- Nie sztuka wydać fundusze unijne. Trzeba stawiać sobie wymierne cele i kontrolować ich osiąganie - pisze Czesław Bielecki, publicysta i architekt.
Weszliśmy w czas turbulencji. I nawet gdy lokalnie nie przyprawiają nas one jeszcze o drżenie serca, ich globalny charakter budzi niepokój. Powtórzmy więc za bohaterem powieści Musila, że czynem nie jest to, co się robi w danym momencie, lecz następna rzecz, którą się zrobi.
W czasach solidarnościowego karnawału lat 1980 – 1981 popularny był rysunek Polski w rusztowaniach z hasłem: „Teren budowy – wstęp wzbroniony”. Pytanie: wejdą, nie wejdą? – oczywiście sowieckie czołgi – zadawaliśmy sobie niemal co tydzień, jak to w samoograniczającej się rewolucji. Jak wiemy, nikt nie wszedł z zewnątrz, a nawet nie zamierzał. Mieliśmy własnych interwentów pod wodzą generała Jaruzelskiego. Dziś jesteśmy w kraju na tyle wolnym i demokratycznym, na ile było nas stać, i oto pojawił się znów motyw: „Polska w budowie”. Słowem: nie przeszkadzajcie nam w robocie, szczególnie gdy aż świerzbią ręce do wbudowywania kamieni węgielnych i przecinania wstęg. Twórcy hasła nas prowokują. Zapomnieli, co jest nieszczęściem naszych budów. Najpierw się grodzi teren i paraliżuje ruch, co pozwala ogłosić początek i wydawać pieniądze na awansowanie robót. Potem są nieuniknione opóźnienia i nieprzewidziane prace dodatkowe. Po latach – oddawanie obiektu, próbny rozruch i likwidacja usterek. O kosztach nie mówimy, choć urzędnicy ministerialni lubią zapewniać, że najtaniej budują sami w resorcie.