Niszczenie konkurencji, wykupywanie innowacyjnych pomysłów, okopywanie się na już podbitych rynkach i rywalizacja o nowe. Firmy internetowe walczą równie bezwzględnie jak wojsko
Channel Intelligence specjalizująca się w e-commerce, DNNresearch Inc od procesów uczenia się maszyn i Web Application Server Talaria zajmująca się przetwarzaniem w chmurze – to zakupy, jakich Google dokonał już w tym roku, choć mamy dopiero kwiecień. Tylko za tę pierwszą spółkę firma z Mountain View zapłaciła 125 mln dol. Do tej pory oficjalnie Google przejęło 124 mniejszych i większych firm z całego świata. 58 zakupów od 1994 r. dokonał AOL, a Yahoo zainwestowało w 65 firm. Rekordzistą jest niewątpliwie Microsoft ze 150 przejęciami, ale zakupy Facebooka też robią wrażanie – w ciągu zaledwie trzech lat ta spółka kupiła, przejęła lub wykupiła aż 30 firm, a jedna z transakcji to głośny zakup Instagrama za miliard dolarów (wprawdzie w dużej części nie w gotówce, tylko w udziałach, ale i tak taka suma za serwis ze zdjęciami robi ogromne wrażenie).
– Trzeba pamiętać, że Facebook tak naprawdę nie płacił za portal do wymiany zdjęć, tylko za spacyfikowanie coraz bardziej zagrażającej mu konkurencji – zauważa z ironicznym uśmiechem Errol Damelin, założyciel i prezes firmy Wonga.com. Ale za chwilę poważnieje. – Tak właśnie wygląda świat biznesów internetowych. Po pierwsze mamy coraz silniejsze firmy typu Facebook, Amazon, Google, które są rozgrywającymi najważniejszych procesów. Ciężko sobie wyobrazić, by ich za 10 czy 20 lat nie było w grze, a to dlatego że mają najcenniejszą obecnie wartość – informacje i umiejętności przetwarzania ich. Oni są już takimi naturalnymi monopolistami właśnie ze względu na swoje zasoby danych o internautach – opowiada Damelin.
Nie znaczy to jednak, że nie pojawi się dostatecznie silna konkurencja zdolna zachwiać tymi monopolami. Internet i nowe technologie rozbudzają w ludziach tak wiele potrzeb, że za nimi idą i będą szły kolejne innowacyjne przedsięwzięcia. Zdaniem Damelina nie będą ograniczać się tylko do dużych rozwiniętych rynków. Przeciwnie, muszą starać się także o te dopiero rozwijające się, by być tam przed konkurencją. Idealnym przykładem takiego podejścia jest Wonga.com oferujące minipożyczki, coś na kształt internetowych chwilówek. W Wielkiej Brytanii to już potęga. Jednak kiedy tylko zdobyło stabilną pozycję na Wyspach, zaczęło szukać nowych kierunków i to niekoniecznie tych najbardziej oczywistych. Wonga.com ma swoje oddziały w Kanadzie, RPA i właśnie otworzyło także w Polsce.
Z internetu korzysta 2,4 mld ludzi. To dużo, ale wciąż stanowi mniejszość w globalnej populacji, bo kolejne 4,6 mld mieszkańców globu żyje tylko w off-linie. Jednak prędzej czy później oni także jednak będą wchodzić do on-linu i dlatego, choć wydaje nam się, że już wiemy, czym jest cyfrowa gospodarka, że karty zostały w niej rozdane, to tak naprawdę jesteśmy świadkami wyłaniania się nowego cyfrowego świata.
Tasowanie wirtualnych kart
– Internet połknie świat – przepowiadał niedawno w miesięczniku „Wired” Marc Andreessen, jeden z największych guru inwestycji technologicznych. Zdaniem Andreessena, współtwórcy przeglądarek Mosaic i Netscape Navigator, prędzej czy później internet wchłonie każdą branżę, a w konsekwencji rozkład gospodarczych sił poważnie się zmieni.
Te zmiany już widać. – W ubiegłym roku przygotowywaliśmy w ramach projektu Cyfrowa Gospodarka analizy trendów gospodarczych związanych z rozwojem nowych technologii. Dwa z nich będą mieć, a właściwie już mają bardzo silny wpływ zarówno na większe, jak i mniejsze firmy. To platformizacja i globalizacja konkurencji – mówi socjolog Dominik Batorski, specjalizujący się w nowych technologiach, i od razu tłumaczy: – Jednym z czynników ułatwiających zakładanie i prowadzenie biznesu są obecnie platformy dostarczające praktycznie gotowych rozwiązań i pozwalające zlecać na zewnątrz dużą część działań przedsiębiorstw. Księgowość, zarządzanie projektami, serwisy umożliwiające prowadzenie sprzedaży, czyli eBay, Allegro, sklepy z aplikacjami jak App Store, iTunes, Android Market, kanały zapewniające możliwość komunikacji i utrzymywania relacji z klientami i budowanie marketingowego wizerunku, czyli głównie Twitter, Facebook.
Te platformy tworzą często cały ekosystem składający się z partnerów, klientów, społeczności. I właśnie na ich bazie będą mogły się rozwijać mniejsze i średnie biznesy. Batorski dodaje: – To będzie też szansa, by operatorzy tych platform rośli dalej w siłę.
Drugi trend, czyli globalizacja konkurencji, już jest wyraźnie widoczny. To właśnie zjawisko, o którym mówi szef Wonga.com: cyfryzacja, poszerza dostęp do produktów i usług, w tym oferowanych przez podmioty z innych części świata, i zwiększa tym samym nasze wymagania. – Upowszechnienie e-handlu, coraz tańsze usługi transportowe i szybka komunikacja sprawiają, że dziś już konkurencja jest ponadregionalna, a wkrótce stanie się naprawdę globalna. Jeżeli przedsiębiorstwo chce myśleć o rozwoju, a nie tylko przetrwaniu, po prostu musi działać na wielu rynkach – dodaje Batorski, a wie, o czym mówi, bo jest współwłaścicielem firmy tworzącej Sotreandera, czyli narzędzia do optymalizacji marketingu w mediach społecznościowych, wykorzystywane oprócz Polski także w 15 innych państwach.
Najwięcej i najszybciej dzieje się w handlu i jego okolicach. – Oczywiście rynek e-commerce na pierwszy rzut oka wygląda na bardzo rozdrobniony i bardzo konkurencyjny. I rzeczywiście jest pełen bardzo małych, małych i średnich graczy, ale już wyraźnie widać, że jest wąska grupa, która na tym rynku rozdaje karty – mówi Piotr Jarosz, prezes Dotcom River, właściciel serwisu Sklepy24.pl. – Proszę spojrzeć choćby na rynek niemiecki. Działa tam około 50 tysięcy sklepów internetowych, ale ledwie trzy z nich odpowiadają za połowę całego obrotu. Podobnie jest z coraz większymi wpływami Amazonu, w Polsce jeszcze nie, ale dla dużej części zachodniego świata handel internetowy równa się właśnie Amazon – dodaje Jarosz.
To prawda. Ten ogromny internetowy supermarket rozwinął się z internetowej księgarni w platformę handlową dla wszystkich, zarówno firm, jak i osób prywatnych. Po sukcesie czytnika e-booków Kindle Amazon rozpoczął nawet krucjatę przeciwko wielkim wydawnictwom. Jego prezes Jeff Bezos, który zresztą rok temu trafił na 13. miejsce najbogatszych ludzi świata, już bywa nazywany „zabójcą tradycyjnych wydawnictw”. Pomysł, by pisarze mogli sami wydawać książki na e-booki w ramach Amazona, początkowo wydawał się co najwyżej science fiction, ale szybko przerodził się w ogromny sukces. A self-publisherzy z Amazona biją rekordy sprzedaży.
Podobne procesy w e-commerce widać także i na innych niż angielskojęzyczne rynkach. Hiszpańsko- i portugalskojęzyczne właśnie opanowuje argentyńska spółka MercadoLibre. Klonuje ona swoje witryny na kolejnych obszarach i wchłania lokalnych rywali. Na drugim końcu świata jeszcze silniejszą pozycję wypracował sobie japoński Rakuten. Potentat e-commerce stworzony przez Hiroshiego Mikitaniego nie ogranicza się do konsolidacji rynków dalekowschodnich. W ciągu ostatnich dwóch lat przejmował spółki w Niemczech, Brazylii, Rosji, Kanadzie i Hiszpanii. Bardzo podobnie, choć na pierwszy rzut oka nie aż tak krwiożerczo, działa też Polski potentat e-commerce, czyli Allegro. Grupa działa co prawda raczej lokalnie, w środku Europy, ale rozmachem dokonywanych przejęć nie ustępuje światowej czołówce. Kupując takie serwisy, jak Ceneo, Oferia, Wykop czy Tablica, systematycznie zawłaszcza kolejne segmenty handlu internetowego.
Właśnie śladem sukcesów Allegro idą i inne polskie e-przedsiębiorstwa. W grudniu połączyły się dwie firmy wspierające rynek e-handlu – Contium oraz Empathy. Na ich miejsce powstał nowy podmiot Unity. Obie spółki specjalizowały się we wdrożeniach rozwiązań technologicznych dla firm działających w e-commerce. Po połączeniu pojawiła się największa w Polsce spółka w tym segmencie, o obrotach, które mogą sięgać kilkunastu milionów złotych.
Zjadanie konkurencji
Podobnie wyglądało i wygląda połykanie rynku przez Google. – To oczywiste, że ono tu rządzi. Może być jeszcze jakaś konkurencja, starsze od Google Yahoo czy mocno promowany przez Microsoft Bing, ale nie oszukujmy się, skoro słowo „guglować” stało się synonimem sprawdzania czegoś w sieci, to pozycja Google jest niezagrożona – tłumaczy Piotr Jarosz.
Zresztą Google coraz wyraźniej pokazuje, kto tu rządzi. Dobitnie swoją siłę także na polskim rynku udowodniło rok temu, gdy za tzw. wymianę linków czy stosowanie mechanizmu poprawiającego miejsce w wyszukiwaniu ukarało kilkanaście polskich serwisów. Porównywarki cen Ceneo, Nokaut i Skąpiec, ale także Bank Millennium, Play, Okazje.info.pl czy Tablica.pl na długie miesiące wypadły z pierwszych miejsc wyszukiwania. – Ale, co ważne, Google nie zatrzymało się na samej wyszukiwarce. Na potędze, jaką daje ona i zbierane za jej pomocą informacje, zaczęło budować prawdziwe imperium – opowiada Errol Damelin. – Stąd właśnie pomysł na Google+ czy zakup Androida. Dzięki tym inwestycjom mogli ruszyć w szranki z Facebookiem i Apple. Ale co ważne, to nie były zwykłe kopie serwisu społecznościowego i systemu operacyjnego, które już odniosły sukces. Google przecież po zakupie Androida zrobił z tego zupełnie inny, o kilka klas lepszy produkt – dodaje. Podobny był powód zakupu półtora roku temu przez tę samą firmę Motorola Mobility Holdings. Dzięki 15 tysiącom patentów, jakie miała Motorola, spółka z Mountain View umocniła swoją pozycję w zderzeniu z Apple i Microsoftem.
Stosujących takie metody walki o rynek jest znacznie więcej. – Wykupywanie konkurencji, inwestowanie w innowacje, które dopiero mogą w przyszłości przynieść jakieś korzyści, szukanie mniejszych firm działających w wąskich specjalizacjach i kupowanie ich, zanim jeszcze rozwiną się i staną potencjalnym zagrożeniem, wchodzenie na egzotyczne, wydawać by się mogło niespecjalnie interesujące rynki, byleby być na nich jako pierwsi. Coraz więcej podmiotów cyfrowej gospodarki walczy równie zawzięcie jak firmy z tradycyjnego rynku – wymienia Piotr Jarosz.
To naprawdę bezwzględna walka, zbliżona do znanej ze strategii wojskowych teorii spalonej ziemi. Tradycyjnie polega ona na niszczeniu wszystkiego, co może być przydatne dla strony przeciwnej. Pierwotnie polegała na niszczeniu zbiorów i zapasów żywności, co skutecznie uniemożliwiło prowadzenie wojny, z czasem rozszerzyła się na niszczenie infrastruktury społecznej, technicznej, transportowej i komunikacyjnej. Niewiele to się różni od działań, jakie rok temu podjęła największa firma informatyczna w naszym regionie, czyli Asseco, która próbowała wykupić konkurencyjne Sygnity bez porozumienia z jego zarządem i największymi akcjonariuszami. Sygnity właśnie stawało na nogi po kilku latach ciężkiego kryzysu. Jednak Asecco nie pozwolił, aby dobra atmosfera w firmie trwała długo. Ogłosił wrogie przejęcie i zaproponował skup udziałów po cenie niższej niż rynkowa. To zaowocowało atmosferą niepewności – przedłużać umowy z Sygnity czy nie, zastanawiali się kontrahenci. I czekali. W tym czasie Asecco czekało na zgodę UOKiK, by przejąć firmę. Długo. A na to – jak się plotkował rynek – Asecco miało wpływ, bo nie spieszyło się z dostarczaniem odpowiedniej dokumentacji. To zupełnie nie było typowe dla firmy planującej akwizycję. Ostatecznie kurs Sygnity znowu zaczął spadać, za co głowę dał prezes firmy. Kiedy Asecco wreszcie dostało zgodę na przejęcie, akcjonariusze Sygnity zaczęli pytać, czy oferta wciąż jest aktualna. Szef Asseco miał już dobrą wymówkę: wyniki się popsuły, to już nie ta sama firma i z przejęcia się wycofali. Na spalonych bajtach Sygnity Asecco podbudowało swoją pozycję.
Ciężko inaczej niż właśnie wypalaniem konkurencji ocenić wiele zakupów i przejęć. Bo po co innego w 2010 r. Google wyłożyło kilka milionów dolarów na firmę eMail znaną z opracowania popularnej aplikacji do poczty elektronicznej dla iPhone OS, skoro tuż po zakupie zarówno firma, jak i aplikacja zostały zamknięte. I dlatego też Facebook panicznie zareagował, gdy Apple chciało kupić Twittera.
Jesteśmy świadkami powstawania nowego, cyfrowego porządku, a ten niewątpliwie pochłonie sporo ofiar.