniejszą rzeczą w Dolinie jest to, że ludzie zawsze znajdą dla ciebie czas i wysłuchają, jeśli masz ze sobą coś ciekawego, nawet jeśli jest to jeszcze słabe i nierozwinięte. Być może odeślą cię z kwitkiem, ale sam proces zadawania kluczowych pytań dotyczących twojego produktu, prowadzenia biznesu, planów na rozwój firmy jest cenną lekcją pozwalającą zamykać kolejne spotkania sukcesami.
Polscy przedsiębiorcy muszą się jeszcze sporo nauczyć, aby skutecznie realizować swoje pomysły, a jeden z problemów może tkwić w tym, że uczą się stosunkowo niechętnie. Po pierwsze, raczej obce jest im pojęcie „pivoting”, które stanowi jedno z najczęściej używanych pojęć w Dolinie Krzemowej. Trudno je przełożyć na język polski, ale w wolnym tłumaczeniu byłoby to po prostu „obracanie się”. Chodzi o zmienianie pomysłów w miarę ich rozwijania, przede wszystkim kierując się potrzebami odbiorców/klientów. Tymczasem polscy przedsiębiorcy są bardzo przywiązani do swoich oryginalnych pomysłów. Niechętnie przyjmują krytykę i sugestie zmian. Zwykle są przekonani, że dysponują fantastycznym pomysłem na biznes, i muszą tylko skupić się na tym, aby pokazać go odpowiednio, a wówczas pozyskanie inwestora nie będzie problemem. Dominujący model w Dolinie Krzemowej jest inny – ostateczne produkty i usługi, które trafiają na rynek, mają często niewiele wspólnego z oryginalnym pomysłem. Są zmieniane we współpracy z klientami i inwestorami. Ci, którzy nie są w stanie funkcjonować w ten sposób, nie są w stanie kreować innowacji.
Z silnym przywiązaniem do własnych pomysłów wiąże się także duże znaczenie przywiązywane do kontroli i własności. Warunkiem otrzymania finansowania wysokiego ryzyka jest podzielenie się udziałami w firmie, co często wiąże się z utratą nad nią kontroli – zwykle większą część udziałów obejmuje inwestor. Jest to powszechnie akceptowane w Dolinie – oddanie udziałów to cena, jaką przedsiębiorcy płacą za uzyskanie środków, a jednocześnie jedyna premia za ryzyko dla inwestora.
Potencjalni inwestorzy z Doliny Krzemowej widzą wśród polskich przedsiębiorców jeszcze jeden poważny niedostatek: brak wyobraźni i ambicji na miarę Doliny. W tworzeniu prawdziwie innowacyjnych firm o dużym potencjale wzrostu nie można myśleć o rynku polskim albo nawet środkowoeuropejskim – to skala za mała, aby przyciągnąć zainteresowanie. Naszym przedsiębiorcom przedstawiającym innowacyjne pomysły brakuje także umiejętności długoterminowego patrzenia i rozważania problemów, które w momencie zakładania firmy mogą wydawać się abstrakcyjne, ale dla inwestorów wysokiego ryzyka są kluczowe: czy i kiedy chcesz wejść na giełdę? Zamierzasz sprzedać swój biznes do większej firmy, a jeśli tak, to w którym momencie? Czym twój produkt ma być na konkretnym rynku dla klientów? Kto jest twoją główną konkurencją w zaspokajaniu tych samych potrzeb klientów?
Otoczenie biznesu
W historiach sukcesu Doliny Krzemowej często podkreśla się rolę infrastruktury edukacyjnej, w której najważniejszy jest Uniwersytet Stanforda. Tym, co najbardziej oddala nas od Doliny Krzemowej, jest mentalnościowa bariera między biznesem a szkołą wyższą. Dobre relacje rozpoczynają się od wzajemnego szacunku i szerokich kontaktów, które nie mogą się ograniczać wyłącznie do traktowania uczelni jako potencjalnego źródła rekrutacji pracowników, a biznesu jako sponsorów uczelnianych wydarzeń. W Dolinie Krzemowej profesorowie pełnią jednocześnie funkcje w przedsiębiorstwach (nadzorcze lub – urlopowani z uniwersytetu – menedżerskie) i jest to praktyka promowana przez uczelnie. Praktycy prowadzą kursy dla studentów, uważając kontakt z uczniami za priorytetowy, bo wśród słuchaczy mogą być nie tylko ich przyszli pracownicy, ale przede wszystkim partnerzy biznesowi. Rozwinięty jest również sponsoring studencki – firmy partycypują w kosztach edukacji konkretnych studentów, którzy następnie odpracowują tę inwestycję bądź ją spłacają, znalazłszy lepszą ofertę.
Kryzys, przez który przechodzimy, może być potrzebnym impulsem do zmian, które naprawdę nie mogą czekać, jeśli chcemy, aby w polskiej gospodarce pojawiły się prawdziwie innowacyjne firmy, które mogłyby stać się graczami klasy światowej. Nie wiadomo tylko, czy zdajemy sobie sprawę, jak pilne jest to wyzwanie. W tym sensie kraje, które kryzys dotknął wcześniej i głębiej, mogą paradoksalnie przegonić nas – gdy ludzie tracą pracę i rozpadają się dotychczasowe struktury zapewniające bezpieczeństwo, nie mają innego wyjścia niż podejmować większe ryzyko niż w okresie stabilizacji. To tworzy naturalną szansę dla rozwoju przedsiębiorczości, nie wolno tylko jej przeszkadzać.
Nie można być naiwnym i sądzić, że dysponując sporymi środkami z UE, możemy kupić sobie innowacyjność polskiej gospodarki. Przede wszystkim nie można zapominać, że sektor publiczny ze swej natury nie może być skuteczny w rozwijaniu innowacyjnych przedsięwzięć, bo trzeba tutaj działać szybko, być elastycznym i akceptować wysokie prawdopodobieństwo niepowodzenia. Pieniądze podatników nie mogą być tak wydawane.
Wsparcie dla przedsiębiorczości i innowacyjności musi się opierać na zgodnym działaniu wielu instytucji. Część luki w finansowaniu mogą zapewnić środki UE, ale muszą one być wsparte kapitałem prywatnym. Ważne zadanie domowe do odrobienia mają samorządy terytorialne, które muszą mieć pomysł na rozwój swojego regionu, i uczelnie, które muszą widzieć autentyczną potrzebę współpracy z biznesem.
W Dolinie Krzemowej trudno znaleźć przedsiębiorcę, który nie zaliczyłby kilku nieudanych przedsięwzięć. Sam upadek firmy nie jest odbierany jako porażka, prawdziwą porażką byłoby niepodniesienie się i niespróbowanie po raz kolejny
prof. dr hab. Dominika Latusek-Jurczak
wykładowca zarządzania w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, prowadzi badania nad polskimi przedsiębiorcami w Dolinie Krzemowej w Instytucie Badań Społecznych na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii, stypendystka Fundacji Fulbrighta, MNiSW, laureatka programu Lider NCBIR
wykładowca zarządzania w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, prowadzi badania nad polskimi przedsiębiorcami w Dolinie Krzemowej w Instytucie Badań Społecznych na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii, stypendystka Fundacji Fulbrighta, MNiSW, laureatka programu Lider NCBIR
Dr Jacek Tomkiewicz
wykładowca ekonomii, dyrektor ds. naukowych w Centrum Badawczym Transformacji i Globalizacji TIGER, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie
wykładowca ekonomii, dyrektor ds. naukowych w Centrum Badawczym Transformacji i Globalizacji TIGER, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie