Guinness nie był drobiazgowy. Heineken hodował drożdże w laboratorium. Kto wymyślił dobre piwo? Spróbujcie w Dublinie, Amsterdamie, Kopenhadze.

Słynny Guinness obchodzi dziś 251. urodziny. Uroczystości zaczęły się jednak już wczoraj, dokładnie o godzinie 17.59. Dlaczego tak nietypowo? Nie ma w tym żadnego przypadku. Otóż w 1759 roku Arthur Guinness podpisał akt dzierżawy browaru przy Bramie św. Jakuba w Dublinie, dając tym samym początek napojowi pijanemu odtąd w pubach, barach oraz klubach Irlandii i całego świata. 24 września nie jest więc datą urodzin piwa, ale samego dzierżawcy, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami, mając przed sobą kufel pienistego stouta? Tym bardziej że sam Guinness drobiazgowy nie był: akt dzierżawy podpisał na ... 9 tys. lat. Roczną spłatę ustalono na 45 funtów i tyle samo wynosi ona dziś.

No jasne, że ciemne!

Odwiedzając stolicę Irlandii, mam nieodparte wrażenie, że wszyscy przechodnie, których mijam, są na lekkim rauszu. Wpływ Guinnessa wydaje się wszechobecny, choć na Wyspie św. Patryka to właściwie nie piwo. Każdy Irlandczyk odróżnia „beer” od „stouta”, czyli produktu górnej fermentacji. Guinness to stout ciemny, prawie czarny, produkowany z częściowo palonego słodu jęczmiennego, chmielu, drożdży i wody.

Browar Guinnessa to dziś jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji Dublina. Co prawda do samych zakładów nie wejdziemy, ale mieszcząca się obok wystawa wraz z repliką starego browaru robią ogromne wrażenie. Stalowo- -szklana konstrukcja budynku stworzona jest na wzór gigantycznego kufla. Pomieściłaby 14,5 miliona zwykłych szklanek piwa. Na szczycie znajduje się bar, z którego możemy podziwiać panoramę Dublina, rozkoszując się smakiem guinnessowej pinty (trochę ponad pół litra). Taki stan rzeczy utrzyma się przynajmniej do 2013 roku, bo wtedy koncern Diageo, który jest właścicielem Guinnessa, przeniesie warzelnię do nowego browaru w Leixlip, na dalekich peryferiach irlandzkiej stolicy.

Piwo ze stogu siana

Żelaznym punktem wycieczek po Amsterdamie też jest browar. Co prawda już zamieniony w muzeum Heineken Experience mieszczące się przy Stadhouderskade 78. To w tym miejscu blisko 150 lat temu mieścił się browar De Hooiber, co po holendersku znaczy stóg siana. I to tam Gerard Adriaan Heineken zaczął produkować „złote jak gulden” piwo pilzneńskie. Do ugruntowania jego potęgi przyczynił się nowoczesny system chłodzenia i zamrażania, jak również kultura czystych, wyhodowanych laboratoryjnie drożdży.

Amsterdamski browar został zamknięty w 1988 roku, za to mieszczące się w nim muzeum stało się tzw. punktem kotwicznym na Europejskim Szlaku Dziedzictwa Przemysłowego (w tym roku wpisano na jego listę Muzeum Browaru w Żywcu, również należące do Heinekena). Spacerując po browarze z butelką piwa w dłoni, możemy poznać historię firmy, obejrzeć kadzie, olbrzymie kotły do warzenia chmielu, silosy do przechowywania ziarna, reklamy i butelki. Możemy też poznać techniki piwowarskie firmy. Zwiedzanie browaru trwa półtorej godziny, potem zaś można ruszyć w wir szalonego miasta i szukać kolejnych atrakcji. A jest ich bez liku, z takim perełkami jak Muzeum Kondomów czy Muzeum Marihuany i Haszyszu.

Piana z czerwoną gwiazdą

Heineken, sprzedawany w charakterystycznych zielonych butelkach, to bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek. Swoje browary ma w ponad 65 państwach na całym świecie. Warzy i sprzedaje ponad 170 regionalnych odmian piw, takich jak Cruzcampo, Tiger, Birra Moretti, Ochota, Murphy’s, Star, no i oczywiście polski Żywiec. Od lat utrzymuje pozycję jednego z najlepszych importowanych piw w Stanach Zjednoczonych. Nic w tym dziwnego, skoro już w trzy dni po zakończeniu prohibicji w USA (1933 r.) pierwszą legalną dostawą piwa były właśnie beczki od Heinekena.

Ta renoma nie uchroniła firmy od kłopotów w niektórych krajach. Wszystko za sprawą czerwonej gwiazdy umieszczonej w jej logo. Oczywiście nie ma ono nic wspólnego z symboliką komunistyczną, mimo to na Węgrzech przyjęcie ustawy o symbolach totalitarnych zmusiło Heinekena do wycofania z butelek i puszek własnego symbolu.

Syrenka z browaru

Także w Kopenhadze warto zajrzeć do browaru – oczywiście Carlsberga. Znajduje się on w południowo- zachodniej części Kopenhagi, w dzielnicy Valby. W miejscowym barze można spróbować najróżniejszych gatunków piwa, często egzotycznych i niedostępnych w Polsce, ale także tych warzonych w naszym kraju, jak Okocim, Bosman, Kasztelan czy Piast. Wszystkie marki łączy przynależność do koncernu Carlsberga, który był pierwszym w historii piwem eksportowanym na cały świat. Dzisiaj jest dostępne w 140 krajach.

A wszystko zaczęło się jesienią 1847 roku od browaru zbudowanego na ówczesnych przedmieściach Kopenhagi. Jacob Christian Jacobsen nazwał go Carlsberg na cześć swojego syna Karola. Młody Jacobsen, kiedy dorósł, przejął i rozbudował firmę ojca. To właśnie on w 1909 roku podarował miastu słynną rzeźbę Małej Syrenki. Jej oryginał znajduje się w starym browarze.

Ale piwna Kopenhaga to przecież nie tylko browar Carlsberga. Nie wolno zapominać o jego największym konkurencie – Tuborgu. Firma powstała w 1873 roku w Hellerup, na północnych peryferiach stolicy. W 1970 roku Tuborg połączył się z Carlsbergiem, który zdobywając w nim coraz większe udziały, postanowił zamknąć konkurencyjny browar.

Które najlepsze?

Oto jest pytanie. Który z trzech odwiedzonych przeze mnie browarów warzy najlepsze na świecie piwo? Myślę, że to kwestia gustu. Ja w każdym razie preferuję z irlandzkich – czerwone piwo Kilkenny, z holenderskich – Amstel 1870, z duńskich zaś – zielonego pilznera Tuborga, ulubiony napój bohaterów „Gangu Olsena”.



PIVO JE VYBORNÉ!
Opinią tradycyjnych miłośników piwa cieszą się Czesi. Najbardziej znanym czeskim piwem jest Pilsner Urquell (w samych Czechach znane jako Prazdroj). To modelowe jasne piwo uwarzono po raz pierwszy w 1842 r. i odtąd wyrabia się je w Pilznie na południowym zachodzie kraju.
Drugim spośród najsławniejszych jest Budweiser z Budziejowic, występujący w dwóch odmianach: Budweiser Bier i Budweiser Budvar. Prawa do wyłączności tej drugiej marki były przez 14 lat obiektem sporu pomiędzy Czechami a producentem z USA. Rozstrzygnął go w tym roku na korzyść czeskiego browaru Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Staropramen, wyrabiany na praskim Smichovie, pijał dobry wojak Szwejk. Velkopopovicky Kozel znany jest z wizerunku koziołka trzymającego kufel.
Według rankingu sporządzonego na podstawie badań Kirin Holdings Czesi znajdują się też na szczycie listy największych piwoszy na świecie. Przeciętny obywatel wypija tam aż 156,9 litra bursztynowego napoju rocznie. Tuż za Czechami plasują się Irlandczycy (131,1 litra), na trzecim miejscu są Niemcy (115,8 litra). Dalej idą: Australijczycy (109,9 litra), Austriacy (108,3 litra), Brytyjczycy (99 litrów), Belgowie (93 litry), Duńczycy (89,9 litra), Finowie (85 litrów) i obywatele Luksemburga (84,4 litra). Polska, ze spożyciem 69,1 litra na głowę rocznie, znalazła się dopiero na 18. miejscu rankingu.
ŚWIĘTO Z PIANKĄ

