Kirst podkreślił w rozmowie z PAP, że firmy z sektora energetycznego w Stanach Zjednoczonych podlegają regulacji państwa. "Żeby więc uruchomić jakiś projekt energetyczny, nuklearny albo jakikolwiek inny, muszą wykazać regulatorowi, że to długookresowo najtańsze rozwiązanie. Muszą np. zestawić koszty za 20, 30, 40 lat i tutaj z rachunku wynika jednoznacznie, że w długim okresie energia jądrowa jest bardzo konkurencyjna" - powiedział.
Prezes Westinghouse na Europę Yves Brachet powiedział z kolei PAP, że nie uważa gazu łupkowego za technologię konkurencyjną, a raczej komplementarną względem energetyki jądrowej i dlatego firma w pełni podtrzymuje zainteresowanie polskim programem jądrowym.
"Rozumiemy, że w Polsce w tej chwili jest mnóstwo oczekiwań związanych z perspektywami wydobywania gazu łupkowego, ale jest też wiele niepewności. W Stanach Zjednoczonych nawet przy niskich cenach gazu, niektóre przedsiębiorstwa podtrzymują zaangażowanie w energię jądrową, bo to jest długofalowe" - powiedział Brachet.
"Projekty w przemyśle jądrowym mają bardzo długi horyzont, podejmuje się decyzje, które owocują za 10-15 lat, tyle trwają cykle" - zaznaczył. Brachet dodał, że przemysł jądrowy w USA jest obecnie na fali wznoszącej, ale żeby dotrzeć do tego miejsca, potrzeba było około 10 lat pracy.
Michael Kirst zauważył z kolei, że w kwestii energetyki sytuacja w Polsce jest inna niż w USA. "Rozwój Polski jest szybszy niż Stanów Zjednoczonych, zapotrzebowanie na energię rośnie i dlatego w naszej opinii rząd powinien kontynuować program energetyki jądrowej. Polska potrzebuje energii jądrowej, bo jej energetyka jest w ponad 90 proc. oparta na węglu. A polityka UE zmierza do obciążenia producentów energii z węgla dodatkowymi kosztami. Dodatkowo polskie elektrownie węglowe wkrótce będą wyeksploatowane i wiele z nich trzeba będzie wyłączyć w ciągu najbliższej dekady" - ocenił Kirst.
Wiceprezes Westingouse podkreślił też, że w Stanach Zjednoczonych od lat nie było popytu na nowe elektrownie jądrowe, co było związane z szeregiem czynników: niskimi cenami gazu ziemnego, spowolnieniem gospodarczym i spadkiem zapotrzebowania na energię elektryczną. "Trend odwrócił się dopiero niedawno, co potwierdzają uruchamiane nowe projekty, a w szczególności zgoda NRC (amerykański regulator jądrowy - PAP) dla budowy nowego bloku w technologii AP1000 w Vogtle" - zaznaczył Kirst.
W grudniu 2011 r. Nuclear Regulatory Commission ostatecznie zatwierdziła projekt AP1000 - reaktora najnowszej generacji III+ - jako spełniający wszystkie wymagania. Przed tygodniem NRC wydała pierwsze licencje na budowę i użytkowanie AP1000 w elektrowni Vogtle w Georgii, należącej do firmy energetycznej Southern Company. Decyzja NRC oznacza, że mogą tam ruszyć prace nad budową samych reaktorów, roboty przygotowawcze wykonano już wcześniej.
Bardziej zaawansowana jest budowa reaktorów AP1000 w Chinach, gdzie pierwsze bloki mają ruszyć w 2013 r. Westinghouse jest też zainteresowany polskim programem jądrowym, ale z decyzją o zaoferowaniu AP1000 czeka na zapoznanie się z warunkami przetargu na technologię, który rozpisać ma Polska Grupa Energetyczna.
Yves Brachet zaznaczył, że po awarii w Fukushimie firma nie zmieniała niczego w projekcie AP1000. "Gdybyśmy wprowadzili jakieś zmiany, cały proces certyfikacji potrwałby dłużej. Większość wydarzeń, jakie nastąpiły w Fukushimie była już wcześniej uwzględniona. Z założenia reaktor (po awaryjnym wyłączeniu, np. na skutek zaniku zasilania - PAP) przez 72 godziny nie wymaga żadnego działania, potem wystarczy niewielki przenośny generator lub pompa, żeby dalej się chłodził. NRC nie zgłosiła dodatkowych wymagań. Na pytanie, czy nasz reaktor jest w stanie wytrzymać zdarzenie podobne do Fukushimy - odpowiadam, że tak" - powiedział Brachet.