Budżet na przetrwanie, bez ambitnych planów reformatorskich. Tak eksperci mówią o projekcie ustawy budżetowej na 2011 r., którą przyjął rząd. Ekonomiści podkreślają, że część założeń jest zbyt optymistyczna. Jeśli szacunki rządu okażą się błędne, mniejsze będą np. wpływy z podatków.
Ekonomiści wytykają nierealne ich zdaniem prognozy bezrobocia. W budżecie zapisano, że bezrobocie na koniec roku spadnie poniżej 10 proc., czyli będzie o dwa punkty procentowe niższe niż w tym roku.
– Przy obecnym tempie wzrostu gospodarczego taki spadek bezrobocia jest wątpliwy – mówi prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.
Podobnie uważa ekonomista Ryszard Petru. Jego zdaniem optymizm rządu w tej sprawie jest nieuzasadniony. A jeśli szacunki rządu okażą się przestrzelone, to mniej ludzi znajdzie pracę, co spowoduje, że nawet o 2 proc. mniejsze będą składki odprowadzane do ZUS oraz wpływy z PIT. Oznacza to mniejsze wpływy o 3 – 4 mld zł.
Przeszacowane dywidendy
– To oznacza konieczność dofinansowania FUS albo konieczność wzięcia przez fundusz kolejnej pożyczki – wylicza prof. Gomułka.
Kolejne znaki zapytania to dywidenda i wpływy z prywatyzacji. Rząd liczy, że z dywidendy wpadanie mu ok. 9,2 mld zł. Jednak może okazać się, że państwowe spółki nie będą w tak dobrej formie. Dlatego – jak uważa Maciej Drelowski – dochody z dywidendy wydają się przewartościowane.
15 mld zł rząd chce uzyskać z prywatyzacji. To bardziej prawdopodobne, choć będzie zależało od sytuacji na światowych parkietach.
– Potrzebna jest bardzo dobra sytuacja na rynkach finansowych, by byli chętni do kupowania dużych spółek – mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Bank.
20 mld zł zysku ma przynieść upłynniony obieg pieniądza w instytucjach publicznych. Obecnie zdarza się, że w czasie, gdy resort finansów emituje obligacje, by zdobyć pieniądze, część instytucji trzyma na lokatach środki z budżetu. W przypadku wielomilionowych sum oznacza to spore korzyści tych instytucji, ale dla budżetu to konieczność ponoszenia kosztów emisji długu. Wiktor Wojciechowski z Forum Obywatelskiego Rozwoju przypomina jednak, że parę miesięcy temu rząd szacował korzyści z tego tytułu na 5 mld mniej. Jego zdaniem to bardziej realny szacunek.
Budżet do wykonania
Ale według ekonomistów budżet jako całość raczej nie budzi wątpliwości. – To nie są specjalnie ambitne założenia i raczej zostaną zrealizowane – mówi prof. Gomułka.
Według ekspertów projekt jest skrojony na przetrwanie, nie widać w nim zamiarów reformatorskich. Ekonomiści podkreślają, że w przyszłym roku nie powinny czekać nas wstrząsy, o ile nie zajdą nadzwyczajne wydarzenia gospodarcze albo polityczne.
Pierwsze zagrożenie, choć obecnie coraz mniej prawdopodobne, to widmo drugiego dna kryzysu albo stagnacji w gospodarce światowej. Gorsze wyniki gospodarek sąsiednich, zwłaszcza niemieckiej, natychmiast przełożą się na wzrost gospodarczy Polski. – Bardziej się obawiam spowolnienia tam niż w Polsce – mówi Jacek Wiśniewski.
Inne zagrożenie to szybszy od spodziewanego wzrost inflacji na świecie. Wtedy nastąpi reakcja banków centralnych w postaci podwyższenia stóp procentowych, a to zwiększy koszty emisji polskiego długu. A już dziś jest to największa pozycja w budżecie.
Podobny skutek może wywołać polityka. Pod koniec przyszłego roku mają odbyć się wybory parlamentarne, ale nadal niewykluczone są wcześniejsze, przeprowadzone wiosną. Jeśli rynki finansowe zaczną obawiać się zawirowań politycznych albo nie uwierzą w reformę finansów prowadzoną przez ten rząd, wtedy spadnie wartość złotego, czyli wzrosną koszty obsługi długu.
Ale prace nad budżetem dopiero się zaczynają, rząd rozesłał teraz projekt do konsultacji społecznych, m.in. do związków zawodowych i organizacji pracodawców. Na pewno pojawi się spora presja na zwiększenie wydatków. Nie wiadomo także, na ile resorty pogodziły się z tym, co dostały od Jacka Rostowskiego.
– Trochę musiałem powalczyć, minister finansów nie jest rozrzutny. Ale budżet jest większy, mamy pełne gwarancje współfinansowania programów unijnych – mówi minister rolnictwa Marek Sawicki.
Ale ze strony innych resortów może się pojawić tendencja do tego, by wydatki zwiększyć. Potężna presja będzie ze strony budżetówki, w której – z wyłączeniem nauczycieli – pieniądze na podwyżki wynagrodzeń mają zostać zamrożone. Gdy budżetem zajmie się Sejm, zbliżać się będą święta i wybory samorządowe. Wtedy wielu posłów, także z koalicji, nie oprze się pokusie, by zostać Świętym Mikołajem.
Taki sobie ten budżet
Ryszard Petru, dyrektor banku ds. strategii, BRE Bank
Przedstawione założenia makro do budżetu na przyszły rok zachwytu nie wywołują. Są konserwatywne, o czym piszą sami autorzy, przede wszystkim w zakresie dynamiki wzrostu gospodarczego i średniorocznej inflacji. Zaniżenie – lub inaczej to nazywając – bardzo konserwatywne podejście do obu tych wskaźników rodzi szanse na superatę po stronie dochodów. Spodziewam się, że wzrost gospodarczy wyniesie nie 3,5 proc., ale 4,2 proc., inflacja nie 2,3 proc., ale 3,5 proc. No, ale w tak niepewnych czasach nie można nikomu zarzucać nadmiernej ostrożności. Chciałem tylko zaznaczyć, że między wierszami widać, że plan na rok przyszły opiera się na założeniu lepszego wyniku po stronie dochodowej. W tej ostrożności w zakresie wskaźników makro towarzyszy wyjątkowy optymizm co do szybkości poprawy sytuacji na rynku pracy. Rząd spodziewa się spadku bezrobocia do końca przyszłego roku poniżej 10 proc., co jest jedną z najbardziej optymistycznych prognoz, jaką znam. W dokumencie niestety jednak nie wytłumaczono, skąd ma się brać ten optymizm. Do założeń nie dołączono żadnej tabeli z podstawowymi wskaźnikami makro na rok przyszły. Bez tak podstawowej informacji trudno zweryfikować spójność dokumentu.
Budżet na rok przyszły bazuje trochę na wzroście gospodarczym, trochę na podwyżkach podatków (VAT i akcyza), trochę na ograniczeniu przyrostu wydatków. Jest lepszy od obecnego, bo zakłada niższy deficyt. Ale przez 2010 r. wzrośnie nam o kilka punktów procentowych dług publiczny i sytuacja pod koniec przyszłego roku będzie poważniejsza niż teraz. Bo ten projekt budżetu nie rozwiązuje żadnego ważnego polskiego problemu. Jest to budżet gwarantujący spokój na rok. Za rok od dzisiaj będziemy stali dokładnie przed takimi samymi problemami polskiej gospodarki jak obecnie. Jedyne, co może nas uratować przed przekroczeniem limitów konstytucyjnych długu, to wynegocjowanie z UE innego księgowania OFE i nadzieja na szybsze tempo wzrostu gospodarczego. Żaden z tych warunków nie ma żadnego związku z projektem budżetu na przyszły rok. Taki sobie ten budżet.
