Zamiast obniżyć ceny, stacje i koncerny odbijają sobie na kierowcach niższe marże z początku roku
Cena ropy naftowej na globalnych rynkach spadła do najniższego od miesiąca poziomu. 4 maja baryłka surowca na zamknięciu giełdy w Londynie kosztowała 120,77 dolara – o 12 centów mniej niż 4 kwietnia. W tym samym czasie potaniał też w stosunku do złotówki dolar – niemal o 20 groszy. W piątek polskie koncerny naftowe kontraktowały każdą baryłkę o niemal 24 złote taniej niż przed miesiącem. Czyli litr surowca potaniał o 15 groszy.

Zarobić jak najwięcej

Niestety nie ma to odbicia w cenach gotowych paliw. Na stacjach obniżek nie widać, ponieważ zarówno koncerny naftowe, jak i sami detaliści wykorzystują korektę na rynku ropy do podnoszenia swoich marż, a tym samym zysków. W piątek największy polski koncern naftowy Orlen sprzedawał benzynę po 5,08 złotego za litr brutto, czyli o 6 groszy drożej niż miesiąc temu.
Tańszy niż na początku kwietnia był jedynie olej napędowy (o 12 groszy), ale tylko w hurcie, bo już jego średnia cena detaliczna na samych stacjach była o grosz wyższa niż przed miesiącem. Tym samym oficjalna marża (różnica między oficjalną ceną w hurcie i detalu) na diesla zwiększyła się do 29 groszy, co jest najwyższym wynikiem od początku roku.
W rzeczywistości niektóre stacje zarabiają na oleju jeszcze więcej – w oficjalnych hurtowych cennikach diesel kosztuje 4,76 złotego brutto, lecz najwięksi odbiorcy mogą liczyć na upusty przekraczające 10 groszy na litrze. Sprzedając później ON po 5,1 złotego, zarabiają nawet 50 groszy na litrze.
– Takie działanie koncernów i stacji ma kilka wytłumaczeń. Te pierwsze nie schodzą z cen, ponieważ już rekompensują sobie zniesienie ulgi na biokomponenty, które miało miejsce 1 maja. Drugie natomiast wykorzystują sytuację do tego, aby podreperować budżety nadszarpnięte w ostatnich miesiącach koniecznością obniżania marż. Teraz wracają do tradycyjnych, kilkudziesięciogroszowych poziomów – tłumaczy Jakub Bogucki, analityk rynku paliwowego z firmy E-petrol.pl.
Tę tezę potwierdzają wyliczenia Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego. Wynika z nich, że o ile w ubiegłym roku oficjalna marża stacji na benzynie wynosiła średnio 20 groszy, a na oleju napędowym 21 groszy, to w okresie od stycznia do końca kwietnia tego roku było to już odpowiednio 6 i 9 groszy. I dopiero teraz, gdy ceny ropy spadły, stacje mogą poprawiać zyski. Choć ich właściciele twierdzą co innego – tłumaczą, że mają jeszcze zapasy paliwa zakupionego po wyższych cenach, więc mnie mogą schodzić z cen i marż, aby nie stracić.
– To już tradycja, że gdy ceny ropy idą w górę, to natychmiast ma to odzwierciedlenie w koszcie paliwa. Ale gdy spadają, to stacje reagują na to z wyraźnym opóźnieniem – zwraca uwagę Bogucki. Zdarza się, że stacje dokonują korekty w swoich cennikach dopiero po tygodniu od obniżek na rynku ropy. Tym razem jednak obniżki w ogóle może nie być.

Mityczna bariera

Nieoficjalnie właściciele stacji przyznają, że – wbrew wcześniejszym obawom – wysokie ceny paliw nie spowodowały drastycznego spadku popytu na nie.
– Po co mamy schodzić z marż, szczególnie w przypadku oleju napędowego, skoro kierowcy i tak przyzwyczaili się do tego, że kosztuje on powyżej 5 złotego i niemal tyle samo ile benzyna. Okazało się, że w przypadku paliwa nie ma czegoś takiego jak psychologiczna granica ceny, powyżej której kierowcy będą mniej tankowali – mówi nam anonimowo właściciel dużej stacji należącej do znanego koncernu. Przyznaje, że obecnie na każdym litrze paliwa do diesli zarabia 35 groszy. Z marży nie ma zamiaru schodzić, dopóki nie zrobi tego któryś z konkurentów. A jego konkurenci mówią dokładnie to samo.
Cena benzyny zależy nie tylko od ropy
Wpływ na cenę paliwa mają aktualne notowania zarówno ropy naftowej, jak i dolara oraz wysokość marż narzucanych przez stacje. Jednak w tym roku paliwo podrożało również przez podniesienie stawki podatku VAT do 23 proc. (ok. 5 groszy na litrze), wzrost opłaty paliwowej (o 1 grosz na litrze) oraz zmiany w przepisach. Do tych ostatnich zalicza się między innymi likwidację ulgi akcyzowej na biokomponenty dodawane do paliwa, a także unijne wymogi dotyczące wyposażenia stacji. Do końca 2012 roku muszą one zainwestować około 1 mld złotych w urządzenia ekologiczne, m.in. pochłaniające opary oraz zabezpieczające zbiorniki przed wyciekami. Tylko takie inwestycje mogą podnieść ceny paliw o 7 – 10 groszy na litrze.