W opinii ekspertki brukselskiego think-tanku Amandy Paul, uruchomienie Nord Stream nie będzie oznaczać "potężnej, jeśli w ogóle" redukcji ilości rosyjskiego gazu tranzytowanego przez Ukrainę, Białoruś i Polskę. "Dużo większym zmartwieniem dla Ukrainy jest gazociąg South Stream. Jeśli zostanie zbudowany, popłynie nim dwie trzecie gazu, który płynie obecnie przez system tranzytowy Ukrainy" - powiedziała PAP w środę Paul.
South Stream ma od końca 2015 roku, kiedy będzie gotowa jedna z jego planowanych czterech nitek, zaopatrywać w gaz południową część Europy. Rura po dnie Morza Czarnego ma dojść do Austrii i Włoch. Udziałowcami przedsięwzięcia są Gazprom, włoska spółka ENI, Electricite de France oraz niemiecki BASF.
Zdaniem Paul, South Stream powinien być sygnałem dla Ukrainy i innych krajów tranzytowych, czyli Białorusi i Polski, że "ich era bycia krajami tranzytowymi definitywnie minęła" i że powinny poszukać innych sposobów dywersyfikacji źródeł dostaw energii. "To szczególnie dotyczy Ukrainy, która jest w tej chwili najbardziej uzależniona od dostaw rosyjskiego gazu" - podkreśliła.
W jej opinii Polska nie powinna obawiać się odcięcia dostaw gazu w tym roku. "Uważam, że ostatni kryzys gazowy odbił się na Rosji na tyle negatywnie, że nie sądzę, by chcieli znowu stawiać siebie w takiej sytuacji. Wydaje się, że Ukraina i Rosja zbliżają się do punktu rozwiązania (swoich negocjacji gazowych - PAP) i szczerze by mnie zaskoczyło, gdyby doszło do odcięcia dostaw" - powiedziała.
Jednocześnie zauważyła, że Rosja jest "nieprzewidywalnym krajem". "Nie możemy z pewnością powiedzieć, że będą kontynuować biznes na dotychczasowych zasadach albo w sposób, w jaki prowadzi się biznes w krajach Europy Zachodniej. Rosjanie mają swój własny sposób robienia interesów. Jeśli więc będą mogli użyć energii, by umocnić swoją pozycję na przykład względem Białorusi, nie mam wątpliwości, że tak zrobią" - powiedziała Paul. "Jeśli natomiast chodzi o UE, Rosja chce się prezentować jako wiarygodny partner" - dodała.
Gazprom wielokrotnie zapewniał, że zamierza dalej użytkować gazociąg jamalski
Na przełomie 2008 i 2009 roku spór gazowy między Rosją a Ukrainą spowodował dwutygodniową przerwę w dostawach gazu do państw UE. Ograniczenia dostaw dla przemysłu dotknęły też Polskę.
W ocenie byłego wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Steinhoffa, ewentualność wstrzymania tranzytu rosyjskiego gazu przez Polskę teoretycznie istnieje, ale byłoby to naruszenie umowy. "Ograniczenie tranzytu byłoby totalnie niezrozumiałe i nieracjonalne, bo jeżeli gazociąg istnieje, to byłoby absurdem ekonomicznym nie przesyłać przez niego gazu" - powiedział PAP Steinhoff.
Przypomniał, że Gazprom wielokrotnie zapewniał, że zamierza dalej użytkować gazociąg jamalski. "Polska nigdy nie sprawiała (...) problemów z tranzytem gazu, gazociąg jamalski na terytorium Polski funkcjonuje od wielu lat. My jesteśmy zainteresowani tranzytem, mamy połowę udziałów w EuRoPolGazie (właściciel gazociągu - PAP). Oczywiście punktem spornym między dwoma udziałowcami są stawki tranzytowe gazu. Rosjanie są zainteresowani jak najniższymi stawkami, bo to zwiększa ich zysk na zachodniej granicy Polski. My jesteśmy zainteresowani funkcjonowaniem tej spółki na zasadach całkowicie rynkowych" - powiedział Steinhoff.
We wtorek oficjalnie uruchomiono prowadzący z Rosji do Niemiec po dnie Bałtyku gazociąg Nord Stream. W uroczystości w niemieckim Lubminie uczestniczyli prezydent Rosji, a także szefowie rządów Niemiec, Francji i Holandii. Rurą o długości 1224 km rosyjski gaz płynie bezpośrednio do Niemiec z pominięciem krajów tranzytowych, które obawiają się straty zysków z tranzytu oraz odcięcia dostaw.
Rosyjski dziennik "Kommiersant" napisał w środę, że "to pierwszy gazociąg, którym rosyjski gaz płynie do Europy bezpośrednio, z ominięciem Ukrainy i Białorusi".