Jose Barosso przyznaje, że kryzys nie jest już kwestią krajów peryferyjnych, a zdaniem analityków niewypłacalność Włoch jest nie do uniknięcia. Przy obecnym poziomie rentowności obligacji ich dług zwiększy się do 150 proc. PKB w 2017 r.
Europejski Bank Centralny próbuje uspokoić sytuację w strefie euro, która w związku z kłopotami Włoch i Hiszpanii staje się coraz bardziej dramatyczna.
Wczoraj pojawiła się informacja, że EBC skupował na rynku portugalskie i irlandzkie obligacje. Szef EBC Jean-Claude Trichet na konferencji po posiedzeniu banku nie potwierdził tego, ale powiedział, że prowadzona od marca operacja skupowania rządowych obligacji nie została zakończona. Zapewnił też, że EBC przynajmniej do stycznia będzie udzielał krótkoterminowych pożyczek bankom w krajach członkowskich, tak by nie utraciły one płynności.
Przed tym, że kryzys w strefie euro może się rozprzestrzenić na kolejne kraje, przestrzegał znowu szef Komisji Europejskiej Jose Barroso, przyznając, że nie jest to już tylko problem państw peryferyjnych. W środę w liście do przywódców strefy euro zaapelował on o jak najszybsze wcielenie w życie ustaleń ze szczytu z 21 lipca, na którym przyznano drugi pakiet pomocowy dla Grecji.
Chodzi o przyznane Europejskiemu Funduszowi Stabilizacji Finansowej uprawnienia do skupowania obligacji na rynku wtórnym oraz udzielanie państwom strefy euro awaryjnych linii kredytowych. Musi to zostać zaaprobowane przez parlamenty państw członkowskich, co nastąpi zapewne nie wcześniej niż do końca września.
Oznacza to, że w przypadku spekulacyjnego ataku na Włochy lub Hiszpanię strefa euro nie ma na razie mechanizmu obrony (pomijając to, że ratowanie któregokolwiek z tych dwóch państw wymagałoby środków znacznie większych niż te, które teraz ma EFSF). W związku z posiedzeniem EBC wczoraj rentowność 10-letnich obligacji włoskich i hiszpańskich nieco spadła z ustanowionych w tym tygodniu rekordów, ale nadal jest bardzo wysoka. W przypadku hiszpańskich wynosiła ona 6,27 proc., włoskie zaś spadły nawet nieco poniżej 6 proc., co jest uważane za granicę, powyżej której państwa mają problem ze spłatą zadłużenia.
Z tego powodu ze szczególną uwagą obserwowana była wczorajsza aukcja trzy- i czteroletnich obligacji hiszpańskich. Madrytowi udało się wprawdzie sprzedać obligacje na sumę 3,3 mld euro, ale kosztem znacznie wyższej rentowności. W przypadku trzyletnich wyniosła ona 4,813 proc., podczas gdy jeszcze na początku czerwca było to 4,037 proc. W przypadku czteroletnich wyniosła ona 4,98 proc.
Mimo to Hiszpania jest w nieco lepszej sytuacji niż Włochy, uważa brytyjski ośrodek analityczny Centre for Economics and Business Research. Jego zdaniem Włochy nie unikną niewypłacalności, o ile nie nastąpi gwałtowny skok wzrostu gospodarczego (obecnie wynosi on 0,1 proc.), co jest mało prawdopodobne.
W opublikowanym wczoraj raporcie CEBR wylicza, że przy rentowności obligacji na poziomie 6 proc. i przy obecnym poziomie wzrostu gospodarczego dług publiczny Włoch zwiększy się z 128 proc. PKB obecnie do 150 proc. w 2017 r. Hiszpania ma szansę na uniknięcie bankructwa właśnie dlatego, że nie jest tak zadłużona. Nawet w pesymistycznym scenariuszu jej dług publiczny nie wzrośnie powyżej 75 proc. PKB.
Warszawska GPW pikowała kolejny dzień z rzędu
Warszawska giełda nie oparła się spadkom na światowych parkietach. Straciły wszystkie indeksy, a najważniejszy z nich – WIG20 – spadł aż o 3,6 proc.
Początek wczorajszej sesji nie wskazywał, że będzie to najgorszy dzień na GPW w tym roku. Jednak tuż po godzinie 10 rynek zszedł pod kreskę i z każdą godziną było coraz gorzej. Wyraźnie było widać, że odpływa od nas zagraniczny kapitał. Oliwy do ognia dolali analitycy banku inwestycyjnego JP Morgan, którzy w nocy zarekomendowali wycofywanie aktywów z rynków wschodzących, do których wciąż zaliczana jest Polska.
Prawdziwa rzeź rozpoczęła się jednak po godzinie 15, gdy otworzyły się giełdy amerykańskie. Głębokie spadki w Stanach Zjednoczonych jeszcze bardziej pognębiły warszawskie indeksy. Ostatecznie WIG20 znalazł się na poziomie 2487 punktów. Spadki jeszcze bardziej dotknęły mniejsze i średnie spółki. mWIG40 zjechał o 4,6 proc., a sWIG80 o 4,4 proc.
Co takiego się stało, że Warszawa była jedną z najsłabszych giełd w Europie? – Zbiegło się wiele negatywnych informacji z kilku frontów – mówi Grzegorz Mielcarek, członek zarządu Investors TFI. Wymienia przede wszystkim rosnące rentowności obligacji włoskich i hiszpańskich, co grozi niewypłacalnością tych krajów oraz kłopotami banków, które w swoich portfelach mają długi Hiszpanii i Włoch, pogarszające się dane makroekonomiczne oraz duże umorzenia w funduszach amerykańskich.
Widać też, że giełdzie brakuje dopływu nowych środków z funduszy emerytalnych. Do tego odpływają aktywa z funduszy inwestycyjnych. – Wydaje mi się, że w kolejnych dniach ten ostatni czynnik będzie się nasilał. Klienci zaczną wycofywać pieniądze z funduszy jeszcze szybciej niż teraz, gdy te ujmą w wycenach jednostek spadki z ostatnich dni – mówi Grzegorz Mielcarek.
Trudno przewidzieć, jak sytuacja rozwinie się w kolejnych dniach, ale dobrych wiadomości raczej trudno się spodziewać. – Do inwestorów zaczyna docierać, że spowolnienie gospodarcze nie będzie krótkotrwałe – mówi Krzysztof Stępień, dyrektor inwestycyjny Opera TFI. Nie ma więc co liczyć na powrót chęci do kupowania akcji. Zdaniem Stępnia w gospodarce czekają nas 2 lata wolniejszego wzrostu, na poziomie 2 proc. PKB. A inwestorzy giełdowi? Stępień: muszą przygotować się na osiem do dziesięciu miesięcy bessy.