Kupujemy czas, więc to jest budżet autorski tylko na jeden rok
Maciej Grelowski, Business Center Club
Jak zawsze na poziomie założeń ogólnych wszystko się zgadza, bo planowany wzrost gospodarczy to 3,5, niedoszacowana inflacja 2,3 jakoś się broni. Wyraźnie zaś widać, że to budżet autorski roku 2011. Traktując w kategoriach ciągłych przedstawione wskaźniki, atmosfera roku następnego gęstnieje. Ale kupujemy czas, więc nie powinno to zaskakiwać.
Wysokość deficytu budżetowego wyszacowana nieco powyżej 40 mld. To informacja skierowana dla szerokiego ogółu, który może uznać tę wielkość za znacząco lepszą do założeń budżetowych roku bieżącego, którego wykonanie wyszacowano na poziomie 48 mld. Jednak wiemy już doskonale, że to nie chodzi o deficyt budżetowy, ale o deficyt całego sektora. To właśnie ta wielkość przyrastająca dynamicznie każdego roku prowadzi nas do realnych problemów. Dopłaty do FUS, KRUS, OFE czy funduszu drogowego, który jest poza budżetem, wymagają znaczących źródeł finansowania. Sławna zaś reguła wydatkowa też nie likwiduje wydatków i raczej jest kosztownym gadżetem. Po stronie przychodów warto zatrzymać się przy dochodach z dywidend, które wobec planów akwizycyjnych SP wydają się przewartościowane. Dużą wątpliwość wzbudza planowana korzyść zarządzania płynnością sektora. Po raz pierwszy rząd skorzysta z tej technologii, można więc mieć wątpliwości, czy korzyści z tego można szacować na poziomie maksimum, czy należało przyjąć poziom rozsądnego minimum. Przychody z planowanych zmian podatkowych i akcyzy czy też z PIT i CIT są raczej na poziomie najwyższym z możliwych. Trudno uwierzyć, aby kratki samochodowe czy redukcja zatrudnienia w administracji zbilansowały cokolwiek. Na odrębne potraktowanie zasługują przychody z prywatyzacji. Wydaje się, że po planowanych dochodach roku bieżącego pozycja 15 mld zwiastuje znaczące ograniczenie zakresu prywatyzacji. Reasumując, budżet ten spełnia standardy techniczne, jednak realnie wpędza nas na historycznie najwyższy poziom zadłużenia.
Wojsko ma pieniądze na rozwój. Wydatki na uzbrojenie armii pochłoną do 2018 roku 30 mld złotych
Bogdan Klich, minister obrony narodowej
W przyszłorocznym budżecie zostanie utrzymany wskaźnik gwarantujący wydatki na obronność kraju na poziomie 1,95 proc. PKB. Przeciwnikiem takiego rozwiązania był minister finansów. Jak udało się go przekonać?
Profesjonalizacja armii została zakończona, a wojsko zawodowe kosztuje więcej niż to z poboru. Dodatkowe pieniądze potrzebne są też na nowoczesny sprzęt. W tym roku rozpoczęliśmy realizację 14 programów modernizacji uzbrojenia, które do 2018 r. pochłoną ponad 30 mld zł.
Jest pan spokojny o powodzenie tych planów?
Tak. W przyszłym roku na obronność zostanie przeznaczona rekordowa kwota 27, 5 mld zł, o 1,8 mld zł więcej niż w tym roku. Wydatki na zakup broni wzrosną o 292 mln zł do poziomu blisko 4,9 mld zł. Natomiast na remonty uzbrojenia i sprzętu wojskowego przeznaczymy 768 mln zł. Na inwestycje budowlane mamy zaplanowane 1,5 mld zł, czyli o 399 mln zł więcej niż w tym roku.
Czy to oznacza, że w przyszłym roku ogłosi pan wreszcie długo zapowiadany przetarg na nowe śmigłowce dla armii?
Tak, przetarg zostanie przeprowadzony zgodnie z planem. Ten budżet gwarantuje nam także przeprowadzenie wielu innych modernizacyjnych projektów.
Mamy zagwarantowane pieniądze na dalszy zakup transporterów opancerzonych Rosomak, pocisków przeciwpancernych spike, rakiet przeciwlotniczych grom oraz samobieżnych wyrzutni rakietowych WR-40 Langusta.
Środków nie zabraknie też na wartą ponad 100 mln zł modernizację naszych dwóch fregat „Kazimierz Puławski” oraz „Tadeusz Kościuszko”. Będziemy unowocześniać bazy lotnicze, porty wojenne, ale także infrastrukturę szkoleniową, np. strzelnice.
Mamy więc rozumieć, że chude lata wojsko ma już za sobą?
Najgorszy był 2009 rok. Ale dzięki problemom finansowym nauczyliśmy się w wojsku racjonalniej wydawać pieniądze. Światowy kryzys finansowy zmusił nas do przeprowadzenia zdecydowanego i wnikliwego remanentu w finansach MON. Teraz możemy więcej wydawać na modernizację, bo zredukowaliśmy wiele niepotrzebnych wydatków. Tylko na zakupach żywności zaoszczędzimy w tym roku 14 mln zł.
Nie obawia się pan, że żołnierze będą głodni?
Nie, po prostu wreszcie dostosowaliśmy zapasy żywieniowe do potrzeb zawodowej, ale mniejszej, bo zaledwie 100-tysięcznej, armii.
Nadal jednak ogromną część budżetu MON pochłaniają wydatki na wojskowe renty i emerytury. Jak dużą kwotę pieniędzy pochłaniają?
Na automatyczny wzrost środków na renty i emerytury będę musiał przeznaczyć w przyszłym roku 5,7 mld zł, czyli o prawie 250 mln zł więcej niż obecnie. Te wydatki rosną automatycznie, bo stale zwiększa się liczba osób uprawnionych do pobierania tych świadczeń. I z tych wszystkich powodów utrzymanie wydatków na obronność na poziomie 1,95 proc. PKB jest tak bardzo istotne.
ROZMAWIAŁ JAROSŁAW OLECHOWSKI
Ten projekt nie przewiduje rozpoczęcia prawdziwych reform
Wiktor Wojciechowski, Forum Obywatelskiego Rozwoju
Mam wrażenie, że przy tworzeniu projektu budżetu na 2011 rok maksymą rządu było doczekanie do wyborów parlamentarnych bez dokonywania zmian, które mogłyby obniżyć wysokość słupków poparcia. Zamrożenie płac w budżetówce (z wyłączeniem nauczycieli) czy zmniejszenie wysokości zasiłków pogrzebowych o 1/3 to zmiany kosmetyczne. Trwała naprawa finansów publicznych, a w efekcie zahamowanie narastania długu publicznego, wymagają ograniczenia wydatków, a nie podwyższania podatków. Tymczasem rządowy plan zatrzymania długu publicznego poniżej 55 proc. PKB opiera się na zwiększaniu obciążeń podatkowych (wzrost stawki VAT ma dać ok. 5 mld zł) oraz na działaniach jednorazowych. Korzyści z poprawy zarządzania płynnością w sektorze finansów publicznych (mają przynieść prawie 20 mld zł oszczędności) dadzą efekt jedynie w przyszłym roku. Myślę, że wielkość tych korzyści jest przeszacowana. Efekt jednorazowy to także przyspieszenie prywatyzacji, która ma przynieść ok. 15 mld zł. Zwiększenie własności prywatnej w gospodarce jest konieczne, ale do tego się nie ogranicza reforma finansów publicznych.
Wpływy z lepszego zarządzania środkami publicznymi i z prywatyzacji powinny służyć jako bufor, który zahamuje narastanie długu publicznego, nim pojawią się skutki fiskalne prawdziwych reform finansów publicznych. Powinny koncentrować się na ograniczaniu wydatków publicznych i poszerzaniu bazy podatkowej, głównie na zwiększeniu odsetka pracujących Polaków. Rząd nie zapowiada lub tylko w mglisty sposób sygnalizuje chęć ograniczenia przywilejów emerytalnych i różnego rodzaju wydatków socjalnych.