Irlandczycy zagłosują w czwartek w referendum nad paktem fiskalnym UE. Najnowsze sondaże wskazują na przewagę zwolenników paktu nad jego przeciwnikami. Irlandia jest jedynym krajem UE, w którym o przyjęciu nowego dokumentu przesądzi plebiscyt.

Traktat przewiduje wprowadzenie do narodowego ustawodawstwa reguły wydatkowej wymuszającej zrównoważenie budżetu, ustala próg deficytu strukturalnego (0,5 proc. nominalnego PKB) i długu oraz wprowadza sankcje za przekroczenie progu deficytu. Na szczycie UE w marcu pakt podpisały wszystkie kraje Unii z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Czech.

Irlandczycy odrzucili w pierwszym referendum traktat nicejski (2001 r.) i lizboński (2008 r.) i zaaprobowali je dopiero po uzyskaniu dodatkowych gwarancji w powtórzonych głosowaniach, dzięki czemu oba dokumenty mogły wejść w życie. Tym razem sytuacja jest inna, ponieważ brak ratyfikacji w jednym kraju nie przesądza jeszcze o fiasku paktu fiskalnego, będącego porozumieniem międzyrządowym, a nie traktatem unijnym. Aby pakt wszedł w życie, konieczna jest jednak zgoda co najmniej 12 z 17 krajów eurolandu.

Wynik głosowania będzie miał przede wszystkim następstwa dla irlandzkiej polityki wewnętrznej.

Na czele obozu "tak" stoi organizacja pracodawców IBEC oraz rządząca koalicja Fine Gael z Partią Pracy oraz opozycyjna Fianna Fail, odsunięta od władzy w ub.r. na fali głębokiej recesji w Irlandii, zapoczątkowanej krachem na rynku nieruchomości z 2008 r., który wywołał konieczność ratowania banków i zaszkodził kondycji finansowej kraju.

Z końcem 2010 r. Irlandia otrzymała od MFW oraz eurostrefy współfinansowany przez rządy W.Brytanii, Danii i Szwecji pakiet pomocy opiewający na 85 mld euro, dzięki któremu możliwe stało się dokapitalizowanie banków, zmniejszenie deficytu budżetowego (32 proc. PKB w 2010 r. wraz z kosztami ratowania banków) oraz reforma gospodarki (m. in. rynku pracy).

Rządząca koalicja utrzymuje, że pakt nie nakłada na nią żadnych nowych zobowiązań i nie wymaga od rządu, by robił coś, czego by i tak nie robił albo nie zamierzał. Według niej głosowanie na "nie" zaszkodziłoby odbudowie zaufania zagranicznych inwestorów i groziłoby kolejną obniżką oceny wiarygodności kredytowej.

Argumentem za przyjęciem paktu jest to, że otwiera on Irlandii dostęp do ewentualnych nowych kredytów w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS) od 2013 r., gdy obecny program pomocy wygaśnie i Irlandia będzie musiała pozyskiwać środki finansowe na rynku międzynarodowym. W obliczu turbulencji w eurostrefie może się to okazać trudne.

ESM zajmie miejsce Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF).

Przeciwko paktowi opowiada się nacjonalistyczna i eurosceptyczna Sinn Fein, która stała się w główną partię opozycyjną. Jej politycy twierdzą, że przyjęcie paktu oznacza długie lata ograniczeń usług publicznych i cięć świadczeń socjalnych, a EMS nie jest Irlandii potrzebny, bo może pożyczyć od MFW.

Z sondażu ośrodka Ipsos/MRBI dla sobotniego "Irish Timesa" wynika, że 39 proc. respondentów gotowych jest głosować za paktem, 30 proc. przeciw; 22 proc. jeszcze nie zdecydowało, jak zagłosuje, a 9 proc. nie zamierza w ogóle wziąć udziału w referendum.

"Bilans prawdopodobieństwa wskazuje na to, że traktat zostanie przyjęty, ale rosnąca opozycja wobec oszczędności i cięć wprowadzonych w najbardziej zadłużonych państwach eurostrefy oznacza, że nie można wykluczać wywrotki" - ocenił Hugo Brady z Centre for European Reform.

W swym komentarzu Brady zauważa zarazem, że trudno przekonać wyborców do paktu. Irlandczycy zmęczeni są cięciami i oszczędnościami wprowadzanymi od 4 lat, podatkami, bezrobociem (ok. 15 proc.), emigracją. Rządzącą koalicję popiera niecałe 25 proc. wyborców.

Część irlandzkich ekonomistów uważa pakt za zło konieczne. Prof. Ben Tonra z University College w Dublinie sądzi, że "dyscyplina fiskalna wprowadzana przez pakt rozwiązuje tylko 1/3 problemów eurostrefy, a dwa dalsze niezbędne filary, których brak, to gospodarczy wzrost i unia fiskalna".

W podobnym duchu wypowiedział się dubliński ekonomista David McWilliams nazywając pakt fiskalny "fiskalną kamizelką bezpieczeństwa", krępującą kraje najbardziej potrzebujące pomocy. Modelem unii fiskalnej są dla niego USA.