W Polsce medycyną estetyczną zajmuje się ponad tysiąc lekarzy. Rocznie na zabiegi poprawiające urodę wydajemy nawet 4 mld zł. Problem jednak w tym, że w tej chwili mogą je wykonywać zarówno dermatolodzy, jak i dentyści. Skarg na ich pracę jest coraz więcej.
Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej wprowadziło certyfikaty dla lekarzy, którzy chcą się uwiarygodnić przed klientami, a dysponują odpowiednią wiedzą. – Sytuacja na rynku wymyka się spod kontroli, chcemy to uporządkować – mówi dr Andrzej Ignaciuk, prezes Towarzystwa.
Ekspresowy botoks w przerwie na lunch albo podczas botoks party? W miarę, jak rośnie zapotrzebowanie na usługi medycyny estetycznej, zwiększa się ich podaż. Zajmuje się nią ponad tysiąc lekarzy, z czego tylko w Warszawie około stu, a wielkość rynku szacowana jest na 2 – 4 mld zł rocznie. Zabiegi tego typu może wykonywać zarówno dermatolog, jak i dentysta. I to całkowicie legalne. Pojawiają się reklamy zabiegów, które nie mają potwierdzonego działania, np. złote nici. W dużych centrach handlowych powstają gabinety z szyldem „botox express” oferujące zabieg w 10 minut.
Dr Jolanta Orłowska-Heitzman, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej izby lekarskiej przyznaje: skarg na nieudane zabiegi jest coraz więcej. Dotyczą zwykle lekarzy bez doświadczenia.

Quasi-specjalizacja

Medycyna estetyczna nie doczekała się statusu specjalizacji czy podspecjalizacji medycznej. W związku z tym może parać się nią każdy lekarz. Certyfikaty – pierwszych sto wydała tydzień temu Podyplomowa Szkoła Medycyny Estetycznej przy Polskim Towarzystwie Lekarskim – są pierwszą próbą uporządkowania rynku i dania wskazówki klientom, do kogo można bezpiecznie pójść na zabieg.
Do inicjatywy Polaków dołączyli lekarze z Belgii. Wspólnie pracują nad regulacjami prawnymi i wprowadzeniem procedur bezpieczeństwa.
Działaniom PTME wychodzi też naprzeciw plan Ministerstwa Zdrowia, które zamierza umieścić medycynę estetyczną na liście tzw. umiejętności. Tę quasi-specjalizację lekarz bedzie mógł otrzymać po zdaniu odpowiednich egzaminów.
W Europie na razie tylko w Hiszpanii i Włoszech pacjenci mają dostęp do list lekarzy, którzy ukończyli specjalizację z medycyny estetycznej na uczelniach medycznych lub certyfikowanych prywatnych szkołach.
Lekarze zajmujący się medycyną estetyczną są bardziej popularni niż ich koledzy z klinik chirurgii plastycznej. To tendencja ogólnoświatowa – w USA liczba operacji plastycznych spadła o ponad 20 proc. – z 1,9 mln w 2000 r. do 1,5 mln w 2009, natomiast zabiegów nieinwazyjnych przeciwnie – wzrosła o 100 proc. – z 5,5 mln do 11 mln. W Polsce nikt nie prowadzi tak dokładnych statystyk – wiadomo tylko, że urodę poprawia około miliona osób rocznie, z czego tylko 3 proc. decyduje się na stół operacyjny.
Zabiegi te w większości są bezpieczne, ale też ich przeprowadzanie wymaga odpowiedniej wiedzy o preparatach, technologiach i postępowaniu w przypadkach niestandardowych.

Wystarczy egzamin

Dlatego dr Andrzej Ignaciuk z Towarzystwa Medycyny Estetycznej zorganizował trzyletnią szkołę podyplomową, która wydaje certyfikaty. Trzeba go uaktualniać co dwa lata i może go stracić lekarz, jeśli będzie na przykład reklamował metody niezgodne z wiedzą medyczną. Szanse zdobycia certyfikatu mają także lekarze, którzy posiedli już wiedzę i doświadczenie. Nie będą musieli kończyć szkoły, wystarczy, że zdadzą egzamin.
Ale według dr Jolanty Orłowskiej-Heitzman sprawa jest na tyle poważna, że medycyna estetyczna powinna być jak chirurgia plastyczna osobną specjalizacją.
Botoks i cellesthic dla urody
Najpopularniejszym zabiegiem medycyny estetycznej jest botoks. Jedna ze szczecińskich klinik proponuje „najbardziej wymagającym klientkom” zastrzyk z toksyny botulinowej podczas botoks party za jedyne 299 zł. Z takich ofert korzystają często młode kobiety, dla których liczy się przede wszystkim cena. W renomowanym gabinecie zapłaciłyby 350 – 500 zł za ostrzyknięcie jednej okolicy (czyli np. kurzych łapek lub lwiej zmarszczki na czole). Ale już 1200 zł kosztuje w takim gabinecie powiększenie ust, które jest drugim co do popularności zabiegiem.
10 tys. zł trzeba zapłacić za powiększanie piersi kwasem hialuronowym. Efekt utrzymuje się do dwóch lat.
Najdroższy zabieg to cellesthic, który kosztuje 10 tys. euro. Polega on na pobraniu kawałka skóry za uchem, z którego w laboratorium hoduje się komórki macierzyste i fibroblasty. Następnie lekarz ostrzykuje nimi skórę, która dzięki temu ulega odmłodzeniu.