Udziałowcy Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie są skłonni dawać pieniędzy Europie; ostatecznie za ratowanie strefy euro zapłacą jej podatnicy, a to nie będą zbyt duże pieniądze - powiedział PAP wiceszef brukselskiego think tanku Bruegel, Guntram Wolff.

W czwartek wieczorem rozpoczyna się szczyt UE, na którym przywódcy mają uzgodnić odpowiedź na kryzys. Rynki ma uspokoić tzw. firewall, czyli silna zapora antykryzysowa dla strefy euro. W świetle malejących szans na odpowiednie zwiększenie (do biliona euro) Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, mówi się o zwiększeniu zaangażowania MFW i aktywnej roli Europejskiego Banku Centralnego (EBC).

Jak zaznaczył ekspert, Niemcy na tym szczycie nie zmienią zdania w sprawie roli EBC, ale "przestaną narzekać na jego działania"; nie przystaną też od razu na euroobligacje, ale gdy będą zbudowane instytucje zarządzania strefą euro, następnym etapem będą wspólne papiery wartościowe.

"Wielu udziałowców MFW, m.in. USA, nie jest skłonnych dawać pieniądze Europie, jednemu z najbogatszych kontynentów na świecie" - powiedział Wolff. Z drugiej strony - jak podkreślił - porażka Europy w walce z kryzysem miałaby dramatyczne konsekwencje dla pozostałych. "Z tego względu mogą oni być zainteresowani tym, żeby wyłożyć trochę pieniędzy, ale generalnie nie powinniśmy oczekiwać zbyt dużo od MFW, jeśli chodzi o wsparcie finansowe" - zaznaczył Wolff.

Podkreślił jednak, że fundusz może być pomocny jako "zewnętrzny doradca i koordynator polityk gospodarczych" pożyczkobiorców ze strefy euro, który "będzie w stanie egzekwować, by wszyscy trzymali się tego, co zostało ustalone".

Ostatecznie, jego zdaniem, źródłem finansowania zapory (firewall) ma być "uformowanie prawdziwej, federalnej unii fiskalnej". "Oznacza to automatycznie, że będziemy potrzebowali umowy, by płacić za podejmowane działania ratunkowe pieniędzmi podatników" - wyjaśnił Wolff. Do tego, jego zdaniem, potrzebny jest rząd gospodarczy strefy euro, który miałby uprawnienia do podniesienia podatków; miałyby one pokryć oprocentowanie przyszłych euroobligacji.

"Pieniądze, których potrzebujemy, nie są tak bardzo duże. Mówimy o trzech, czterech procentach PKB eurolandu" - oszacował Wolff.

Jego zdaniem, możliwość zwiększenia EFSF, który pierwotnie miał pełnić rolę zapory finansowej eurolandu, jest teraz ograniczona. A to dlatego, że zagrożony jest najwyższy rating Francji (jednego z sześciu państw euro z oceną AAA), na którym fundusz się opiera. "Trzeba więc przejść do innego modelu, to nie stanie się w ten piątek. Po szczycie należy się spodziewać bardziej jasnej definicji zasad fiskalnych i sposobu narzucania dyscypliny budżetowej z poziomu ponadnarodowego" - powiedział.

Ekspert uważa, że EBC nadal będzie odgrywał ważną rolę w zmniejszaniu presji na rynku obligacji, ale raczej niewykraczającą ponad dotychczasowe, ograniczone skupowanie z rynku obligacji zagrożonego kraju.

"Niemcy sprzeciwiają się zaangażowaniu EBC w ratowanie gospodarek strefy euro na masową skalę. Boją się, że to podważy niezależność banku i doprowadzi do inflacji, ale w krótkim okresie nie mamy wyboru" - powiedział Wolff. Poinformował, że ze względu na "tragiczne" prognozy wzrostu gospodarczego w przyszłym roku należy spodziewać się deflacji, a nie inflacji.