Koniec preferencji dla polskich firm – zapowiada armia. W tej branży nie powinno być wolnej konkurencji – odpowiadają producenci.
Na tle NATO wypadamy skromnie / DGP
– Niech polskie firmy zbrojeniowe nie liczą na to, że otrzymają kontrakty tylko dlatego, że są z Polski – zapowiedział na niedawnym Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch. Według niego liberalizacja przepisów o zamówieniach publicznych dla armii uniemożliwia forowanie rodzimych zakładów. Preferencje dla nich mają się skończyć wraz z nowym programem modernizacyjnym dla polskiej armii, który zostanie ogłoszony w tym miesiącu.
Jest się o co bić. Z danych MON wynika, że w ciągu roku wartość zamówień dla wojska to 7 mld zł, z tego na zakup sprzętu i uzbrojenia aż 5,6 mld zł. Większość tej kwoty trafia do krajowych dostawców. Do tej pory wojsko stosowało prawo zamówień publicznych tylko do zakupów niezwiązanych wprost z obronnością, takich jak artykuły żywnościowe.
Przyjęta przez Polskę unijna dyrektywa obronna nakazuje jednakowe podejście do wszystkich firm z Unii. – Zagraniczne koncerny już prawdopodobnie podzieliły między siebie ten tort. Co mogą zrobić polscy producenci? Muszą być konkurencyjni, jeżeli chcą się liczyć w przetargach – dodał gen. Cieniuch.
Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby Producentów na rzecz Obronności Kraju, krytykuje takie podejście. Oczekuje od naszych władz, by wspierały polskie zakłady. – Oczywiście w ramach przepisów. Ale nie róbmy w wojsku wolnej konkurencji, bo nigdzie na świecie nie ma liberalizmu w tym zakresie – dodaje Kułakowski.
Doradza MON, by korzystało z możliwości zawężenia kręgu wykonawców. Jego zdaniem zamawiający może w ramach kryterium bezpieczeństwa dostaw brać pod uwagę lokalizację zakładu produkującego sprzęt. Wtedy w lepszej sytuacji znajdą się polskie firmy, a zagraniczne będą musiały np. lokować w naszym kraju produkcję, by skutecznie ubiegać się o zamówienie.
Stanisław Głowacki, szef „Solidarności” w polskiej zbrojeniówce, także krytykuje doktrynalne podejście do przepisów dyrektywy. Zwraca też uwagę na niestabilność polskich programów modernizacyjnych. – Nasza armia musi przede wszystkim wiedzieć, czego chce. Kilka lat temu wydawało się, że wiemy, jakie są oczekiwania w zakresie modernizacji wojska. Tymczasem znowu programy są zmieniane – mówi Głowacki.
Przed ogłoszeniem nowego programu modernizacyjnego armii wiadomo, że tak jak w poprzedniej perspektywie będzie obejmował 16 programów. Mają zniknąć trzy programy artyleryjskie, ale w zamian pojawią się nowe. Jednym z nich będzie program nowego systemu obrony powietrznej. Wstępne i ostrożne szacunki MON w sprawie całościowych kosztów takiego systemu mówią o 13 – 15 mld zł. Jego budowa zajmie ponad 10 lat. Byłby to łakomy kąsek dla polskiej zbrojeniówki.