Im bliżej polskiej prezydencji w UE, tym bardziej mnożą się problemy – aresztowanie szefa MFW, spór o to, czy dalej łożyć na Grecję, czy pozwolić jej zbankrutować. W lipcu, kiedy wystartujemy w tej roli, możemy tkwić już w epicentrum fundamentalnego sporu o przyszłość Wspólnoty. Prezydencja i jej cele staną się przy nim mało znaczącym epizodem. Nie próbujmy więc stroszyć piórek, i tak nikt nie zauważy naszego pokazu, raczej rozumnie manewrujmy, by w decydującej chwili wesprzeć obóz zwycięski i wynegocjować z nim ile się da.
To zły czas, by dobrze się zaprezentować i osiągnąć swoje cele: zdobyć wsparcie dla Partnerstwa Wschodniego, solidarnej polityki energetycznej i ruszyć z miejsca raczkującą europejską politykę obronną. Sytuacje krytyczne nie sprzyjają rozgrywaniu polityki w stabilnych ramach, nastał czas drapieżników, czyli najsilniejszych graczy, co pokazały Francja i Niemcy, gdy ważył się los bailoutów dla Irlandii i Grecji. Przywódcy krajów sprawujących prezydencję, a nawet przewodniczący Rady Unii, nie mieli wiele do powiedzenia.
Nie oznacza to jednak, że nie osiągniemy nic. Wsparcie dla Partnerstwa Wschodniego czy bezpieczeństwa energetycznego można wywalczyć, wspierając pomysły niemieckie, bo Berlin, jako główny donator europejskich słabeuszy, będzie miał w tym sporze najwięcej do powiedzenia. Polski sojusznik bardzo mu się przyda. Wyciągnijmy więc pomocną dłoń, o ile hojnie sypnie groszem także na realizację naszych celów.