I znów przez świat niesie się jęk oburzonych internautów: firma Google, wielki zdrajca, kolaboruje z amerykańskimi służbami specjalnymi. Zamiast stać na straży niezależności internetu, pracuje nad rozwiązaniami technologicznymi, które mają ułatwić lokalizację i inwigilację podejrzanych osobników. Albo namierzenie kontrabandy, którą ktoś gdzieś przemyca, łamiąc prawo czy choćby zagrażając interesom ekonomicznym Stanów Zjednoczonych.
Kiedy czytam te wszystkie komentarze, myślę sobie: „Eh, dzieci”. Skąd wam powstało w głowach, że internet to bezpańska ziemia, a wy jesteście easy riders, których nie obowiązują żadne prawa? Ale w porządku, to jeszcze byłabym w stanie zrozumieć. Natomiast dziwi mnie wasze przeświadczenie, że wielkie, globalne koncerny typu Google Inc. miałyby interes, aby stać na straży waszej wolności. Czas dorosnąć. Google, niezależnie od swojej demokratycznej, zachodniej i inteligenckiej proweniencji, niczym nie różni się od np. chińskiej firmy Huawei, która prócz innych fajnych gadżetów zajmuje się także produkcją urządzeń podsłuchowych dla swojego państwa i pisze programy dla armii.
Każda firma, która chce funkcjonować w spokoju, musi trzymać z władzami swojego kraju – inaczej popadnie w kłopoty. I nie zarobi. Jeśli o tym mowa – takie instytucje jak służby specjalne czy wojsko świetnie płacą. Robiąc dla nich duże zamówienie, można podreperować bilans. A przecież o to chodzi, jeśli się nie chce podzielić losów tracącej rynek konkurencji, np. Yahoo.
Co mówicie? Że to nie fair, że nas te wszystkie internetowe firmy inwigilują? Oczywiście, że tak jest, a wy im się jeszcze podkładacie, na własne życzenie. Najlepszą metodą, aby wymusić na wielkim biznesie przyzwoite zachowanie, jest obywatelskie oburzenie i rezygnacja z produktów firmy, która nam się nie podoba. Zamknijcie konta na Facebooku, wyłączcie opcję lokalizacji na waszych smartfonach, wykasujcie oprogramowanie Microsoftu z komputera. I odetnijcie się całkiem od internetu. Inaczej nie da się tego zrobić.