Wprowadzenie Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju do spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe to dobry pomysł. Bo można zdobyć doświadczonego już w naszym kraju, zasobnego w pieniądze udziałowca.
I zyskamy obronny argument, gdyby Komisja Europejska chciała zarzucić firmom współpracującym z PIR, że dostają niedozwoloną pomoc publiczną. Bo PIR to taki trochę dziwny twór – z jednej strony ma działać jak klasyczna spółka zgodnie z prawami rynku, z czego wynikną pewne obowiązki, z drugiej – będzie w nią zaangażowany Skarb Państwa. Sam prezes PIR Mariusz Grendowicz mówił na kongresie w Katowicach, że działanie spółki będzie „slalomem pomiędzy kontrolą państwa a rynkiem”. I tu też EBOiR może odegrać ważną rolę, weryfikując różne, skrojone doraźnie pod wyborców pomysły na inwestycje, które z rządowych czy poselskich gabinetów na biurko prezesa PIR na pewno będą trafiały.
Trzymam więc kciuki za powodzenie aliansu PIR i EBOiR. Obym nie musiał ich trzymać zbyt długo. Bo szumnie zapowiedziany przez premiera jesienią 2012 r. projekt rodzi się w bólach. Na razie spółce udało się pozyskać doświadczonego menedżera wspieranego przez dwóch asystentów, który deklaruje, że prowadzi kuluarowe rozmowy w sprawie inwestycji. Wprawdzie w tych samych Katowicach zapewniał, że zatrudnionych ma być 20–30, ale i tak to wciąż tylko mały krok na drodze do sukcesu. Trzeba jeszcze przejść całą biurokratyczną procedurę rejestracji spółki, sformalizować zaangażowanie w nią dostawcy kapitału, czyli Banku Gospodarstwa Krajowego, odbyć serię oficjalnych już spotkań i podjąć setki różnych decyzji. Czy zgodnie z zapowiedzią premiera pierwsze inwestycje finansowane przez PIR ruszą pod koniec tego roku? Są podstawy, żeby przypuszczać, że tak. Ale na razie dyskusje o planach Polskich Inwestycji Rozwojowych przypominają trochę dzielenie skóry na niedźwiedziu.