Oktoberfest, największe na świecie święto piwa, obchodzi dwusetne urodziny. Huczne obchody trwają w Monachium od ubiegłej soboty.

Święto, wbrew nazwie, od ponad stu lat zaczyna się w połowie września, by zahaczyć o ostatnie słoneczne dni późnego lata. Tegoroczna edycja rozpoczęła się 18 września i potrwa do 4 października. Jak zwykle weźmie w niej udział kilka milionów osób – monachijczyków i tłumnie zjeżdżających do Bawarii turystów. Oktoberfest wziął swój początek z tradycyjnego kalendarza bawarskich piwowarów. Ponieważ warzyli oni nowe piwo od 29 września, w tym czasie wypadało wypić do reszty zapasy starego. Festyn urządzono po raz pierwszy w 1810 r. z okazji ślubu księcia Ludwika, późniejszego króla Bawarii, z księżniczką Teresą. To od jej imienia nazwano miejsce obchodów błoniami Teresy (Theresienwiese). Niegdyś położone za miastem, dziś znalazły się w samym centrum Monachium, okolone ze wszystkich stron zwartą zabudową.

Sygnałem do rozpoczęcia uroczystości jest tzw. wjazd gospodarzy, czyli malownicza konna procesja piwowarów. Prowadzi ją Monachijskie Dzieciątko (Muenchner Kindl) we franciszkańskim habicie, z kuflem piwa w jednej, a pękiem dorodnych rzodkiewek w drugiej ręce. Dzieciątko w rzeczywistości jest dorosłą młodą blondynką.

Gdy w samo południe na błoniach burmistrz Monachium otwiera pierwszą beczkę, zgromadzony wokół tłum wrzeszczy: „O’zapft is!”, co w bawarskim dialekcie znaczy „odszpuntowana”. Pierwszy kufel obowiązkowo wypija premier Bawarii. Mieszkańcy tego landu, choć słyną z tego, że lubią zaglądać do kufla, bardzo poważnie traktują sprawę jego zawartości. Gdy w 1918 r. upadło cesarstwo niemieckie, uzależnili oni przystąpienie do nowej republiki związkowej od uznania przez resztę państw niemieckich bawarskich norm czystości piwa. Również na Oktoberfeście pija się tylko produkty uznanych monachijskich browarów: Spaten-Franziskaner-Brau,Augustiner, Paulaner, Hacker-Pschorr, Hofbrau i Loewenbrau. Teraz ludzkie morze wlewa się do 14 hal, z których każda może pomieścić od kilku do 10 tysięcy ludzi. Biesiadnicy zasiadają przy długich stołach i zaczyna się zabawa. Ludzie kołyszą się w takt wesołych piosenek i trącają kuflami: wygrywa ten, kto strąci pianę na koszulę sąsiada.Wokół uwijają się hoże kelnerki – niektóre mogą unieść naraz 10 litrowych kufli. Nie mniej godna podziwu jest zręczność bufetowych, którzy potrafią napełnić taki kufel w półtorej sekundy. Nie są to bynajmniej tylko czcze popisy: tu trzeba być naprawdę szybkim, by nadążyć z zamówieniami płynącymi strugą wartką jak haust monachijskiego piwa.

AZ