Zapaść Grecji to mało w porównaniu z tym, co jeszcze może się wydarzyć. Czarne scenariusze ekonomistów, którzy zapowiadają drugą odsłonę kryzysu, stają się coraz bardziej prawdopodobne
Zapaść Grecji to mało w porównaniu z tym, co jeszcze może się wydarzyć. Czarne scenariusze ekonomistów, którzy zapowiadają drugą odsłonę kryzysu, stają się coraz bardziej prawdopodobne
Świat to zatłoczona sala pełna wzajemnie zarażających się chorych. Greckie dolegliwości to niewiele w porównaniu z tym, co jeszcze może się wydarzyć się na świecie – krachem na rynku nieruchomości w Chinach czy amerykańskim kryzysie zadłużeniowym.
O ile wszyscy Polacy znają się na pogodzie, to ekonomiści – na medycynie. Terminologia medyczna zagościła na dobre w debacie na temat sytuacji gospodarczej. „Jesteśmy w samym środku powikłań po największym od ponad 70 lat kryzysie. Silna grypa spowodowała niedomagania serca. Krwiobieg wielu krajów przestaje funkcjonować” – to były premier Jan Krzysztof Bielecki. „Musimy przeprowadzić operację serca, ale jak ktoś jednocześnie cierpi na ostre zapalenie płuc, to czasami warto zaczekać, aż wyleczy się to ostatnie” – tak minister finansów Jacek Rostowski w wywiadzie dla „DGP” uzasadniał wcześniejszą pomoc dla Grecji. Pomoc, która, dodajmy, nie uleczyła, ale jedynie podtrzymała pacjenta przy życiu.
Serce? Zapalenie płuc? To raczej dżuma, tyfus czy cholera. Stare choroby wracają. Gigantyczne długi to współczesna dżuma, rosnąca inflacja to ospa, możliwe załamanie na rynku nieruchomości to tyfus, złe długi – malaria. Można długo wskazywać, mniej lub bardziej trafnie. Zdarza się, że pacjent ma kilka schorzeń: Irlandia – długi i chory system bankowy, Portugalia – długi i rozdęte wydatki socjalne, Hiszpania – długi prowincji, ponad 20-procentowe bezrobocie, zbyt wielkie wydatki socjalne i krach na rynku nieruchomości.
U wojaka Szwejka lekiem na wszystko była podwójna lewatywa. Pomagało, bo żołnierz na samą myśl o tym, co go czeka, zdrowiał. Może dlatego że była to zgraja symulantów. Teraz jest odwrotnie. Mamy do czynienia z ciężko chorymi, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji, a aplikowane domowe sposoby na niewiele się zdają. W dodatku są chaotyczne. Przypominają raczej nieskoordynowane ruchy, jakie są objawem choroby św. Wita, zwanej pląsawicą.
Za sprawą globalizacji trudno uniknąć epidemii, a ci najbardziej osłabieni mogą tego nie wytrzymać. Nic dziwnego, że prezes Deutsche Banku Josef Ackermann ostrzegł właśnie, że jeśli „grecka choroba” dotknie też inne słabe gospodarczo kraje, może wywołać kryzys gorszy od upadku Lehman Brothers.
Pojawiają się też nowe ogniska chorób. Państwu Środka grozi krach na rynku nieruchomości. Ludowy Bank Chin musiał w ciągu ostatnich dwóch lat czterokrotnie podnieść stopy procentowe, by spowolnić inwestycje budowlane. To chłodzenie może jednak spowodować, że horrendalne ceny spadną, rujnując Chińczyków i zostawiając ten kraj z setkami tysięcy pustych mieszkań w pustych miastach widmach. Ta choroba szybko przerzuciłaby się na całą światową gospodarkę. Związane z nią załamanie się cen ropy naftowej wywołałoby kolejną falę zamieszek w krajach arabskich o trudnych do przewidzenia skutkach.
Gorączka już trawi USA, które w maju przekroczyły ustawowy limit długu publicznego w wysokości 14,3 bln zł. Demokraci i Republikanie tkwią w klinczu w kwestii koniecznych cięć wydatków. Prezydent USA Barack Obama domaga się podniesienia pułapu długu, grożąc nowym kryzysem finansowym, przy którym jesień 2008 roku to niewinne igraszki. A jeśli USA staną się niewypłacalne... lepiej nawet nie snuć takich scenariuszy, bo zawału można dostać.
Kolejną groźną chorobą, którą Polska już się zaraziła, jest najwyższa od 10 lat inflacja, efekt drukowania dolarów i windowania cen surowców. Wysoka inflacja fatalnie wpływa na inwestycje i podraża kredyt. Najbardziej uderza w najbiedniejsze kraje świata. Bank Nomura ostrzega też, że kłopoty gospodarcze na świecie mogą wzmocnić tendencje protekcjonistyczne. A to przypominałoby leczenie tyfusu nacieraniem rtęcią.
Wszystko to powoduje, że odżyły obawy o pojawienie się drugiego dna kryzysu. Czy Polska okaże się nań odporna? Śmiem wątpić. Zmasakrowane przez greckie straty banki z pewnością ograniczyłyby ekspansję kredytową w Polsce. Jednak cuda się zdarzają. W kryzysie byliśmy zieloną wyspą, podobnie jak podczas pamiętnej czarnej śmierci w XIV wieku, gdy dżuma spustoszyła cały kontynent z wyjątkiem Polski i kawałka Czech. Wtedy udało nam się nie zarazić. A podobno historia lubi się powtarzać.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama