Produkcja ropy w Omanie nie jest tak ważna, jak w Libii, ale znajduje się on tak blisko Arabii Saudyjskiej, że pojawiły się spekulacje o możliwości przeniesienia zamieszek do królestwa – ocenia Thorbjoern Bak Jensen, analityk Global Risk Management w Danii.
Kwietniowe dostawy ropy naftowej podskoczyły o 2,1 proc. do 99,96 dolarów za baryłkę w transakcjach elektronicznych na nowojorskiej giełdzie NYME. W zeszłym tygodniu surowiec w Nowym Jorku podrożał o 14 proc., osiągając w miniony czwartek 103,41 dolarów za baryłkę, cenę najwyższą od końca września 2008 roku.
W Londynie ropa Brent wybiła się na poziom 114,50 dolarów za baryłkę, powiększając różnicę między kontraktami w Londynie i Nowym Jorku do prawie 15 dolarów na baryłce.
Oman, który jest największym producentem ropy naftowej na Bliskim Wschodzie spoza kartelu OPEC, wydobywał w styczniu około 885 tys. baryłek dziennie. Produkcja Libii w normalnych czasach wynosiła około 1,6 mln baryłek. Według banku inwestycyjnego Barclays Capital w wyniku libijskiej rewolucji wydobycie spadło o 1 mln baryłek, czyli przeszło o dwie trzecie. Międzynarodowa Agencja Energii szacuje, że spadek jest nieco mniejszy – o około 850 tys. baryłek dziennie.
Ale są i pokrzepiające informacje. Podobno dostawy libijskiej ropy naftowej z rejonów na wschodzie kraju kontrolowanych przez przeciwników Kadafiego mogą być wznowione – napisał dziennik „Wall Street Journal”, powołując się na przedstawiciela libijskiego koncernu Arabian Gulf Oil, który ma siedzibę na terytorium rebeliantów.