Z każdym mijającym miesiącem coraz wyraźniej widać, że unia walutowa w Europie służy niemieckiej gospodarce, a coraz bardziej pogrąża pozostałe duże kraje.
Z każdym mijającym miesiącem coraz wyraźniej widać, że unia walutowa w Europie służy niemieckiej gospodarce, a coraz bardziej pogrąża pozostałe duże kraje.
Pokazały to jaskrawo styczniowe dane o koniunkturze w krajach strefy euro opublikowane w tym tygodniu, czyli wskaźniki PMI. Koniunktura w strefie euro cały czas się pogarsza, ale w wolniejszym tempie niż w grudniu. Jednocześnie mamy znaczącą poprawę koniunktury w Niemczech, gdzie wskaźnik wzrósł do 54,4, znacznie przekraczając poziom 50 oddzielający strefę wzrostu od strefy recesji. Z kolei PMI dla Francji obejmujący przemysł i usługi spadł do najniższego poziomu 42,7, wskazując na głęboką recesję. Głęboka recesja trwa w dalszym ciągu w Hiszpanii i we Włoszech, i w tych trzech krajach są dalsze silne redukcje zatrudnienia, które z pewnością będą prowadziły do poważnych niepokojów społecznych.
Różnica w koniunkturze między Niemcami a Francją jest największa w historii. Już dłużej nie da się ukrywać prawdy – strefa euro zaczyna trzeszczeć w szwach i grozi jej rozpad, ale nie dlatego, że mogą z niej wyjść Grecja czy Hiszpania, ale dlatego, że euro stało się katalizatorem zmian we Francji i w Niemczech, zmian idących w przeciwnych kierunkach. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że w Niemczech świetnie zorganizowana machina przemysłowa zorientowana na eksport stała się głównym beneficjentem wprowadzenia euro, zyskując na konkurencyjności. Bo gdyby dzisiaj walutą niemiecką była marka, byłaby ona tak mocna, że wielu niemieckich eksporterów wypadłoby z rynku albo musiałby przenieść produkcję do krajów ze słabszą walutą. Z kolej Francja, Włochy czy Hiszpania miały przez lata bardzo niskie stopy procentowe dzięki przyjęciu euro, co pozwoliło na silny wzrost krajowego popytu na kredyt, a tanie finansowanie zniechęcało kolejne rządy do przeprowadzania reform. I w ten sposób mamy silną gospodarkę niemiecką i przeżywające poważny kryzys gospodarki Francji, Włoch i Hiszpanii oraz kilku małych krajów jak Grecja i Portugalia.
Co będzie dalej? Widać, że obecny kurs polityki antykryzysowej jest absurdalny, bo pogłębia różnice gospodarcze, na co wskazuje wspomniana największa w historii różnica w koniunkturze między Francją a Niemcami. A obecna polityka polega mniej więcej na tym, żeby wymusić reformy w krajach, które do tej pory unikały reform, oraz żeby Niemcy zapłaciły znaczną część kosztów polityki antykryzysowej. Obie składowe polityki antykryzysowej mają patologiczne skutki i zwiększają ryzyko rozpadu strefy euro. Po pierwsze, sposób przeprowadzenia reform doprowadził do prawie 30-proc. bezrobocia w niektórych krajach i to bezrobocie dalej rośnie. Tak wysoki poziom bezrobocia oznacza niestabilność społeczną i polityczną i może uniemożliwić powrót na ścieżkę wzrostu przez bardzo długi okres. Po drugie, nie można oczekiwać, że Niemcy dobrowolnie zgodzą się płacić rachunki za kryzys, które idą w setki miliardów euro, raczej odsuną od władzy polityków, którzy będą akceptowali taką politykę.
Dzisiaj najprostszą metodą zatrzymania kryzysu w strefie euro jest wyjście z niej Niemiec. Wtedy marka natychmiast się umocni, wartość euro gwałtownie spadnie i w ciągu kilku lat koniunktura we Francji i w krajach południa Europy znacząco się poprawi, a w Niemczech się pogorszy. Ale Niemcy to rozumieją bardzo dobrze i starają się prowadzić taką politykę, żeby zjeść ciastko i mieć ciastko. Czyli utrzymać strefę euro, co jest dla nich bardzo korzystne, i jednocześnie nie płacić zbyt dużych rachunków za politykę antykryzysową. Ale właśnie taka polityka doprowadziła do narastających różnic w stanie gospodarki Francji i Niemiec, czyli dwóch filarów strefy euro.
Prawdopodobnie nadchodzi kolejny przełomowy moment dla przyszłości nie tylko strefy euro, ale całej Unii Europejskiej. Kontynuacja obecnej polityki powiększa ryzyko kryzysu, który może doprowadzić do fali bankructw. Więc pewnie dojdzie do zmiany tej polityki. Albo Niemcy zaakceptują to, że muszą ponieść koszty polityki antykryzysowej idące w setki miliardów euro, przy jednoczesnej większej integracji politycznej strefy euro, albo dojdzie do jej rozpadu.
Rozpad strefy euro trwa, ale na razie ma wymiar wyłącznie gospodarczy i finansowy. Procesy polityczne idą powoli w drugą stronę, zwiększając skalę integracji, czego przykładem są unia bankowa i pakt fiskalny. Dzisiaj trudno jest przewidzieć, które siły okażą się silniejsze – integracja polityczna czy zwierzęce instynkty rynków finansowych, które mogą gwałtownie pogłębić postępującą dezintegrację. Warto jednak pamiętać, że w historii próba dominacji procesów politycznych nad procesami gospodarczymi i społecznymi z reguły kończyła się tragicznie. Szczególnie w Europie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama