Komisja Europejska twierdzi, że prywatne agencje nie są w pełni niezależne, i chciałaby powołać własną. Nie odpowiada jej sposób, w jaki wyceniają ryzyko kredytowe borykających sie z kryzysem państw Europy
Komisja Europejska twierdzi, że prywatne agencje nie są w pełni niezależne, i chciałaby powołać własną. Nie odpowiada jej sposób, w jaki wyceniają ryzyko kredytowe borykających sie z kryzysem państw Europy
Komisja Europejska zaproponuje jesienią powołanie unijnej agencji ratingowej. Wcześniej KE sugerowała, że jej funkcje może pełnić Eurostat, wyposażony w dodatkowe kompetencje pozwalające na zbieranie informacji o gospodarkach „27”.
Według Moody’s Komisja wypowiada wojnę agencjom, bo obniżki ratingów dotyczą przede wszystkim Europy. W ubiegłym roku aż 70 procent rewizji w dół dotyczyło państw Starego Kontynentu. KE przekonuje z kolei, że degradacje często są sztucznym wywoływaniem paniki, a agencje z niezależnych analityków zamieniają się w rynkowych graczy.
Na razie Komisja nie ma pomysłu na to, jak zapewnić własnej agencji niezależność. Przed Jose Barroso o instytucji pomiędzy superaudytem a agencją ratingową mówił komisarz ds. gospodarczych i walutowych UE Olli Rehn. To właśnie jemu podlega Eurostat, który miałby pełnić te funkcje.
Sam urząd statystyczny ma jednak niewielkie możliwości. Ograniczają się one do zbierania danych od narodowych urzędów statystycznych wszystkich krajów UE i publikacji ich w formie zestawień. Tymczasem zdarzały się przypadki publikowania podrasowanych lub niepełnych danych gospodarczych. W UE liderem w tej dziedzinie jest Grecja. Jedna z propozycji KE przewiduje, że urząd zyska prawo do weryfikacji nadsyłanych informacji. Dotyczyłoby to państw, których deficyt przekracza 3 proc. PKB.
O tym, że prywatne agencje nie są w pełni niezależne, mówią nie tylko eurokraci. Do tej pory zarzut był jednak odwrotny: zawyżania ratingu. Według Patricka Artusa, analityka francuskiego banku inwestycyjnego Natixis, Moody's, Fitch i Standard & Poor's są wręcz pobłażliwe wobec krajów wysokorozwiniętych. Chińska agencja ratingowa Dagong przyznaje wyraźnie niższe (czasem nawet o cztery szczeble) wyceny ryzyka kredytowego dla państw europejskich i ma tendencję do lepszego traktowania rynków wschodzących. Prywatne agencje przekonują, że z Eurostatem będzie podobnie. A ratingi zamienią się w uspokajające komunikaty.
W ubiegłym roku tylko jeden kraj europejski (wedle definicji Moody’s) poprawił swoją ocenę. Pozostająca poza UE Turcja. Co prawda wciąż średnia wycena krajów europejskich (A2) jest znacząco wyższa niż krajów latynoamerykańskich (B1). Jednak odchylenie to się zawęża. Także dwie pozostałe wielkie agencje ratingowe – Fitch i Standard & Poor's – w 2010 roku zdegradowały notowania kilku krajów europejskich, a poprawiły państw wschodzących.
W oczach agencji ratingowych w Europie perspektywy wzrostu w nadchodzących 3 – 5 latach są jednak o wiele słabsze niż w Azji i Ameryce Łacińskiej. Stąd analitycy mają wątpliwości, czy zdołają one zebrać na tyle duże dochody fiskalne, aby uzdrowić finanse publiczne.
Na razie najwyższą (AAA) ocenę ryzyka kredytowego Moody’s mają tylko kraje zachodnie. Poza Europą to Stany Zjednoczone, Kanada, Australia i Nowa Zelandia, a na naszym kontynencie m.in. Wielka Brytania, Niemcy, Francja i kraje skandynawskie. Jednak notowania Chin (Aa3 – wysoka jakość obligacji) już tylko w niewielkim stopniu odbiegają od ratingu Hiszpanii i Włoch (Aa2) oraz Belgii (Aa1) i jest wyższa niż Polski (A2 – jakość średnia obligacji).
Z kolei wycena Meksyku (Baa1 – jakość średnia-niższa obligacji), Brazylii (Baa3), Kolumbii (Baa2) i Peru (Baa3) jest porównywalna z Rumunią (Baa3), Irlandią (Baa3) czy Węgrami (Baa3). Z kolei Portugalia (Ba2 – inwestycje spekulacyjne) po obniżce aż o cztery szczeble w minionym tygodniu znajduje się wedle klasyfikacji Moody’s już poniżej Egiptu (Ba1) i na tym samym poziomie co Turcja. Spośród notowanych przez Amerykanów państw żaden kraj świata nie wypada też tak źle jak Grecja (Caa1 – złe warunki, może zbankrutować).
Agencyjna trójca: Moody’s, Standard & Poor’s i Fitch
Wyroki ferowane przez trzy najważniejsze światowe agencje ratingowe decydują niejednokrotnie o miliardach dolarów, które na obsługę długu muszą dodatkowo wydać poszczególne państwa.
Moody’s i Standard & Poor’s odpowiadają wspólnie za 80 proc. rynku ratingowego. Fitch jest uznawany za języczek u wagi, dopełniający amerykańską wielką trójkę. Ten swoisty oligopol był niejednokrotnie krytykowany za niewystarczającą odpowiedzialność za podejmowane decyzje.
Moody’s śledzi ryzyko 100 tys. rozmaitych instytucji. Standardowy analityk każdej z agencji zajmuje się więc na co dzień kilkuset podmiotami – są wśród nich firmy, samorządy i państwa. W tej sytuacji trudno o pogłębioną analizę. Śledząc bieżące wydarzenia gospodarcze czy polityczne, decyduje się o utrzymaniu bądź zmianie oceny wiarygodności kredytowej. Regularne raporty są w dodatku opłacane przez emitentów obligacji, co sprowokowało ekonomicznego noblistę Paula Krugmana do oskarżenia systemu ratingowego o skorumpowanie. Co więcej, agencje mają skłonność do dublowania decyzji swoich rywali.
– Nie chodzi o formalną zmowę. Analitycy przyzwyczaili się, że nie wolno grać przeciw rynkowi. Gdy razem z innymi się pomylisz, nikt nie będzie miał pretensji. Ale gdy podejmiesz błędną decyzję, podczas gdy wszyscy inni sytuację oceniali odmiennie, to oznacza koniec twojej kariery – tłumaczył niedawno „DGP” francuski ekonomista Gunther Capelle-Blancard.
Dlatego agencjom ratingowym zdarzają się spektakularne wpadki. Co dwusetna firma o najwyższej możliwej wycenie (Aaa dla Moody’s lub AAA dla S&P) zbankrutowała. Żadna z agencji nie przewidziała z wyprzedzeniem krachu w Azji, pęknięcia bańki internetowej, zapaści na rynku nieruchomości w USA czy greckich problemów. Moody’s jeszcze na cztery dni przed upadkiem Enronu zachęcał do kupna jego akcji.
W tej sytuacji niewielkim tylko pocieszeniem może się okazać to, że agencje nieźle oceniają wiarygodność naszego kraju. Rating polskich obligacji długoterminowych w każdej z trzech agencji jest jednakowy. W przypadku Moody’s jest to A2, dla S&P i Fitcha A-. W każdym przypadku perspektywa jest stabilna, co oznacza, że prawdopodobieństwo degradacji (ale i awansu) w przewidywalnej perspektywie czasowej jest niewielkie. W przypadku S&P niżej niż Warszawa notowanych jest osiem krajów UE: Irlandia (BBB+), Bułgaria, Litwa (oba BBB), Portugalia, Węgry (oba BBB-), Łotwa, Rumunia (oba BB+), Grecja (CCC). Taką samą jak nam wycenę agencja przyznała Cyprowi. Reszta członków jest bardziej wiarygodna, wśród nich cztery państwa postkomunistyczne: Słowenia (AA), Słowacja (A+), Czechy i Estonia (oba A).
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama