Opiera się na założeniach zniekształcających rzeczywistość oraz na przesłankach emocjonalnych o charakterze antypaństwowym, antyzwiązkowym i antysocjalnym. To ideologia, a nie teoria naukowa.
Inspirację do tego tekstu zaczerpnąłem z tytułu felietonu Rafała Wosia „Neoliberał to jednak liberał” (DGP, 17–19.01.2014 r.). Jestem mu wdzięczny za pożyteczną prowokację wobec osób zajmujących się zawodowo ekonomią jako nauką.
Skoro słowo „liberalizm” jest rdzeniem słowa „neoliberalizm”, w naszej podświadomości rodzi się myśl, że drugie pojęcie należy traktować jako odmianę pierwszego. Odmianę lepszą od oryginału, bo „neo” znacza „nowy”. Aby spokojnie oceniać meritum neoliberalizmu, powinniśmy z tej myśli zrezygnować. Może nam w tym pomóc porównanie słów różniących się od siebie tylko dwiema literami początkowymi: „wzdychanie” oraz „oddychanie”, a takich przypadków polegających na radykalnej zmianie sensu rdzenia w lingwistyce jest sporo.
Punktem wyjścia w analizie treści neoliberalizmu może być informacja, że jego fundament składa się z fragmentów minarchizmu oraz reguł monetaryzmu. Żadna z tych części oddzielnie nie jest neoliberalizmem. Minarchizm ma nazwę pochodzącą od dwóch słów: minimum i archia (władza, rząd). Monetaryzm zawiera reguły funkcjonowania systemu pieniądza papierowego w gospodarce. Od razu dodajmy, że w samym minarchizmie dominującą cechą jest twierdzenie, które nie weszło do neoliberalizmu, iż żaden pieniądz papierowy (ogólniej fiducjarny, tj. oparty na zaufaniu) nie ma wartości; może ją mieć jedynie pieniądz kruszcowy.
Grzechy pochodzące z minarchizmu
1. W minarchizmie przyjmuje się, że w gospodarce rynkowej działa jeden mechanizm rynkowy i abstrahuje się od zbioru rynków, o którym mówi się jako o jednym rynku. Wprawdzie dotychczas, na szczęście, nie wprowadzono do ekonomii pojęcia „rynek gospodarki”, ale milcząco zakłada się, że wszystkie rodzaje rynków w gospodarce łączą się ze sobą tak ściśle, że przekształcają się w bryłę (określenie własne – aut.) rynkową z jednym mechanizmem rynkowym. Powiązania międzyrynkowe znikają z pola widzenia, co oznacza, że przyjmuje się, iż problem ich koordynacji w skali całej gospodarki jest rozstrzygany wewnątrzrynkowo, czyli że rządzi nimi ten sam mechanizm bryły rynkowej jako jednego rynku. Takie podejście do pojęcia gospodarki rynkowej zniekształca jej istotę, aby następnie można było nadać gospodarce rynkowej moc samonaprawczą w drodze samorównoważenia się i samoregulacji.
2. Pojęcie samorównoważenia się pojedynczego rynku należy uznawać za prawidłowe, mając na myśli jego zdolność do wzajemnego dostosowywania się poziomów podaży, popytu i ceny w wolnym handlu na danym rynku. Nie oznacza to jednak, że taką samą zdolność posiada cała gospodarka jako zbiór rynków. Na niektórych rynkach wewnątrz gospodarki może występować spadek popytu (np. konsumpcyjnego), a na innych rynkach wzrost podaży, np. kapitału i rozwój przedsięwzięć zwiększających już nadmierną podaż na rynkach towarów konsumpcyjnych. Nieuwzględnianie takich ewidentnych procesów oznacza zatajanie prawdy o niemożności samoczynnego naprawiania deformacji danego rynku przez inny rynek oraz o rozszerzaniu się kryzysogennego zjawiska nadprodukcji pod wpływem innych rynków.
3. Zdolność do samoregulacji dowolnego rynku z osobna też nie powinna być kwestionowana, pod warunkiem jednak wyłączenia dostosowań czynników rynkowych, zmierzających w stronę samodestrukcji rynku. Pojęcie regulacji mechanizmu oznacza albo utrzymanie prawidłowego stanu jego funkcjonowania, albo naprawienie mechanizmu. Czy samodestrukcję rynku możemy uznać za naprawienie jego mechanizmu? Twierdzenie o zdolności całej gospodarki do automatycznego samorównoważenia się oraz samoregulacji, stanowiące główny dogmat neoliberalizmu, jest oparte na założeniu, że samodestrukcja gospodarki rynkowej nie może w ogóle wystąpić, bo nie pozwoli na to wolny rynek, co jest hipotezą fałszywą.
4. Oczywiście z wadliwego, głównego dogmatu neoliberalizmu musi się rodzić jego zaprogramowany z góry następny grzech w postaci twierdzenia, że państwo szkodzi gospodarce i powinno odstąpić w ogóle od sprawowania nadzoru nad funkcjonowaniem rynku i od dokonywania jego regulacji, nawet gdy występują już zaawansowane objawy kryzysu gospodarczego. Do zastosowania takiej polityki namawiał prezydenta Obamę profesor Balcerowicz, proponując w jednym ze swoich wywiadów, aby nie naśladował Roosevelta, lecz zdał się na moc wolnego rynku. Można uznać taką terapię antykryzysową za równoznaczną z postulowaniem samodestrukcji rynku w rozumieniu całej bryły rynkowej, całej gospodarki, aby mogła odrodzić się z popiołów za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wolnorynkowej wielkiego kapitału zgromadzonego w niewielu rękach prawdziwych przedsiębiorców po masowym upadku bankrutów. Twierdzenie o tym, że każdy interwencjonizm państwa musi być wadliwy, wynika logicznie z założonej niechęci do instytucji państwa krzywdzącego jednostkę oraz z przyjętej przez minarchizm fundamentalnej zasady suwerenności jednostki.
