Ok. 14.10 za euro trzeba było zapłacić 4,40 zł, za dolara 3,22 zł, a za szwajcarskiego franka 3,55 zł. W piątek za euro płacono około 3 grosze taniej.
Jak wskazali eksperci, powodem osłabiania się polskiej walut, poza sytuacją fiskalną Grecji i Włoch, jest obawa rynków o rating Węgier. "Złotemu dużo mocnej niż sytuacja na rynkach globalnych, szkodzą rosnące obawy przed obniżeniem ratingu Węgier do poziomu śmieciowego przez przynajmniej jedną z trzech dużych agencji. Jakkolwiek już od początku października było jasne, że do końca roku z taką decyzją będziemy mieli do czynienia, to obecnie wydaje się ona być praktycznie na "wyciągnięcie ręki"" - stwierdził analityk X-Trade Brokers Marcin Kiepas.
W piątek wieczorem agencja ratingowa Fitch obniżyła perspektywę ratingu Węgier na poziomie BBB- do negatywnej. W weekend inna agencja - S&P - umieścił rating Węgier na liście obserwacyjnej z możliwością obniżenia.
"Wprawdzie sytuacja Polski jest zgoła inna niż Węgier, i nie można wykluczać, że w przypadku nakreślenia przez nowy rząd Donalda Tuska wiarygodnego programu konsolidacji finansów publicznych, agencje mogą nawet podnieść ocenę wiarygodności kredytowej Polski, to póki co inwestorzy patrzą na cały region przez pryzmat węgierskich problemów, sprzedając także złotego" - ocenił Kiepas.
Złotego ratuje interwencja na rynku
Podobnie uważa analityk DM BOŚ Marek Rogalski, który stwierdził, że ścięcie perspektyw ratingu Węgier nasiliło spekulacje na rynku. "To tylko nasiliło rynkowe spekulacje, że jeszcze w tym miesiącu rating tego kraju zostanie obniżony do poziomu śmieciowego. To może nadal ważyć na złotym, tym samym słowa Marka Belki (prezesa Narodowego Banki Polskiego - PAP), że nie wyklucza kolejnych interwencji (na rynku walutowym - PAP), są jak najbardziej na miejscu" - uważa Rogalski.
W jego opinii, w poniedziałek, kurs złotego do euro może powędrować nawet do 4,43 zł. W przypadku dolara, może się on umocnić do złotego do 3,25 zł.
Główny ekonomista BRE Banku Ernest Pytlarczyk ocenił, że za euro już płacilibyśmy nawet 4,50 zł, ale zapobiegł temu Bank Gospodarstwa Krajowego. "Dziś na rynku aktywny jest BGK, gdyby nie to, za euro trzeba byłoby płacić pewnie około 4,5 zł" - stwierdził ekonomista.