Szybki wzrost cen, niskie odsetki od lokat i obligacji oraz ryzyko korekty na GPW sprawiają, że niełatwo jest ocalić oszczędności przed spadkiem wartości.
Szybki wzrost cen, niskie odsetki od lokat i obligacji oraz ryzyko korekty na GPW sprawiają, że niełatwo jest ocalić oszczędności przed spadkiem wartości.
W nadchodzącym roku tylko nieliczne lokaty bankowe oraz obligacje emitowane przez Skarb Państwa pozwolą na osiągnięcie niewielkiego realnego zysku. W przypadku większości funduszy inwestycyjnych będziemy musieli się pogodzić ze stratą. Zarobić mogą dać obligacje korporacyjne. Są one jednak dostępne dla nielicznego grona inwestorów.
Depozyty założone rok temu, po ich opodatkowaniu i uwzględnieniu inflacji, przyniosły posiadaczom średnio 0,41 proc. strat. W tym roku może być jeszcze gorzej. – Przy obecnej inflacji dopiero oprocentowanie powyżej 5,3 proc. chroni depozyt przed spadkiem wartości – twierdzi Michał Sadrak z Open Finance.
Na rynku są tylko 4 takie lokaty roczne oraz 9 półrocznych. Dłuższych lokat lepiej nie zakładać, bo ekonomiści uważają, że NBP będzie dalej podwyższał stopy procentowe.
Nie można także liczyć na duże zyski z obligacji skarbowych, o ile w ogóle uda się je osiągnąć. Na pewno nie pozwolą na to obligacje 2-letnie, których kupon wynosi zaledwie 4,5 proc., w dodatku jest to oprocentowanie stałe. Zatem inwestując w te papiery, nie będziemy mogli skorzystać ze zwyżki oprocentowania wynikającej z zacieśniania polityki pieniężnej przez RPP. Po roku, uwzględniając inflację oraz podatek Belki, stracimy realnie 0,66 proc.
Na minusie będzie też inwestor mający w portfelu obligacje 3-letnie. Obecnie mają one kupon w wysokości 4,07 proc., co oznacza, iż po roku realnie odnotowana zostanie strata w wysokości 1 proc. Zmniejsza ją nieco dyskonto w wysokości 10 groszy na sztuce, z jakim 3-latki są sprzedawane. Stratę nieznacznie można też zmniejszyć dzięki reinwestycji odsetek, które wypłacane są co pół roku. Ostatecznie i tak po roku odnotujemy ujemną stopę zwrotu na poziomie ok. 0,9 proc. Z kolei obligacje 4-letnie mają oprocentowanie w wysokości 5 proc., co po uwzględnieniu inflacji i podatku od zysku oznacza roczną stratę w wysokości 0,25 proc. Obecnie jedynie obligacje 10-letnie oprocentowane w wysokości 5,75 proc. dają szansę na realne zyski w wysokości ok. 0,3 proc.
Nawet funduszom, jak pokazują wyniki historyczne, będzie ciężko wygrać z inflacją. W ciągu minionych 5 lat najbardziej agresywne fundusze małych i średnich spółek zarobiły średnio 28 proc., co daje 5,6 proc. rocznie. Teoretycznie powinno to pozwolić na pokonanie inflacji. Niestety, aby kupić jednostki funduszy akcyjnych, musimy na wejściu zapłacić prowizję dystrybucyjną wynoszącą nawet 5,5 proc., a to pochłania cały zysk. W tym roku jego osiągnięcie może być jeszcze trudniejsze. Na giełdach od dłuższego czasu trwa hossa. – Ceny są już wysokie i ryzyko poważnej korekty jest coraz większe. Dlatego część analityków proponuje przebudowanie swoich portfeli z wykorzystaniem instrumentów bezpiecznych – mówi Paweł Majtkowski, ekspert Expandera.
W tej sytuacji najbardziej bezpieczne wydają się fundusze rynku pieniężnego. Na ich korzyść, w porównaniu z lokatami, przemawia możliwość wycofania pieniędzy bez utraty odsetek.
Papiery te dają o wiele wyższe odsetki niż obligacje skarbowe. Niektóre z nich oprocentowane są obecnie powyżej 10 proc. w skali roku, np. papiery spółki Orzeł mają kupon wynoszący 15 proc. Dłużne papiery korporacyjne charakteryzują się jednak wyższym ryzykiem niż papiery skarbowe. – Z tego względu lepiej wybierać obligacje o krótkim, na przykład rocznym okresie zapadalności, by w ten sposób zmniejszyć prawdopodobieństwo bankructwa emitenta – mówi Jan Mazurek, główny ekonomista Investors TFI.
Problem z obligacjami korporacyjnymi polega też na ich niskiej płynności. Tzn. w ofercie pierwotnej są one skierowane do wyselekcjonowanej grupy inwestorów, a na rynku wtórnym handel nimi jest niewielki. Niemniej warto próbować kupić je na rynku Catalyst, gdzie odbywa się obrót obligacjami korporacyjnymi.
Pomimo że kryzys mamy już za sobą, to w ostatnich 12 miesiącach w największych polskich miastach ceny transakcyjne mieszkań spadły średnio o 2,8 proc. W tym roku można spodziewać się lekkiej poprawy.
– Przewidujemy, że przeciętna cena mieszkań w największych miastach powinna wzrosnąć w perspektywie roku o 0,7 proc. – mówi Bartosz Turek z Home Brokera.
To oznacza, że przy obecnej inflacji taka inwestycja w skali 12 miesięcy przyniesie ponad 3,5 proc. strat. Można jednak wyjść na zero, jeśli mieszkanie zostanie dodatkowo wynajęte. Dochód z najmu w ciągu roku przy spadających stawkach wynosi ok. 4 proc. inwestycji.
Zdaniem analityków w tym roku nie można też liczyć na wzrost wartości działek budowlanych. Jednak obecne niskie ceny daja szansę na kupno atrakcyjnej nieruchomości. Za 2 – 3 lata nieruchomości znowu zaczną drożeć, zapewniając ich właścicielom godziwy zysk.
/>
/>
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama