O Polskiej Grupie Pocztowej zrobiło się głośno, gdy w listopadzie ubiegłego roku wygrała przetarg na dostarczanie sądowych przesyłek. Tym samym sprzątnęła sprzed nosa Poczcie Polskiej kontrakt wart 0,5 mld zł
Informacji o Polskiej Grupie Pocztowej jest niewiele. Wiadomo, że powstała w 2006 r., a jej właścicielem jest spółka inwestycyjna Badenhop Holdings Limited. Prezes PGP Leszek Żebrowski pytany o nią nabiera wody w usta. – Naszym jedynym właścicielem i akcjonariuszem jest spółka zarejestrowana na Cyprze – powtarza. Ale, dopytuję się, jako prezes zarządu zna pan osobiście akcjonariuszy? – Nie. Współpracuję jedynie z radą nadzorczą – ucina.
Rynek huczy od plotek, że za grupą stoi inny duży operator pocztowy. Wiadomo, że PGP współpracuje z InPostem. Oba podmioty w 2010 r. założyły Ogólnopolski Związek Pracodawców Niepublicznych Operatorów Pocztowych. Prezes OZPNOP Rafał Zgorzelski towarzyszy Leszkowi Żebrowskiemu podczas spotkań z mediami i punktuje wszystkie potknięcia największego rywala obu operatorów – Poczty Polskiej.
PGP chwali się, że doręcza przesyłki wysyłane przez firmy z branży telekomunikacyjnej, energetycznej, ubezpieczeniowej czy bankowo-finansowej. Dzięki współpracy z InPostem oraz Ruchem dysponuje 7543 placówkami odbioru korespondencji, co niemal odpowiada sieci, którą ma Poczta Polska. To oraz decyzja Krajowej Izby Odwoławczej w sprawie braku konieczności stosowania stempla pocztowego jako urzędowego dowodu nadania korespondencji otworzyło PGP drogę do startu w przetargu na obsługę pocztową sądów i prokuratur.
– Cały przetarg był skonstruowany tak, że mogła go wygrać tylko Poczta Polska. Mało tego, mogła do niego przystąpić wyłącznie ona. Sytuacja zmieniła się, gdy nasze kancelarie prawne podważyły zasadę, że moc dokumentu urzędowego ma dowód nadania w placówce operatora wyznaczonego – mówi Żebrowski. – Krajowa Izba Odwoławcza zgodziła się z nami. Dlaczego? Jeśli sąd wysyła do kogoś list, to nie jest ważny dowód nadania, tylko potwierdzone odebranie. Bowiem to od momentu odebrania liczą się wszystkie terminy sądowe – wyjaśnia prezes PGP. Ostatecznie spółka złożyła ofertę o 84,5 mln zł tańszą niż Poczta Polska i przetarg wygrała. – Skarb Państwa zaoszczędzi dodatkowe 93,5 mln zł z tytułu płaconego samego tylko VAT, bo taki podatek PGP odprowadzi od tego kontraktu w ciągu dwóch lat – podkreśla Zgorzelski. Dodaje, że Poczta Polska nie zapłaciłaby takiej kwoty, ponieważ jako operator wyznaczony świadczy usługi powszechne, które są zwolnione z tego podatku. Dla PGP to dopiero początek drogi, bo Poczta wciąż ma ogromną przewagę na polskim rynku. W 2013 r. wygrała prawie 2 tys. przetargów publicznych na łączną kwotę ponad 2,1 mld zł. PGP w 2012 r. zatrudniało 6 tys. pracowników i uzyskiwało nieco ponad 45 mln zł przychodów. Firma dysponuje trzema centrami logistycznymi. Dla porównania Poczta Polska zatrudniała w 2012 r. ponad 91 tys. osób, a jej przychody przekraczały 6,1 mld zł.
Tak jak Tepsa
Żeby zrozumieć, co się dzieje na rynku pocztowym w Polsce, trzeba sobie przypomnieć transformację, którą przeszedł sektor telekomunikacyjny. Na obu rynkach mieliśmy do czynienia z przedsiębiorstwem, które miało monopol na świadczenie usług w danej dziedzinie i budowało sieć dystrybucji za publiczne pieniądze. W przypadku telefonów taką pozycję zajmowała Telekomunikacja Polska. W przypadku listów i paczek królowała Poczta Polska.
Liberalizacja rynku telekomunikacyjnego zakończyła się dopiero w 2009 r. podpisaniem porozumienia między Urzędem Komunikacji Elektronicznej a TP. Sprywatyzowany już w 1998 r. moloch rękami i nogami bronił się przed decyzjami, które otwierały rynek dla konkurencji. W latach 2006–2012 kierowany przez Annę Streżyńską UKE zmusił TP do udostępnienia infrastruktury operatorom alternatywnym. To zmieniło układ sił. TP przestała być jedyną firmą, u której można było zamówić internet. Ceny dostępu do sieci poszybowały w dół, znacznie wzrosły prędkości oferowanych łączy.
Tego, co powiodło się w telekomunikacji, nie udało się zrobić na rynku pocztowym. Tutaj liberalizację uniemożliwiły polityka i interesy narodowych operatorów pocztowych. W UE całkowite otwarcie rynku pocztowego przełożono z 2009 r. na 2011 r. W Polsce okres ochronny dla narodowego operatora był jeszcze dłuższy, bo trwał do 1 stycznia 2013 r. Rynek pocztowy, także nadzorowany przez UKE, nie miał tyle szczęścia co jego siostra telekomunikacja. Nie rozwijał się, bo przyjęte rozwiązania prawne konserwowały monopol. Od 2006 r. Poczta Polska była uprzywilejowana, jeśli chodzi o przesyłki o wadze mniejszej niż 50 gramów, które stanowiły 70 proc. całego rynku usług pocztowych i generowały połowę przychodów. Uprzywilejowanie polegało na tym, że wysłanie listu na poczcie kosztowało 1,25 zł, ale gdybyśmy skorzystali z usług innego operatora, ten był zobowiązany pobrać od nas opłatę w wysokości 5,25 zł. Debatujący nad przepisami politycy tłumaczyli, że taka ochrona Poczty Polskiej jest konieczna, bo operator musi mieć czas na przygotowanie się do pełnego otwarcia rynku w 2013 r. Operatorzy alternatywni starali się omijać ten przepis, np. obciążając przesyłki blaszkami, aby ważyły więcej niż 50 gramów, a UKE życzliwie przymykał na to oko. Na tym jednak możliwości UKE się kończyły. Klienci Poczty nadal uskarżali się na złą jakość świadczonych przez nią usług i opóźnienia w doręczaniu listów.
W styczniu 2013 r. teoretycznie zniknęły ostatnie bariery w działalności prywatnych operatorów pocztowych. W UKE zarejestrowanych było wtedy prawie 300 firm świadczących takie usługi, ale naprawdę działała tylko nieco ponad połowa z nich. Konkurencja wydaje się i tak spora, jednak tutaj analogie do rynku telekomunikacyjnego się kończą. TP musiała za określoną przez UKE opłatą otworzyć swoją sieć dla innych telekomów, aby mogły świadczyć usługi w całej Polsce. Tymczasem do przyjętej w 2012 r. ustawy – Prawo pocztowe nie wpisano obowiązku udostępniania niepublicznym operatorom posiadanej przez Pocztę Polską całej infrastruktury służącej do dystrybucji i dostarczania listów. Żaden operator nie ma i nie będzie samodzielnie dysponował tak rozległą siecią placówek, jaką przez dziesięciolecia za publiczne środki zbudowała Poczta Polska. Powszechna cyfryzacja i coraz mniejsza liczba wysyłanych listów powoduje, że nikomu nie będzie się opłacało duplikować tej sieci. Z ekonomicznego punktu widzenia operator narodowy powinien zatem za opłatą świadczyć dla pozostałych firm usługi „ostatniej mili”, czyli dostarczać przesyłki swoje i konkurencji. Zwłaszcza na obszarach, gdzie kurier musi pokonywać dziesiątki kilometrów z jednym listem czy paczką. Jak twierdzą przedstawiciele PGP, Poczta na razie tego robić nie chce mimo wielokrotnie składanych jej propozycji. Poczta Polska zapytana, dlaczego nie uzyskuje dodatkowych przychodów z obsługi przesyłek PGP i InPostu, odpowiada, że „wychodząc naprzeciw oczekiwaniom operatorów alternatywnych prowadzi stosowne analizy mające na celu określenie możliwości ewentualnej współpracy w szerszym, niż obligatoryjny zakresie”. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie będzie się śpieszyć z nawiązaniem współpracy z PGP i InPostem.
Nie tylko rybne
Konkurencja, zanim naprawdę zagrozi największemu operatorowi, będzie musiała się zmierzyć z kilkoma poważnymi problemami.
Pierwszy to przezwyciężenie stereotypów dotyczących usług pocztowych. Wygrany przez PGP i InPost przetarg sprawił, że stało się coś, co do tej pory wydawało się niemożliwe. Polacy polubili PP. Jeszcze dwa miesiące temu powszechne były narzekania na jakość usług, długie kolejki do okienek i listonoszy, którzy wolą wrzucić do skrzynki awizo niż fatygować się z listem poleconym do adresata. Po ogłoszeniu, że PGP wygrała przetarg, skargi na narodowego operatora ustały. Za to na forach internetowych i w mediach pojawiły się wizje wyrzucanej przez kurierów PGP do rowu korespondencji, plotkujących o adresatach pań z kiosków ruchu czy odbierania listów z sądu w sklepie rybnym. PP z satysfakcją podsyca te nastroje.
– Poczta Polska jest jedyną firmą, która ma niezbędną infrastrukturę i doświadczenie, by w bezpieczny i skuteczny sposób obsługiwać korespondencję nadawaną przez sądy i prokuraturę – podkreśla Zbigniew Baranowski, rzecznik operatora. Dodaje, że istnieją poważne wątpliwości, czy PGP jest w stanie spełnić jeden z warunków przetargu, jakim jest wymóg dysponowania placówką pocztową w każdej gminie. – Żadna firma pocztowa nieposiadająca odpowiedniej liczby placówek nie jest w stanie zrealizować tego zlecenia bez negatywnego wpływu na działanie wymiaru sprawiedliwości i poczucia bezpieczeństwa milionów obywateli – mówi Baranowski.
PGP i OZPNOP odpierają te zarzuty. – Rzeczywiście mówi się, że urząd pocztowy jest bardziej godny zaufania niż kiosk ruchu czy sklep, w którym teraz będzie można odebrać korespondencję. To są kwestie mentalnościowe. Do tej pory było tak, że list polecony właściwie nie dochodził do adresata. W skrzynce zastawaliśmy awizo i trzeba było iść na pocztę. U nas sprawy wyglądają inaczej – zapewnia Żebrowski. Dodaje, że w PGP kurierzy są motywowani, aby doręczyć list, nie awizo. Ma temu służyć system wynagradzania listonoszy, którzy – zdaniem Żebrowskiego – i tak zarabiają więcej niż pracownicy Poczty. – Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że gdy awizo jednak w skrzynce się znajdzie, ktoś będzie musiał iść do nowego miejsca, do którego nie jest przyzwyczajony – wyjaśnia prezes PGP.
Odpowiadając na złośliwe uwagi mediów, zastrzega jednocześnie, że w całej sieci operatora jest tylko jeden sklep rybny, w Chorzowie. – Wszystkie punkty są odpowiednio zabezpieczone. Ludzie, którzy mają do czynienia z korespondencją, musieli dostarczyć nam zaświadczenia o niekaralności. Jeżeli ktoś plotkuje, to nieważne, czy to robi w kiosku, czy w okienku pocztowym. Jeśli otrzymamy takie sygnały, będziemy reagować – obiecuje Żebrowski. Rafał Zgorzelski dodaje, że największy operator pocztowy na świecie Deutsche Post zatrudnia 440 tys. osób, funkcjonuje w 220 krajach i ma ok. 120 własnych placówek. Natomiast tylko na terenie samych Niemiec doręcza 70 mln przesyłek tygodniowo. Sieć tego operatora składa się z kiosków i sklepów. W Holandii 100 proc. placówek stanowią punkty agencyjne. Podobnie w Szwecji i Wielkiej Brytanii. Co więcej, Poczta Polska także zmierza w tym kierunku. – Poczta deklaruje, że ma 8,5 tys. placówek. Z naszych analiz wynika, że ma ich 7,6 tys. Jeśli nawet przyjąć oficjalne dane, to 3,7 tys. placówek największego operatora, a więc 44 proc. całej sieci zlokalizowano w sklepach i punktach usługowych. Są to placówki agencyjne – mówi Zgorzelski. Jego zdaniem w soboty pracuje prawie 1,5 tys. placówek Poczty Polskiej, a w PGP – 5,7 tys. W niedzielę poczta udostępnia 146 placówek, PGP – 613. Należy jednak dodać, że takie miejsca jak kioski ruchu służą tylko do wydawania korespondencji. Natomiast nie można tam nadać listu czy paczki.
Drugi problem PGP to reakcje polityków, którzy chętnie bronią dawnego monopolisty. Ostatnio pojawiła się informacja, że posłowie PiS złożą w Sejmie projekt ustawy, która sprawi, że wyłącznie Poczta Polska będzie mogła świadczyć usługi sądom i prokuraturom. W sprawie przetargu wypowiedział się też minister sprawiedliwości Marek Biernacki. Zapowiedział, że zwróci się do prezes UKE o przeprowadzenie kontroli w PGP. Na efekty tej zapowiedzi nie trzeba było długo czekać. Dzień później UKE wszczął kontrolę.
– Pojawia się więcej tego typu informacji. Na przykład, że przetargiem ma się zająć CBA lub komisja śledcza. Dla nas to jest hucpa i marnowanie pieniędzy podatników – denerwuje się Zgorzelski. Dodaje, że byłby jednak bardzo zadowolony, gdyby taka komisja powstała. – Bardzo chętnie pokażemy kulisy funkcjonowania rynku usług pocztowych, to, jak są konstruowane przetargi. Odsłonimy wszystkie mechanizmy, łącznie z mechanizmem powstawania prawa pocztowego. Tylko że wnioski mogą być zadziwiające dla tych, którzy postulują utworzenie komisji śledczej. Pokażemy niekompetencję i rażące zaniedbania po stronie legislatora – zapowiada prezes OZPNOP.
Wtóruje mu Leszek Żebrowski. – Zainteresowanie polityków powoduje, że ta firma przegapiła moment, w którym należało dostosować działalność do nowej sytuacji na rynku. Gdyby nie było w tym polityki, Poczta byłaby nowoczesnym przedsiębiorstwem, nawet z możliwością ekspansji na pobliskie rynki – zauważa. Obaj podkreślają, że mogą nie zgadzać się z prezesem Poczty Polskiej Jerzym Jóźkowiakiem, ale bardzo go cenią za to, że w przeciwieństwie do poprzedników próbuje reformować spółkę.