Prywatna ochrona, alarm z funkcją wysyłania SMS-ów, monitoring z podglądem – bądź sprytniejszy niż złodziej.

Najlepszy na świecie domowy alarm to wścibska sąsiadka – nic nie kosztuje, a jest w stanie odstraszyć każdego intruza. Do tego jeszcze wyciągnie listy ze skrzynki, podleje kwiatki i nakarmi kota. Ale taki luksus to rzadkość. Na szczęście bez niej też można skutecznie zabezpieczyć mieszkanie na czas wakacyjnego wyjazdu. I nie musimy wydawać przy tym bajońskich sum na technologiczne fajerwerki. Podpowiadamy, jak to zrobić, zależnie od budżetu, jakim dysponujemy.

Wersja mini – od 100 zł

Bezpieczny dom to taki, w którym ciągle ktoś przebywa. Albo choć wygląda, jakby ktoś w nim urzędował. Dlatego warto, aby wieczorami paliło się w nim światło. Można to rozwiązać na dwa sposoby – instalując lampę z czujnikiem zmierzchu, który automatycznie będzie zapalał światło, gdy zacznie zapadać zmrok (wyłączy je nad ranem) albo wpinając między gniazdko z prądem a wtyczkę lampy specjalny programator. Nowoczesne modele pozwalają na zaprogramowanie dokładnej godziny włączania i wyłączania światła i można zmieniać te parametry dla każdego dnia tygodnia osobno. Koszt takiego urządzenia to 80 – 100 zł, prostsze, mechaniczne modele można nabyć za 40 – 50 zł.

Tanim rozwiązaniem są też pojedyncze detektory z wbudowanym głośnikiem, zasilane bateriami. Magnetyczne bądź na podczerwień. Spełniają funkcję amatorskiego alarmu. Ceny zaczynają się już od kilkunastu złotych za sztukę. Montuje się je przy drzwiach i oknach (magnetyczne) lub umieszcza na ścianie lub meblach (na podczerwień). Gdy wyczują intruza (np. otwierającego okno), uruchamia się alarm. Wada – gdy złodziej zlokalizuje położenie czujki, może szybko ją wyłączyć, bo najczęściej zabezpieczona jest przełącznikiem „on – off”.

Wersja średnia: ok. 1000 zł

Dysponując większym budżetem, możemy zainwestować w profesjonalny alarm – z centralką sterowania, czujnikami w każdym pomieszczeniu etc. Co istotne, dostępne są modele, które zamontować można samemu, bez konieczności prucia ścian i kładzenia kilometrów kabli: działają w systemie bezprzewodowym. Wadą takiego rozwiązania jest konieczność regularnego wymieniania baterii w każdym z detektorów. Centralka najczęściej podłączona jest do prądu, ale gdy go zabraknie (bo np. złodziej odetnie zasilanie), może pracować na zasilaniu akumulatorowym.

Tysiąc złotych wystarczy także na założenie alarmu tradycyjnego, czyli z pełnym okablowaniem. Eksperci twierdzą, że to zdecydowanie bardziej praktyczne rozwiązanie, ale najlepiej, jeżeli taki system zakładamy przed wykończeniem albo remontem mieszkania. Kable należy bowiem kłaść w taki sposób, aby złodziej nie miał do nich dostępu i nie mógł np. ich przeciąć.

Jeżeli nie chcemy inwestować w alarm sami, możemy wykupić abonament w którejś z firm zajmujących się ochroną mienia. Wtedy w ramach kontraktu na czas określony (najczęściej dwa lata) firma założy nam alarm. Abonament miesięczny w takim wypadku – zależnie od firmy i lokalizacji – wynosi 50 – 150 zł.

Jeżeli już mamy alarm, także możemy skorzystać z usług takich firm. Coraz częściej oferują one usługę ochrony wyłącznie na wakacje – minimalny okres wynosi dwa miesiące. Koszt za cały ten okres to ok. 200 – 300 zł. To cena, jaką zapłacić trzeba za ewentualną interwencję patrolu ochroniarzy, gdy w naszym mieszkaniu uruchomi się alarm. Sposób działania jest prosty – w przypadku włamania centralka drogą radiową wysyła informację do centrali ochrony, a ta informuje o konieczności interwencji patrol, który znajduje się akurat najbliżej naszego mieszkania.

Wersja na bogato: 1500 zł

Alarmy z górnej półki oprócz czujek na podczerwień mają detektory magnetyczne montowane przy drzwiach i oknach – uruchamiają syrenę, gdy np. złodziej próbuje otworzyć okno. I potrafią odróżnić złodzieja od zwierzaka, np. kota czy psa spacerującego po pomieszczeniu.

Przydatnym rozwiązaniem – oferowanym najczęściej za dopłatą 500 – 600 zł – są centralki GSM, w których instaluje się tradycyjną kartę SIM, jak w telefonie komórkowym. Centralkę można zaprogramować w taki sposób, że w momencie gdy w mieszkaniu uruchomi się alarm, wyśle ona na nasz numer telefonu SMS-a. Napisze nawet, w którym pomieszczeniu wykryto ruch. Co więcej, wysyłając z telefonu SMS-a, można taki alarm zdalnie aktywować lub dezaktywować.

Najbardziej zaawansowane systemy współpracują z kamerami – na ekranie telefonu czy laptopa możemy zobaczyć, czy w naszym domu wszystko jest w porządku.

Jeżeli mamy ogród, czujki można umieścić także na nim. Są co prawda dość drogie, bo najlepsze kosztują nawet 600 – 700 zł za sztukę, ale odporne są nie tylko na deszcz czy mróz, ale odróżniają zwierzęta czy poruszane wiatrem krzaki i drzewa od prawdziwych intruzów. W takim wypadku, zanim jeszcze złodziej zbliży się do domu, alarm zostanie aktywowany.

Alarm to nie wszystko

Zaawansowane systemy alarmowe, ochrona, czujna sąsiadka – wszystko to może nie wystarczyć, jeżeli nie zabezpieczymy należycie okien i drzwi, przez które złodzieje najczęściej włamują się do mieszkań. Dlatego planując ich zakup, należy zwrócić uwagę na to, czy mają atesty bezpieczeństwa. Np. producenci lepszych okien gwarantują, że ich szyby przy próbie rozbicia nie rozsypują się w drobny mak, a jedynie pojawia się na nich pajęczyna – czyli podobnie jak w samochodach osobowych. Takie szyby, w których zatopiono specjalną folię, są o 15 – 30 proc. droższe od tradycyjnych.

Dodatkowo okna zabezpieczyć można solidnymi roletami zewnętrznymi, ale z drugiej strony – jeżeli są zasunięte, jest to jasny sygnał dla złodzieja, że nikogo nie ma w domu. Drzwi wejściowe czy garażowe przede wszystkim powinny być wyposażone w porządne zawiasy i mocowania, a dopiero w drugiej kolejności – w solidny zamek. Jak pokazują statystyki, w 80 proc. złodzieje wyważają drzwi, a tylko w 20 proc. otwierają wytrychami.