Wzrost gospodarczy, modernizacja infrastruktury i dostępność środków unijnych będą sprzyjać branży budowlanej w najbliższych latach. Czynniki ryzyka to prawo i polityka przetargowa
Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa / Media
Paliwem dla inwestycji infrastrukturalnych będą unijne fundusze na lata 2014–2020. Jak zapowiedziała wicepremier Elżbieta Bieńkowska, z Brukseli powinniśmy otrzymać ok. 82,5 mld euro na politykę spójności, z czego 27,5 mld euro trafi na Program Operacyjny Infrastruktura i Środowisko, który jest głównym źródłem finansowania infrastruktury. To w połączeniu z prognozowanym wzrostem gospodarczym powinno przełożyć się na ożywienie w branży budowlanej.

Gdzie popłyną pieniądze

W długim horyzoncie perspektywy wyglądają obiecująco – i to dobra wiadomość dla budowlanki. Gorsza jest taka, że ten sektor czeka jeszcze co najmniej jeden bardzo trudny rok, bo programy operacyjne zostaną zatwierdzone w Brukseli nie wcześniej niż w połowie roku, a większość płatności zacznie się w 2015 r.
Największe pod względem wartości inwestycje planowane są w sektorach budownictwa drogowego, kolejowego, energetycznego i ochrony środowiska. Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju zdecydowało, że na drogi i kolej zostanie przyznanych z unijnych środków po 10,5 mld euro. Jeśli dodamy do tego wszystkie źródła finansowania, faktyczne kwoty wydatków będą nawet dwukrotnie wyższe. Na przykład na inwestycje w budownictwie drogowym tylko w oparciu o załączniki 5. i 6. do Programu Budowy Dróg Krajowych 2013–2015 zostanie przeznaczone około 40 mld zł (50 przetargów Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad już czeka na rozstrzygnięcie i finansowanie w ramach nowej perspektywy). W budownictwie kolejowym tylko do końca 2015 r. wartość planowanych inwestycji ma wynieść ok. 25 mld zł. Z powodu niskiej sprawności inwestycyjnej kolej jest o kilka kroków za GDDKiA: na razie martwi się o to, czy uda się wydać do 2015 r. wszystkie pieniądze ze starej perspektywy (zakontraktowanych jest tylko 77 proc. środków).
Drogi i kolej to jednak nie wszystko. W poszukiwaniu wysokomarżowych kontraktów budowlanka powinna spoglądać w stronę energetyki. Tutaj nakłady będą niebagatelne, bo duża część infrastruktury energetycznej jest przestarzała. Do 2030 r. planowana jest budowa 27 GW nowych mocy wytwórczych (z czego 13 GW do 2020 r.). Wartość już podpisanych kontraktów na budowę większych jednostek nowych mocy wytwórczych m.in. przez PGE, Eneę i Tauron w Opolu, Kozienicach i Jaworznie, przekroczyła już 24,7 mld zł, co odpowiada ok. 4 GW mocy.
Pod względem planowanych wydatków obiecująco wygląda też sektor ochrony środowiska. Rządowe plany przewidują przeznaczenie ponad 250 mld zł na gospodarkę wodną do 2030 roku. Zdecydowana większość tych wydatków ma dotyczyć odległej perspektywy lat 2017–2030 i nie jest jeszcze znany szczegółowy katalog inwestycji ani źródła ich finansowania.

Jak ominąć rafy

Teoretycznie budowlanka ma więc powody, by patrzeć w przyszłość z optymizmem. Problem jednak w tym, że unijne dotacje to dla inwestorów łatwy pieniądz, który nie zawsze przekłada się na zyski wykonawców. Rekordowa ilość pieniędzy wpompowanych w budowlankę w związku z napływem funduszy UE i organizacją Euro 2012 nie zapewniła spółkom budowlanym nie tylko zysków na rządowych kontraktach, ale nawet stabilnych perspektyw rozwoju.
– Zła sytuacja wynikała w głównej mierze z nierentownych kontraktów drogowych. Pogarszająca się kondycja finansowa, zatory płatnicze i brak elastyczności inwestorów publicznych w negocjacjach z generalnymi wykonawcami zaowocowały falą upadłości, która zagroziła nawet największym graczom notowanym na warszawskim parkiecie. Bezpośrednio przełożyło się to także na trudności z uzyskaniem kredytów na finansowanie kolejnych umów budowlanych – mówi Maciej Krasoń, partner w dziale audytu Deloitte.
W nowej perspektywie wyzwaniem będzie – po pierwsze – terminowa realizacja i zabezpieczenie wkładu własnego dla wszystkich planowanych projektów. To właśnie na potrzeby planowanych inwestycji powstał rządowy program Inwestycje Polskie, którego celem jest wspieranie publicznych projektów ze środków BGK i specjalnie do tego celu utworzonej spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe. Część ekspertów uważa, że dodatkowym impulsem rozwoju sektora budownictwa w Polsce może się stać rozważane coraz częściej, np. przez samorządy realizowanie inwestycji w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego.
Drugie wyzwanie: ukształtowanie relacji między wykonawcami i inwestorami w taki sposób, żeby kolejny unijny budżet znów nie skutkował falą upadłości. To właśnie w wyniku serii bankructw 2012 i 2013 r. współpraca między inwestorami publicznymi a wykonawcami diametralnie się popsuła. Przykład: łączna wartość roszczeń wykonawców wobec GDDKiA na trwających i zakończonych kontraktach grubo przekracza 10 mld zł.
– Jeśli nie zmienimy prawa zamówień publicznych w konstruktywny sposób, czyli nie pod dyktando wykonawców, ale w atmosferze konsensusu z inwestorem, to nie osiągniemy w nowej perspektywie takiego rezultatu i takiego efektu synergii, jaki bylibyśmy w stanie. Rozstrzyganie przetargów wyłącznie na podstawie kryterium ceny może stanowić przeszkodę dla efektywnej realizacji kontraktów – mówi radca prawny Łukasz Bernatowicz z BCC, ekspert od prawa budowlanego.
Kolejna niepokojąca wiadomość dla spółek wykonawczych pragnących rosnąć dzięki strumieniowi euro na infrastrukturę jest taka, że w ciągu najbliższych siedmiu lat wydawanie unijnych pieniędzy będzie trudniejsze niż między 2007 i 2013 r.
– W latach 2014–2020 Komisja Europejska będzie się starała przyznane pieniądze oszczędzać, a nie maksymalnie wydawać – zwraca uwagę Mateusz Walewski, starszy ekonomista w PwC. – W poprzedniej perspektywie budżetowej jej celem było osiągnięcie największej absorpcji środków przez każdy kraj beneficjenta. Ale doświadczenia hiszpańskie i greckie w połączeniu z kryzysem spowodowały, że Komisja ma teraz dwa inne cele sprzeczne z poprzednim: po pierwsze, zwiększenie efektywności wydawania środków, a po drugie oszczędności – ostrzega Walewski.

Poobijane spółki wykonawcze

W jakiej kondycji jest budowlanka? Rok 2012 był bardzo trudny, a na podstawie dostępnych danych za trzy kwartały 2013 r. ośmiu największych spółek budowlanych notowanych na GPW można wysnuć wniosek, że także ten czas nie przyniósł znaczącej poprawy. Najnowsze dostępne dane wskazują, że w przypadku większości giełdowych spółek budowlanych przychody spadały (np. w Mostostalu Warszawa o 48 proc., a w Rafako o 41 proc.). W przypadku Polimeksu-Mostostalu i PBG nastąpiła poprawa wyniku netto, one jednak miały rekordowe straty rok wcześniej. Grupa PBG była wtedy największym przegranym, odnotowując szokujący wynik minus 3,7 mld zł. Drugi w tamtym niechlubnym zestawieniu był Polimex-Mostostal ze stratą netto 1,2 mld zł.
Ostatnie pełne dane dla branży są dostępne za 2012 r. Z raportu Deloitte wynika, że łączne przychody 15 największych spółek budowlanych na polskim rynku przekroczyły 35 mld zł, co oznacza spadek o prawie 17 proc. w porównaniu z 2011 r.
Spośród badanej piętnastki przychody z tytuły działalności poza granicami kraju uzyskało osiem. Średnia uzyskiwanych przychodów z zagranicy to dla nich 350 mln zł. Największy udział sprzedaży zagranicznej w sprzedaży ogółem mają Trakcja i Unibep, które prężnie działają na rynkach wschodnich. Najwyższą wartość przychodów wygenerowanych za granicą uzyskał Polimex-Mostostal: 1,3 mld zł. Chodzi o działalność budowlaną i produkcję konstrukcji stalowych na rynkach niemieckim, ukraińskim, węgierskim, rosyjskim i włoskim. Na drugim miejscu uplasował się Mostostal Warszawa z przychodami w wysokości ponad 600 mln zł. Wynikało to przede wszystkim z dostaw i montażu kotłów w Holandii i Niemczech. Na trzecim miejscu znalazła się Grupa Budimex, która uzyskała niespełna pół miliarda z robót metalowych i prefabrykacyjnych w ramach spółki zależnej Danwood (w listopadzie została przez Budimex sprzedana).
Dziewięciu spośród liderów budowlanki finansowało się kapitałem obcym w stopniu przekraczającym 75 proc. wartości posiadanego majątku. Jak wylicza PwC w swoim raporcie dotyczącym budowy dróg krajowych, w latach 2007–2012 wśród generalnych wykonawców było tylko 16 proc. firm z polskim kapitałem. Rodzimej branży przypadła rola podwykonawców. Te proporcje mają zmienić dopiero nowe warunki kontraktowe – m.in. dotyczące większego zaliczkowania, zmniejszenia wielkości kontraktów i złagodzenia wymaganych zabezpieczeń – w ramach rozpoczętej właśnie nowej unijnej perspektywy finansowej.
W tym roku kryzys się nie skończy

Jak ocenia pan ostatnie dwa lata w sektorze budowlanym?

Miniony rok w budownictwie był czasem kontynuacji trendu spadkowego, który został zapoczątkowany w 2012 r. Powszechne stały się problemy z dostępem do kapitału, które wynikały z niskiej rentowności kontraktów i ograniczenia produkcji budowlanej. To bezpośrednio przełożyło się na bankructwa i wzrost bezrobocia.

Jakie są perspektywy na ten rok?

Kryzys branży budowlanej w 2014 r. się nie skończy. Skala zwolnień może się nasilić w pierwszej połowie roku. Korzystniej sytuacja może wyglądać tylko w budownictwie kubaturowym, bo ten sektor jest bezpośrednio uzależniony od wzrostu gospodarczego. Z kolei budownictwo infrastrukturalne – zwłaszcza drogowe i kolejowe – zależy od wydatkowania pieniędzy publicznych. Programy pomocowe Unii Europejskiej zostaną zatwierdzone nie wcześniej niż w połowie tego roku, dlatego odbicia dla branży spodziewam się najwcześniej w 2015 r.

Co należy zrobić, żeby 2014 r. nie został zmarnowany?

Powinniśmy efektywnie wykorzystać najbliższe miesiące na wprowadzenie zmian w prawie zamówień publicznych, opracowanie akceptowalnych przez wykonawców warunków kontraktowych i konsolidację branży. Wyzwaniem pozostaje ułatwienie dostępu spółek wykonawczych do finansowania zewnętrznego. Być może należałoby się zastanowić nad wprowadzeniem publicznych instrumentów ułatwiających pozyskiwanie finansowania przez branżę budowlaną.