Złoto i platyna po krótkim rajdzie w górę w styczniu i w lutym powróciły do poziomów, na których zaczynały rok. Podobną drogę powtórzyły srebro i pallad — z tym wyjątkiem, że teraz są odpowiednio 4% i 8,5% poniżej poziomów z końca grudnia. Silniejsze ruchy, tak w górę, jak i w dół, które obserwowaliśmy na tej drugiej parze, wynikają z tego, że zarówno srebro, jak i pallad silniej powiązane są z globalnym wzrostem gospodarczym. Mogłoby się więc wydawać, że właściwie wszystko jedno, w jaki metal zainwestujemy — ich ceny zmieniają się w bardzo podobny sposób.
Nic bardziej mylnego. W segmencie metali szlachetnych od lat dzieją się ciekawe rzeczy i w dłuższej perspektywie notowania poszczególnych kruszców istotnie się rozmijają. Do tej pory niekwestionowanym liderem wzrostów było złoto, które pozwalało inwestorom cieszyć się zyskami przez jedenaście lat z rzędu. Srebro zachowywało się podobnie, cechując się jednak przy tym większą zmiennością i oferując wyższy, choć mniej regularny zarobek. Rekord cenowy złota (1920 dolarów) osiągnięty został we wrześniu zeszłego roku i od tego czasu żółty metal jest w trendzie spadkowym, który sprowadził jego cenę około 350 dolarów niżej. Srebro odnotowało swój historyczny szczyt pół roku wcześniej — na poziomie 50 dolarów za uncję — i od tego czasu spadło już o 45%.
Z kolei historyczny szczyt platyny (2276 dolarów za uncję) przypada na rok 2008 — najrzadszy z czterech metali nie odrobił więc strat po kryzysie finansowym. Pallad wprawdzie swój szczyt wszech czasów zanotował na początku 2001 roku, ale z pokryzysowego dołka odbił się znacznie mocniej niż platyna, by na początku zeszłego roku znaleźć się na poziomie najwyższym od dekady — 885 dolarów za uncję. Od tego czasu jednak tanieje, podobnie zresztą jak platyna, która także zamknęła zeszły rok spadkami.
Widać więc, że notowania każdego metalu zależą od specyficznych dla niego czynników. Przecena palladu i platyny, która ma miejsce w ostatnim czasie, ma związek ze zwalniającym wzrostem gospodarczym, a szczególnie ze spadkiem zakupów nowych samochodów w dotkniętej kryzysem Europie. Popyt na pallad i platynę zgłaszany przez producentów samochodów, którzy używają ich przy produkcji katalizatorów spalin, stanowi bowiem odpowiednio 60% i 40% rocznego zużycia. Europa jest o tyle ważnym rynkiem, że nie tylko produkuje się tam dużo samochodów, ale normy emisji są najbardziej rygorystyczne. Bardzo popularne są tam też (ze względu na wysokie ceny paliwa) samochody z silnikiem Diesla, które wymagają katalizatorów z dużym udziałem platyny. Z tego powodu korekta cen platyny była bardzo silna, tak że metal ten notowany jest z dyskontem (około 170 dolarów) w stosunku do złota, co dotąd się nie zdarzało.
Mimo spadków, które — licząc od ostatnich szczytów — były większe niż na złocie, to właśnie platynę i pallad uważam za metale szlachetne najbardziej godne polecenia inwestorom. Po pierwsze, dlatego że światowy popyt na samochody będzie rósł, zwłaszcza w krajach rozwijających się. Przykładowo: w Chinach na 1000 mieszkańców przypada jedynie 70 samochodów, czyli dziesięć razy mniej niż w USA. Co więcej, są to samochody starsze i jak na standardy zachodnie mało ekologiczne. Zarówno Chiny, jak i Indie stopniowo wdrażają standardy spalania Euro IV i Euro V, które wymagają większej zawartości platyny lub palladu w katalizatorach.
Po drugie, obu metalom sprzyja też podaż. Mimo coraz lepszego recyklingu rośnie ona powoli ze względu na trudności techniczne, które ograniczają produkcję. Koszty wydobycia platyny dla 10% najmniej rentownych kopalń przekraczają 1370 dolarów za uncję, czyli są już niebezpiecznie blisko obecnej ceny. W RPA, skąd pochodzi ponad trzy czwarte światowej produkcji, warunki wydobycia są bardzo trudne — z tego powodu co roku ginie pod ziemią kilkadziesiąt osób. Ostatnio rząd nakazał przerywanie pracy, ilekroć zdarzy się ofiara śmiertelna, a także podwyższył opłaty, jakimi obciążone są koncerny. Zmorą wydobycia platyny w RPA są też ciągłe strajki górników oraz przerwy w dostawie energii. Z tych powodów wydobycie surowca nie jest zbyt dochodowym biznesem, co zniechęca firmy do inwestycji, prowadząc w efekcie również do ograniczania podaży.
Spośród tych dwóch metali, większy potencjał inwestycyjny zdaje się mieć pallad. Już w tym roku bowiem drastycznie ograniczona zostanie wyprzedaż rosyjskich rezerw państwowych, które od 2014 roku w ogóle przestaną trafiać na rynek. Oznaczać to będzie spadek podaży o mniej więcej 10% w stosunku do 2011 roku, co na tak mało elastycznym rynku stanowi sporą zmianę. Dodatkowo pallad jest tańszy od platyny i cały czas opłacalne są technologie pozwalające na stosowanie go w charakterze zamiennika. Prace w tym zakresie ciągle postępują — szacuje się, że pod koniec zeszłego roku pallad zdobył już 30% udziału w rynku katalizatorów do silników Diesla, które do niedawna wymagały użycia wyłącznie platyny.
Mimo odwrotu inwestorów z funduszy ETF inwestujących w pallad w zeszłym roku — spodziewałbym się w najbliżej przyszłości powrotu do zakupów fizycznego metalu w celach inwestycyjnych właśnie ze względu na wspomniane fundamenty. Inwestorzy w najbliższych latach będą podchodzić do surowców o wiele bardziej selektywnie, lokując środki przede wszystkim tam, gdzie gwałtownie rosnąca podaż nie popsuje im szyków.
W przypadku platyny i palladu duże źródła dodatkowej podaży są już tylko… w kosmosie. Firma Planetary Resources szacuje, że na każdej z pięciuset asteroid będących w nie większej odległości od Ziemi niż Księżyc znajduje się tyle platyny, ile ludzkość wydobyła od początku swojej historii. Dlatego założona w tym roku firma zamierza sprowadzić taki obiekt na naszą planetę, by pozyskać z niego surowce. Póki jednak plany te nie nabiorą bardziej konkretnych kształtów, inwestorzy mogą być spokojni — naukowcy nie spodziewają się, by w najbliższych dekadach wyładowany platyną meteoryt sam wylądował na Ziemi.