Sprawa Amber Gold nie powinna sprowadzić się tylko do złapania i osadzenia winnych nabrania tysięcy oszukanych klientów, to również postawienie pytań dotyczących systemu finansowego w demokratycznym państwie. W którym obywatel ma sam decydować czy chce zarabiać z ryzykiem czy bez ryzyka, a firmy, szanując prawo, mają prawdziwą, nie ograniczaną tysiącami regulacji, swobodę oferowania swoich usług.

Kilka refleksji na temat „demonicznych” perspektyw rynku para bankowego po czwartkowym posiedzeniu Komisji Ładu Finansowego przedstawia Tomasz Szymonowicz na blogu Bossa.pl.

Shadow banking płynie przez świat

Problem okiełznania „shadow banking” czyli nieregulowanego obszaru firm, zajmujących się finansami na podobieństwo banków, dotyka coraz bardziej nie tylko Polskę, ale może nawet jeszcze intensywniej i Amerykę i Europę. Lekkie osłabienie podczas ostatniego kryzysu wyrzuciło najsłabsze elementy działające w tej branży, ale za to zwiększyło ilość klientów z powodu obostrzeń wprowadzonych w mainstreamie bankowym.

Włodarze UE wydali tzw. „Zieloną księgę” w ramach konsultacji odnośnie ściślejszej regulacji tej branży , która na terenie Unii sięgnęła astronomicznej wielkości 46 bilionów euro. Regulacja owa ma jednak rozszerzać istniejące przepisy a nie tworzyć nowe.

Parabanki – wiecznie odradzająca się hydra, do której trzeba się przyzwyczaić

Światowe obroty rynku para bankowego przekraczają już ponoć obroty samego sektora regulowanego, tu nie ma twardych statystyk a jedynie szacunki. Zdziwienie może wywołać fakt, że „bankowość z cienia” w USA obejmuje tak znane marki jak hipoteczne giganty Fannie Mae i Freddie Mac, a także cały biznes funduszy hedgingowych oraz sporą część funduszy rynku pieniężnego.

Pokryzysowe regulacje ucięły "hydrze jedną głowę, na której miejsce jak w mitologii wyrosły dwie. Trzeba więc nauczyć się z tym żyć i przygotować na wiele niespodzianek typu Amber Gold (właśnie czytałem w newsach o wykryciu piramidy w ostatniej fazie rozwoju na terenie USA, a przecież gdzie nam do nich…).

Od razu jednak napiszę coś co może wydawać się kontrowersyjne i niemożliwe dla wielu Czytelników: do tej pory nie wymyślono jeszcze takiej strategii ostrzegania klientów para-banków, która byłaby w miarę skuteczna i miałaby szansę zostać zastosowana z powodzeniem w Polsce.

Nie tylko przestrzegać, ale uczyć, uczyć, uczyć…

Kampanie telewizyjne czy prasowe ostrzegające o konkretnych firmach są drogie, nie dotrą do wszystkich i na czas. Wg mnie jest tylko jedna efektywna droga, którą można sensownie wykorzystać w sposób regularny zamiast pojedynczych ostrzeżeń: wpajać społeczeństwu wiedzę o istnieniu tego dualizmu rynkowego i doradzać każdorazowe sprawdzenie firmy w bazie KNF, która przynajmniej od strony podmiotów nadzorowanych jest i musi być non stop aktualizowana. Bariera dostępu do Internetu to wymówka, poproszenie kogoś o pomoc w sprawdzeniu nie jest już przeszkodą w erze mobilnego internetu. Jak wskazują behawioryści często wybór modelu pralki zużywa w ludziach więcej czasu i energii.

A może nie przepisy, ale nadzór bankowy do poprawy?

Dopełnieniem musi być ściślejszy czy też efektywniejszy nadzór. Nie uchroni on przed bankructwami (vide WGI), ale szybkie działanie ma szansę uchronić choć część potencjalnych poszkodowanych. Po konferencji Komisji Ładu widzę, że nowych przepisów nie zaplanowano (myślę, że z powodu oczekiwania na nowe regulacje UE), ma być za to efektywniej. Gdyby ogłoszono to w jakimś innym kraju, np. skandynawskim, być może wykazałbym więcej niż tylko okruchy ulgi.

Państwo demokratyczne nie załatwi wszystkiego za obywatela. Ten ma swój wybór i swoją decyzję

Mało kto rozumie w Polsce jak nadzór działa więc wspomniana wyżej akcja edukacyjna to najprostsza i konieczna forma dotarcia do społeczeństwa. Niestety jeśli ktoś chce zrozumieć te mechanizmy musi się dla własnej korzyści nieco postarać, choćby ogarnąć podstawy, w żadnym demokratycznym kraju państwo nie wchodzi w rolę opiekuna na każdym kroku, nie przejmuje za wszystkich personalnej odpowiedzialności i nie podejmuje za wolnych obywateli decyzji i wyborów.

KNF nie jest panaceum na całe zło

Dla wielu niezrozumiałe jest dlaczego Komisja Nadzoru Finansowego nie może nadzorować i kontrolować działań firmy typu Amber Gold. Przepisy pozwalają jej robić to tylko wobec spółek posiadających stosowne licencje i podlegających gwarancjom państwa. Ale nawet w stosunku do firm jej podległych wielu działań nie może zrobić sama, musi kierować szczegółowe sprawy do prokuratury.

Ze względu na prawa do wolności gospodarczej nie zakazuje się w demokracji pewnych działań nieregulowanych, jak choćby pożyczki udzielane z własnych kapitałów czy niektóre formy zbierania aktywów.

Nie obejmuje się ich jednak funduszem gwarancyjnym ponieważ nie dysponują licencjami, nie mają odpowiednich limitów aktywów ani zabezpieczeń, są jednak potrzebne jak wskazuje praktyka, wypełniają sporą lukę rynku na całym świecie. Oferują niższe standardy, wyższe prowizje i odsetki za cenę większej niepewności a czasem i ryzyka.

Gdyby chciano poddać je nadzorowi KNF musiałyby spełnić wspomniane wymagania i otrzymać gwarancje na co świadomie, ale zgodnie z prawem owi przedsiębiorcy domyślnie się nie godzą.

Z tego powodu mają również zamknięty dostęp do pewnych działań typu zarządzanie kapitałami czy przyjmowanie lokat. Sugeruje się pewne formy ich rejestracji, ale to nadal nie oznacza nadzoru i wynikających z niego praw i obowiązków.

Poddanie ich takiemu nadzorowi jak KNF po pierwsze przestałoby być opłacalne, po drugie – mogłoby prowadzić do absurdów typu konieczność rejestracji każdej pożyczki udzielanej znajomym czy sąsiadom lub sięgać do zbyt odległych od klasycznych dla finansów i bankowości obszarów, na co nie byłoby zgody społeczeństwa.

Pytanie – sprawa Amber Gold to problem firmy czy kulawego wymiaru sprawiedliwości

De facto więc czystość i legalność deklarowanych działań rynku nieregulowanego ma prawo sprawdzać przede wszystkim 3 władza czyli sądownictwo przy współpracy UOKiK czy służb mundurowych i specjalnych. I tu mamy właśnie problem. Sądy bowiem nie tylko, że są obciążone, to dodatkowo nie posiadają wiedzy i uprawnień z zakresu rynku finansowego.

KNF nie posiada z kolei uprawnień prokuratorskich (jedynie częściowe) więc tylko szybka i wydajna współpraca obu, jak w minionym tygodniu, może zapobiegać nielegalnie działającym firmom. Tego zabrakło wcześniej po stronie sądów i prokuratury w sprawie Ambera. Ale jak zapewnia Komisja Ładu to właśnie ma zostać usprawnione (niedowierzanie w tym miejscu jest jak się spodziewam miażdżąco wielkie).

No i pozostaje Wszechwładny urząd skarbowy. Ale czy Skuteczny?

Słyszę jednak, że zaproponowaną dodatkową, szybką ścieżkę prześwietlenia nielegalnych biznesów – kontrole ze strony Urzędu Skarbowego. To również dobre wyjście ponieważ skarbówka ma prawo rewidować księgi i faktury w dowolnym momencie, ma uprawniony do zrozumienia obiegu dokumentów i pieniędzy personel, a więc kolejną przewagę, której nie posiada prokurator.

Wg prawa bankowego para banki nie mają prawa zbierać środków pieniężnych, które zostaną obciążone ryzykiem. Czy Amber Gold takie ryzyko wprowadzał? Otóż Plichta sprytnie się zabezpieczył – ryzyka nie było skoro gwarantował w umowie zwrot kapitału z określonymi odsetkami. Pomijając defraudację, która zdarza się również w podmiotach regulowanych co rusz, kto zabroni przedsiębiorcy oferować takie odsetki jakie sobie zamarzy i gwarantować je choćby przez rozdawanie własnego kapitału? A skoro gwarancje takie Plichta wypełniał w pierwszej fazie działania więc dlaczego prokurator czy sąd miałby podejrzewać oszustwo? Dla sądu nie był to ponoć argument.

Nie tylko Amber Gold oferował kosmiczne stopy zwrotu

W kwestii wysokości potencjalnie oferowanych przez Amber stóp zwrotu zrobiłem mały research, podejrzewając, że my z tej strony rynku finansowego nie do końca uświadamiamy sobie myśli i decyzji tych, którzy takiej wiedzy nie posiadają. Patrzymy szkiełkiem i okiem tam gdzie potrzeba podejścia behawioralnego.

Otóż lokaty bankowe wielkości 5-10% (jednodniówki niedawno tak popularne) dotyczą jedynie środków pieniężnych, a tu mieliśmy do czynienia z czymś nieco innym- szalejącymi cenami złota i innych surowców, oraz namowami analityków do partycypacji w tych sięgających dziesiątki procent wzrostach, na tle których 13 czy 16% wydawać się mogło komuś niewprawnemu wcale nie tak wielkim znów błogostanem.

Jedna z moich znajomych stwierdziła, że skoro dostawała oferty na zyski w produktach typu zboża i metale rzędu 30% z gwarancją 100% zwrotu kapitału jeśli zysk wyniesie zero (chodzi oczywiście o struktury, których nie znała) to ponownie 13% nie wydało jej się wcale szalone.

Ciekawym odpryskiem sprawy Ambera wydają się być kwestie podatkowe. Czy jeśli proceder był nielegalny to ci, którzy otrzymali zyski na początku całej piramidy powinni płacić podatek? Gdyby chodziło o złoto to oczywiście wchodzą w grę podatki od zysku z praw majątkowych, ale co jeśli to były profity z działalności zwanej dziś przez szefa KNF „nielegalną”? Czy w ogóle mają oni prawo do zatrzymania tych zysków?

Pytanie – dlaczego tak długo Amber Gold działał i nie wpadł

Na koniec pozwolę sobie stwierdzić, że fakt robienia przez tyle lat oszukańczego procederu przez Plichtę to wydarzenie niemal „six sigma”. Ile bowiem trzeba farta by łamiąc tyle praw i reguł nabierać klientów przez 3 lata?

Wystarczyła naprawdę chwila aby rozwalić już dawno ten domek z kart, gdyby tylko ktoś z setek ludzi zaangażowanych w tych wszystkich urzędach i instytucjach sprawdził jego kryminalną historię, rachunki, faktury, pozwolenie na handel złotem itd. Urosła „złota” góra zaniechań, a i dziennikarze mieli wiele jak się okazuje dziś pól do popisu. Może i samego Marcina P., jak trzeba dziś już o nim mówić, to zaskoczyło? Na co jednak liczył? Że te banialuki ujdą mu latami? Może jest już kompulsywnie uzależniony od oszustw, które jednak jak sam ocenia były Minister Ćwiąkalski będzie mu niezmiernie trudno udowodnić? Taki Robin Hood, który zabiera bogatym by dać sobie to prawdziwy okaz dla psychologii w dobie powszechnego i szybkiego dostępu do informacji.

A przecież znając swój bagaż przestępstw mógł on po prostu kierować z tylnego fotela firmą zarejestrowaną na jakiegoś „słupa” (osobę podstawioną), przecież bezpieczniej było się samemu nie podkładać, wystarczyło naprawdę mgnienie oka by defraudacja się wydała tylko z powodu jego własnej kartoteki! A może po prostu warto było te 3 lata adrenaliny teraz odpokutować jakimś śmiesznie nieznaczącym wyrokiem a potem cieszyć się ukrytymi milionami? Spokój z jakim przyjmuje ostatnie zdarzenia dają mi osobiście asumpt do wiary w to, że kilka milionów gdzieś w ciszy czeka i osłodzi każdy dzień ewentualnej odsiadki.

Zmasakrował finanse tysięcy ludzi, wielu nieświadomych, innych naiwnych, ale też i niemało tych cwanych, wierzących, że wykiwają innego cwaniaka. Dla kilku milionów Polaków była to cenna edukacja. Do następnego razu oczywiście…

Tomasz Szymonowicz na blogu Bossa.pl.