W Azji Południowej wciąż dominują małe, rodzinne sklepiki, które w Indiach przetrwały dzięki pomocy rządu. Płacą one obniżone podatki i nie muszą spełniać wyśrubowanych standardów higieny - podaje portal Firstpost.com z Bombaju. Takie sklepiki oraz pełne ruchu i gwaru bazary to jednocześnie charakterystyczny dla Indii element pejzażu i codziennego życia, który może zacząć zanikać wraz z ekspansją wielkich sieci detalicznych.
W takich sklepikach, jeśli nie ma się przy sobie pieniędzy, często można zapłacić następnym razem. Jeśli potrzebna jest pietruszka o liściach karbowanych lub płaskich, inny rodzaj pieczywa, odmiana bakłażanów - można je zamówić, choćby przez telefon. Każde miejskie gospodarstwo domowe ma spis telefonów swoich dostawców, praktycznie wszystkiego: od karmy dla zwierząt, poprzez owoce po papier toaletowy.
Widokiem powszechnym na ulicach są tłumy szczupłych ludzi na zardzewiałych rowerach, rozwożących cale piramidy kartoników z jajkami. Rozwożą też bułeczki i butelkowaną wodę i dostarczają wprost do mieszkań.
"Wielu ludzi zakłada, że azjatyckie nawyki związane z zakupami są osobliwością regionu, wyjątkowo odporną na zmiany" - uważają autorzy badań, na które powołuje się bombajski portal, dodając, że wystarczy jedynie popyt, aby zmienić te zwyczaje.
Zdaniem "The Economist", jeśli małe sklepiki chcą przetrwać, muszą poważnie się zreorganizować, co w warunkach indyjskich może wydawać się według Firstpost zbyt dalekosiężne i nieco naciągane.
Nie ulega wątpliwości, że wejście wielkich sieci detalicznych może przyspieszyć kulturowe zmiany w Indiach - sposób dokonywania zakupów i samej pracy.
Rolnictwo i drobne sklepiki są dla Indusów dwoma głównymi źródłami zatrudnienia.
Rząd uważa, że zorganizowane sieci handlowe przyczynią się do obniżenia cen żywności, uwalniając jednocześnie ludzi od średniowiecznych warunków pracy, a rolnikom przyniosą więcej pieniędzy - pisze agencja AP.
Ale zdaniem przeciwników doprowadzi to do pogłębienia nierówności w społeczeństwie i do likwidacji całej warstwy handlowców, których umiejętności i kontakty przechodziły od pokoleń z ojca na syna.
Według amerykańskiej agencji rodzinne sklepiki są jednak już i tak zagrożone, nawet bez Wal-Marta, ze względu na słabniecie ograniczeń kastowych i marzenia młodych o lepszej płacy i bardziej prestiżowej pracy. Dlatego drobnym detalistom z trudem przyjdzie zachować rodzinne miejsca pracy dla następnego pokolenia. AP powołuje się na opinię firmy konsultingowej Technopak Advisors z Delhi. Jej założyciel Arvind Singhal twierdzi, że "syn sklepikarza nie musi zostać sklepikarzem".
Według ekspertów Technopaku zorganizowany handel detaliczny obejmuje już 5,5 proc. indyjskiego rynku. Na żywność przypada 70 procent obrotów całego indyjskiego handlu detalicznego, które według Technopaku w 2016 roku sięgną łącznie 675 mld dolarów.
W Indiach już działają zorganizowane krajowe sieci supermarketów: Fresh - należąca do RIL, największej grupy sektora przedsiębiorstw prywatnych (RIL obejmuje m.in. petrochemię i rafinerie ropy i gazu), Nature's Basket - należąca do konglomeratu Godrej i Westside należące do Taty.
Według Singhala "tradycyjny detalista w Indiach oferuje lepszą jakość niż wielcy gracze", ale "na tego rodzaju zatrudnieniu nikt nie korzysta" i "ludzie ledwo na tym zarabiają".
Jednak wielu twierdzi, że detaliczny handel w Indiach nie jest jeszcze grą o zerowej sumie: popyt rośnie na tyle szybko, że i duzi i mali mogą rozwijać się obok siebie. Powołują się na przykład Chin, gdzie w latach 1996-2001 otwarto ponad 600 supermarketów, przy czym jednocześnie liczba sklepików wzrosła z 1,9 mln do ponad 2,5 mln.
Rząd Indii przewiduje, że modernizacja handlu stworzy około 10 mln nowych miejsc pracy w przetwórstwie żywności i transporcie oraz w nowych marketach i przyczyni się do obniżki cen żywności, a rolnikom pomoże dzięki wyeliminowaniu marnotrawstwa i pośredników.
Według przeciwników, zmiany uderzą właśnie w drobnych rolników, tworzących trzon indyjskiej gospodarki wiejskiej, zmuszając większość z nich do porzucenia ziemi i pozostawiając bez nowych narzędzi, aby mogli wykuć sobie lepsze życie gdzieś indziej.
P. Sainath, który o wiejskich Indiach pisze od 18 lat, uważa, że wielkie sieci detaliczne nie złagodzą nierówności istniejących na indyjskiej wsi. Przypomina, że od 1995 roku samobójstwa popełniło 250 tys. rolników. Według niego obecność wielkich sieci tylko pogorszy sytuację. Firmy te raczej budują na istniejącym łańcuchu eksploatacji, zatrudniają agentów handlowych, którzy wymuszą niskie ceny na niezorganizowanych, zadłużonych rolnikach, i w sumie doprowadzi to do dalszej erozji siły nabywczej - uważa Sainath. Wspomina też o demonizowaniu pośredników, którymi w Indiach są w dużej mierze ubogie kobiety, które po prostu stracą środki do życia wraz wejściem do kraju wielkich sieci. "Nie macie pojęcia, jaki chaos spuszczacie ze smyczy" - powiedział.
W czwartek w Delhi i innych wielkich miastach Indii, Bombaju i Kalkucie, sklepikarze i handlarze strajkowali przeciwko otwarciu ich rynku dla wielkich międzynarodowych korporacji. Mają za sobą poparcie konserwatywnej hinduskiej partii (BJP).
"Rządu nie interesują nasze sprawy, ściele czerwony dywan przed międzynarodowymi firmami" - twierdzi Dayal Singh, sekretarz związku handlowców z Delhi. Według niego w stolicy przeciwko wpuszczaniu do Indii firm typu Wal-Mart czy francuskiego Carrefoura strajkuje ponad 10 tys. handlowców.
"Nie chcemy zagranicznych inwestycji w handlu detalicznym. Dlaczego Wal-Mart idzie za granicę sprzedawać swoje towary? A dokąd my mamy pójść? - pyta retorycznie sekretarz generalny stowarzyszenia właścicieli sklepów i małych przedsiębiorstw Kishore Kaharawal. - Rząd indyjski powinien zmienić swoją politykę, inaczej gdy wejdą tu zagraniczne firmy, to one będą rządzić".
Bez poddania tej kwestii pod głosowanie w parlamencie rząd pozwolił na zagraniczne inwestycje do wysokości 51 proc. w zakresie dystrybucji, co umożliwia otwieranie supermarketów. Od ogłoszenia w poprzedni czwartek otwarcia rynku, parlament dzień w dzień paraliżują okrzyki dezaprobaty ze strony deputowanych przeciwnych temu posunięciu i domagających się zmiany rządowej decyzji.
Jak podaje w czwartek internetowe wydanie "Hindustan Times", premier Manmohan Singh pozostaje niewzruszony. Nie ustępuje opozycja i parlamentarny impas trwa.