Grzechy mające źródło w monetaryzmie
Niektórzy przedstawiciele austriackiej szkoły ekonomii odżegnują się już od stworzonego wspólnie z chicagowską szkołą ekonomii neoliberalizmu, stwierdzając, że po uwzględnieniu roli dolara widać wyraźnie, że to właśnie strona amerykańska zainfekowała świat kryzysem. Ponieważ neoliberalizmem pogardził jeszcze wcześniej główny jego realizator w praktyce – Alan Greenspan, wygląda na to, że neoliberalizm to już sierota. W Polsce przygarnął ją – okrzyknięty przez dziennikarzy apostołem liberalizmu i papieżem wolnego rynku w jednej osobie – prof. Leszek Balcerowicz w towarzystwie awansowanego w „Rzeczpospolitej” do pozycji geniusza marketingu Jerzego Owsiaka. Ten drugi występuje jako główny specjalista od wdrażania filozoficznej reguły ideologii minarchizmu, tj. suwerenności jednostki w tłumaczeniu na zrozumiałą dla Polaków wersję: „Róbta, co chceta”.
5. Twórca chicagowskiej szkoły ekonomii Milton Friedman, będący również minarchistą, zrewanżował się Austriakom – jak mówią na szkołę austriacką oddani jej blogerzy – za wpuszczenie do wspólnego wytworu tych szkół pieniądza papierowego zamiast złota, ograniczeniem emisji pieniądza przez bank centralny tylko do przyrostów dochodu narodowego, otwarciem wrót banków komercyjnych dla samowoli w emitowaniu pieniądza kredytowego bez odpowiedniego pokrycia. To uruchomiło powstanie oceanu wirtualnych pieniędzy, powiększanego zasadą „dług rodzi pieniądz”. O potężnym działaniu tego oceanu wiedzą już nie tylko ci, co się w nim ochoczo taplają, lecz także niektórzy biznesmeni, jacy chętniej by przyjmowali pieniądz papierowy „bez wartości” aniżeli pieniądz wirtualny, wymykający się od dotknięcia ręką.
6. Aby jednak emitowanie pieniądza kredytowego dawało poczucie bankierom, że otrzymywanie przez nich spłat kredytów prawdziwymi pieniędzmi nie ogranicza jednak zdolności kredytowej dłużników, wprowadzone zostały derywaty jako „instrumenty finansowe” odgrywające rolę towarów. Skoro są wielkie wytwórnie skrzypiec i instrumentów chirurgicznych, dlaczego bankierzy nie mogą mieć wielkich wytwórni instrumentów w postaci papierów wartościowych z wartością toksyczną, czyli trującą (ale przedtem lekko narkotyzującą). Patrząc na to nieco religijnie, co już w neoliberalizmie podejrzewali słynni zachodni profesorowie, mówiący, iż to jest religia (a nie dostrzegali, że to ustrój), możemy śmiało stwierdzić, że monetaryzm dorównał mocą grzeszną minarchizmowi, powiększając listę głównych grzechów tej ideologii. Kuszenie bankierów, aby się bogacili nierzetelnie, kosztem wywoływania dysfunkcji rynków finansowych w drodze wielkich spekulacji w wyniku działania monopoli i monopsonów na giełdach papierów wartościowych, przekształca te giełdy w pseudorynki o cechach kryzysogennych.
7. Wprawdzie ostatniego grzechu na tej liście można by się doszukać nawet w pierwotnych postaciach haseł minarchizmu, to jednak w wydaniu monetarystycznym został on spotęgowany do nieprzyzwoitości przez Miltona Friedmana. Twierdził on, że: „Jeżeli 90 proc. ludzi zgadza się samoopodatkować, żeby pomóc 10 proc. biednych (...) – jest to głupie”, po czym dodawał: „Jeżeli 80 proc. zgadza się opodatkować 10 proc. najbogatszych, żeby pomóc 10 proc. najbiedniejszych (...) – jest to nieetyczne”. Powiedział też, co jest zawsze dobre. Otóż: „Cięcie podatków jest zawsze dobre. W każdych warunkach, pod dowolnym pretekstem, z dowolnego powodu i zawsze się da” (cytaty z artykułu T. Wróblewskiego, „Wzrostu nie da się dodrukować”. „Rzeczpospolita” 3–4.12.2011 r.). Nietrudno zauważyć, że po dokładniejszej analizie doszlibyśmy do wniosku, iż optymalny podatek powinien mieć poziom zerowy, a świadczenia socjalne, aby były niegłupie i etyczne, też powinny być zerowe.
Konkluzja ma postać znanego w literaturze światowej twierdzenia, że neoliberalizm oparty jest na założeniach ewidentnie zniekształcających rzeczywistość oraz na przesłankach emocjonalnych o charakterze antypaństwowym, antyzwiązkowym i antysocjalnym, więc ma charakter ideologii, a nie teorii naukowej. Utożsamianie jej z liberalizmem (który ma swoje błędy) czyni jednak krzywdę liberałom, przenosząc na nich negatywne cechy neoliberałów.