Donald Tusk jest za niemiecką propozycją karania krajów z nadmiernym deficytem. A Bruksela nie będzie nam zaliczała aktywów OFE do bilansu finansów publicznych.
Uzupełnienie traktatu lizbońskiego o mechanizm nakładania kar finansowych za nadmierny dług i deficyt, ale już niepozbawienie winnych państw prawa głosu w UE – do takiego kompromisu zmierzali wczoraj na szczycie w Brukseli przywódcy Unii. Jeszcze do wczoraj niemal nierealny postulat Niemiec, by zmienić Lizbonę, zyskuje coraz więcej zwolenników. Na krótko przed szczytem Merkel poparła również Polska. Ceną jest uwzględnienie naszych postulatów w sprawie OFE.

Tusk gra o OFE

– Zmiany traktatowe, które rodzą się w głowach europejskich polityków, nam odpowiadają – powiedział premier Donald Tusk.
Taka deklaracja wypowiedziana tuż przed szczytem może się wydawać zaskakująca: z deficytem 8 proc. PKB w tym roku Polska jest jednym z krajów najbardziej narażonych na ewentualne sankcje. Jeszcze w ubiegłym tygodniu minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz zapowiedział, że nasz kraj nie zgodzi się na zmianę traktatu, o ile nie zostanie po naszej myśli rozwiązana sprawa OFE. Jednak już wczoraj rano Donald Tusk dał do zrozumienia, że nasze postulaty zostaną spełnione.
– Najważniejsze, by nasi partnerzy zrozumieli, że nasz system emerytalny jest kosztowną inwestycją w przyszłość. Powoli tak się dzieje – powiedział premier.
Kompromis ma polegać na tym, że Komisja Europejska nadal będzie zaliczała aktywa OFE do bilansu finansów publicznych. Polsce będzie więc równie trudno jak do tej pory spełnić kryteria z Maastricht i przystąpić do strefy euro. Jednak gdy przyjdzie do podjęcia przez Brukselę decyzji o ukaraniu naszego kraju za nadmierny deficyt, odliczy ona aktywa OFE od wielkości deficytu i długu.
– Nie widzę wielkiego oporu przeciw takiemu rozwiązaniu w Radzie Europejskiej – przyznał „DGP” Jesus Carmona, rzecznik przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya.

Rozłam w starej Unii

Niemiecko-francuski plan wciąż jednak napotyka opór starych krajów Unii, w tym Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch czy Holandii. Przeciw są również Luksemburg, Belgia i Szwecja. Wszystkie te państwa sprzeciwiają się pomysłowi pozbawienia prawa głosu w Radzie UE państw permanentnie łamiących regulacje budżetowe.
– To nie ma sensu. Łamanie reguł budżetowych to poważna sprawa, ale nie aż tak jak łamanie praw człowieka – uznał premier Luksemburga Jean-Claude Juncker.
Wiele wskazuje jednak na to, że kanclerz Angela Merkel wystąpiła z tak radykalnym postulatem tylko po to, aby w negocjacjach mieć z czego ustępować.

Berlin daje trzy lata

Priorytetem dla Merkel jest co innego: wprowadzenie przed 2013 roku do traktatu lizbońskiego zapisu o karaniu państw za nadmierny deficyt i dług, a także – a raczej przede wszystkim – mechanizmu bankructwa państw, które powtórzą scenariusz grecki. Berlin ma w ręku poważny argument. Za trzy lata wygasa fundusz gwarancji finansowych ustanowiony pośpiesznie wiosną tego roku przez przywódców UE dla Grecji i innych krajów południa Europy. Prawnicy Merkel obawiają się, że niemiecki trybunał konstytucyjny nie pozwoli na jego przedłużenie bez jasnych podstaw prawnych w przepisach UE (traktat z Maastricht zakazuje ratowania przed bankructwem jednych państw Unii przez drugie).
Unijni przywódcy mają w piątek polecić Van Rompuyowi zbadanie do grudnia, czy taka zmiana unijnych regulacji wymaga modyfikacji traktatu lizbońskiego, a jeśli tak, to jak przeprowadzić to w najprostszy sposób. Wiele krajów Unii obawia się, że zmiana traktatu, którego wynegocjowanie zajęło 10 lat, doprowadzi do nowego kryzysu politycznego w Europie.