"W ostatnich miesiącach zdarzały się zakłócenia w dostawach ropy na globalny rynek, co zagraża wzrostowi gospodarki. Licząc się z możliwością dalszych zakłóceń w sprzedaży ropy i zwiększeniem popytu na nią, w najbliższych miesiącach będziemy obserwować rozwój sytuacji i jesteśmy gotowi wezwać Międzynarodową Agencję Energetyki (IEA), żeby podjęła odpowiednie działania w celu upewnienia się, że rynek jest w pełni zaopatrzony" - stwierdza wspólne oświadczenie krajów grupy G8.
W oświadczeniu nie wspomina się o Iranie, ale odebrano je jako ostrzeżenie pod adresem tego kraju, że rzeczywiście zamierza się wprowadzić w życie plan nałożenia w lipcu embarga na import irańskiej ropy i społeczność międzynarodowa poradzi sobie wtedy z ewentualnymi brakami na rynku.
Państwa grupy G8 - USA, Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Francja, Kanada, Japonia i Rosja - dyskutowały w Camp David także sprawę kryzysu zadłużeniowego w Europie. W sposób dyplomatyczny zaapelowano, by walczące z kryzysem kraje strefy euro zachowały równowagę między redukcją deficytów budżetowych metodą zaciskania pasa, a stymulowaniem wzrostu.
"Imperatywem jest promowanie wzrostu i tworzenia miejsc pracy. (...)" - czytamy w oświadczeniu na ten temat. Stwierdza się w nim, że "trzeba eliminować deficyty budżetowe", ale zaraz dodaje, że cięcia wydatków rządowych "powinny brać pod uwagę zmieniające się warunki ekonomiczne w poszczególnych krajach i wzmacniać wiarę w odzyskiwanie sił przez gospodarkę".
Komentuje się to jako delikatne wywarcie presji na kanclerz Niemiec Angelę Merkel, aby odstąpiła od sztywnych wymogów zaciskania pasa, narzucanych przez Niemcy zadłużonym krajom strefy euro. Niemcy dyktują im warunki jako kraj najsilniejszy gospodarczo w Unii Europejskiej.
Niektórzy komentatorzy oceniają szczyt G8 jako sukces prezydenta Baracka Obamy, któremu zależało na takim właśnie zrównoważonym podejściu w wyborze metod zwalczania kryzysu w strefie euro. Jego administracja także kładzie nacisk na wzrost gospodarczy.
Szczyt krajów G8 miał się początkowo odbyć w Chicago, gdzie w niedzielę rozpocznie się dwudniowy szczyt NATO. Przeniesiono go jednak do Camp David spodziewając się protestów ulicznych w Chicago. Camp David to ukryta w lesie letnia rezydencja prezydentów USA, zapewniająca spokój uczestnikom spotkania.
Jak się oczekuje, szczyt NATO w Chicago będzie zdominowany przez debatę na temat dalszego losu operacji sojuszu w Afganistanie.
Już od piątku towarzyszą mu demonstracje uliczne organizowane przez lewicowe i antywojenne organizacje.