Z expose premiera wnioski wyciągają także agencje ratingowe. A od ich ocen zależy koszt obsługi naszego długu. Mówimy o miliardach złotych rocznie
Burzliwe czasy najlepiej znoszą te kraje, które w przeszłości żyły oszczędnie i teraz nie są nadmiernie zadłużone i nie mają problemów ze sprzedażą swoich obligacji. W Europie takimi prymusami są w szczególności Niemcy, Holandia oraz kraje skandynawskie.
Burzliwe czasy najlepiej znoszą te kraje, które w przeszłości żyły oszczędnie i teraz nie są nadmiernie zadłużone i nie mają problemów ze sprzedażą swoich obligacji. W Europie takimi prymusami są w szczególności Niemcy, Holandia oraz kraje skandynawskie.
Ich wysoką wiarygodność kredytową potwierdzają najwyższe oceny (AAA) przyznane przez agencje ratingowe. Dla porównania, agencje Fitch i S&P oceniają naszą wiarygodność na poziomie A-, a agencja Moody’s – na poziomie A2, czyli odpowiednio 6 i 5 stopni niżej niż w przypadku europejskich liderów. Różnice tych ocen mają odzwierciedlenie w rentowności obligacji, czyli w koszcie zaciągania pożyczek. O ile rentowność polskich obligacji 10-letnich wynosi obecnie 5,8 proc., to obligacje europejskich krajów z ratingiem AAA o identycznym terminie zapadalności kształtują się na poziomie od 1,6 do 2,5 proc.
Niezależnie od tego, co sądzimy o trafności ocen agencji, to z pewnością musimy się z nimi liczyć. Szczególnie istotne dla postrzegania Polski przez inwestorów zagranicznych i agencje będzie dzisiejsze expose premiera, w którym przedstawi on główne kierunki reform. Na pewno z uwagą wsłuchają się w nie analitycy agencji, którzy rok temu zapowiedzieli, że szybkie ograniczenie deficytu finansów publicznych jest koniecznym warunkiem, aby Polska utrzymała obecny rating.
Według ostatniej prognozy KE w przyszłym roku polska gospodarka ma wzrosnąć o 2,5 proc. Choć to mniej, niż przewidują krajowi analitycy, to obok krajów nadbałtyckich mamy być najszybciej rozwijającą się gospodarką UE. Uważam, że jeśli premier przedstawi wiarygodny plan reform ograniczający wydatki publiczne, a następnie skutecznie przeprowadzi je przez parlament, to mamy duże szanse na podniesienie naszego ratingu. Przed miesiącem zapowiedziała to już zresztą agencja Standard & Poor’s, twierdząc, że jeśli nowy rząd podejmie działania zapobiegające przekroczeniu progów ostrożnościowych zadłużenia, które jednocześnie będą wspierały konkurencyjność i wzrost gospodarczy, to rating Polski może zostać podwyższony. W opinii S&P nowy rząd będzie musiał jednak pogłębić ogłoszone już działania oszczędnościowe, m.in. utrzymując zamrożenie płac w sektorze publicznym, ograniczając przywileje emerytalne w policji i wojsku oraz podnosząc wiek emerytalny. Mówiąc o reformach, S&P zaleca Polsce kontynuowanie konsolidacji fiskalnej, prywatyzacji, a także deregulację rynku pracy.
Jeżeli przedstawiony przez premiera plan reform finansów publicznych przekonałby agencję S&P do podwyższenia naszego ratingu z obecnego A- do A, jaki spośród krajów UE mają obecnie np. Czechy, wówczas mielibyśmy szansę na istotny spadek rentowności naszych obligacji. Dzięki wyższej wiarygodności Czesi mogą sprzedawać swoje obligacje przy rentowności na poziomie 3,9 proc., a zatem o blisko 2 pkt proc. mniej niż Polska. Gdybyśmy mogli zadłużać się tak tanio jak oni, to za obsługę naszego długu płacilibyśmy mniej aż o 16 mld rocznie.
To nieprawda, że reformy ograniczające wydatki, niezbędne do trwałego zrównoważenia naszych finansów publicznych, muszą boleć. Doświadczenia wielu krajów rozwiniętych, jak np. Holandii, Finlandii czy Kanady, pokazują, że redukcji wydatków publicznych w relacji do PKB towarzyszyło przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego. W efekcie mieszkańcy tych krajów zamiast biednieć, stawali się coraz bogatsi. Co więcej, mniejsze wydatki państwa sprzyjały wzrostowi stopy zatrudnienia, czyli odsetkowi pracujących osób w wieku produkcyjnym. W krajach rozwiniętych redukcja wydatków publicznych o 1 pkt proc. PKB powodowała przeciętnie wzrost stopy zatrudnienia o 1,3 pkt proc.
Doświadczenia międzynarodowe dowodzą, że redukcje wydatków publicznych powodują mniejsze ryzyko spowolnienia tempa wzrostu gospodarki niż podwyżki podatków. Dlatego dobrze byłoby, gdyby program, który przedstawi premier, nie koncentrował się wyłącznie na redukcji ulg podatkowych, które choć w wielu przypadkach nie spełniają swoich funkcji i warto je zlikwidować, to nie zastąpią trwałej redukcji wydatków publicznych. Nie zapominajmy, że jedyną przyczyną wysokich podatków, które hamują wzrost gospodarczy i poprawę naszego dobrobytu, są nadmierne wydatki. To tam trzeba szukać oszczędności.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama