Jednym z warunków przyznania Grecji kolejnej pożyczki jest przeprowadzenie wartego 50 mld euro programu prywatyzacyjnego. Na przeszkodzie w jego realizacji stoją jednak problemy prawne, związane z niejasną strukturą własności i presją związkowców.
Nowy minister finansów Ewangelos Wenizelos do połowy czerwca szefował resortowi obrony. To symptomatyczne, ponieważ akcja prywatyzacyjna będzie miała dużo wspólnego z przełamywaniem frontu. Trzeba będzie przekonać inwestorów do włożenia poważnych pieniędzy w niepewne inwestycje. „The Economist” wróży fiasko operacji.
Dobrym przykładem są Organismos Sidirodromon Eladas, czyli koleje. OSE wydają na płace czterokrotność sumy przychodów ze sprzedaży biletów i potrzebują rocznie 1 mld euro subsydiów, by normalnie funkcjonować. Ubiegły rok zakończyły 950 mln euro strat netto przy zaledwie 105 mln euro przychodów. Restrukturyzacja jest jednak mało realna ze względu na wszechwładzę związków zawodowych, które w razie cięć bądź prywatyzacji grożą natychmiastowym wstrzymaniem pracy. Nie chodzi zresztą o utrzymanie liczby etatów, ale o zachowanie rozrośniętego systemu dodatków, nagród i przywilejów socjalnych.
Jeden ze związków użył nawet w oświadczeniu starogreckiej frazy „Molon labe!” („chodźcie i sobie weźcie”), którą zastosował król Leonidas przed bitwą pod Termopilami po perskim żądaniu wydania broni. Desperacka obrona wąwozu opóźniła ofensywę wroga i umożliwiła ewakuację i ocalenie floty. Pogróżki muszą być traktowane poważnie; od 2009 r. w Grecji przeprowadzono kilkanaście strajków generalnych, z czego trzy w czerwcu 2011 r.
W podobnej sytuacji znajduje się większość kontrolowanych przez państwo firm. Może więc zamiast w nie warto zainwestować w nieruchomości? Ateny obiecywały wydzierżawienie atrakcyjnych terenów na wyspach czy na wybrzeżu. Problem polega jednak na tym, że księgi wieczyste bywają wewnętrznie sprzeczne, więc potencjalny nabywca naraża się na długotrwałe procesy sądowe. Do tego założone zyski nie mogą zostać osiągnięte. Po pierwsze popyt na greckie nieruchomości od lat spada. Od początku kryzysu liczba transakcji spadła gdzieniegdzie nawet o 70 proc. Po drugie Grekom zależy na czasie – plany mówią o aukcjach przeprowadzanych w odstępie 10 dni – a zatem wystawiają się na silną presję obniżenia cen.
Innym przykładem przeszkód na drodze do wprowadzenia w życie programu prywatyzacji jest oferta sprzedaży przez rząd 17 proc. akcji greckiego koncernu energetycznego PPC. – Powiem wprost: nic w tej ofercie nie jest przejrzyste – przyznaje sam prezes firmy Arturos Zerwos. Rynek energetyczny w Grecji wciąż pozostaje niezliberalizowany, przez co faktyczna wycena wartości PPC jest wątpliwa. Dodatkowo rząd, który dziś ma 51 proc. akcji w spółce, chce pozostać jej strategicznym udziałowcem, co krępuje jakiekolwiek ruchy ewentualnego prywatnego nabywcy. Wreszcie projekty prywatyzacji blokują związki zawodowe, do których należy zdecydowana większość spośród 21,5 tys. członków załogi.
Aby plan prywatyzacji się powiódł, rząd powinien średnio sprzedawać jedną firmę co 10 dni. Jednak do tej pory udało mu się zbyć jedynie 10 proc. akcji operatora telekomunikacyjnego Hellenic Telekom (za 400 mln euro) strategicznemu inwestorowi, jakim był Deutsche Telekom (miał już 30 proc. akcji).
Jak komentował niedawno dziennik „Financial Times”, prywatyzacja to kolejny grecki mit, który tylko opóźnia ogłoszenie faktycznej niewypłacalności państwa.