Przyczyną protestu był spór o wcześniejsze emerytury. Obsługa platform wiertniczych na norweskim szelfie kontynentalnym postawiła rządowi premiera Jensa Stoltenberga ultimatum, które upływało o północy z poniedziałku na wtorek. W przypadku niespełnienia żądań wydobycie ropy miało zostać całkowicie wstrzymane.
"Strajk został zakończony" - powiedział agencji AFP rzecznik ministerstwa Jan Richard Kjelstrup. Trwał on od 24 czerwca i mocno zakłócił wydobycie norweskiego gazu i ropy, ale nie wstrzymał go całkowicie. Według norweskiej organizacji pracodawców OLF strajk kosztował 414 mln euro.
Statoil wydał komunikat zapowiadający powrót do pełnej mocy produkcyjnej pól objętych strajkiem w ciągu tygodnia.
Sporne szczegóły systemu emerytalnego pracowników sektora naftowego, co było przedmiotem sporu, mają zostać ustalone później. Chodzi o możliwość odejścia na wcześniejszą, pełnopłatną emeryturę już w wieku 62 lat, podczas gdy wiek emerytalny dla sektora wynosi w Norwegii 65 lat, a dla pozostałych - 67.
Komentatorzy nie kryli zaskoczenia strajkiem, gdyż pracownicy norweskich platform wiertniczych należą do najlepiej opłacanych w świecie, a ponadto rocznie przysługuje im 16 tygodni wolnego.
W reakcji na strajk rząd zagroził masowymi zwolnieniami pracowników. Statoil rozważał, czy z powodu strajku nie zastosować klauzuli "siły wyższej", która pozwoliłaby firmie na uchylenie się od odpowiedzialności za straty poniesione przez klientów i nie pociąga za sobą zerwania kontraktów.
Norwegia jest piątym w świecie producentem ropy naftowej. Ropa i produkty naftowe stanowią około połowy norweskiego eksportu. Po raz ostatni norweskie platformy wiertnicze całkowicie wstrzymały wydobycie w 1986 roku. Wówczas powodem też był strajk pracowników, a produkcję wznowiono dopiero po trzech tygodniach.