Kontrowersyjna strona WikiLeaks, która szermując hasłem transparentności, ujawnia tajne rządowe dokumenty, sama pilnie strzeże własnego sekretu – kto ją finansuje i na co wydaje pieniądze. Pomaga jej w tym globalna sieć fundacji i organizacji.
Najgłośniejszy przeciek WikiLeaks – opublikowany pod koniec lipca zestaw ok. 75 tysięcy tajnych amerykańskich dokumentów na temat wojny w Afganistanie – nie tylko spowodował, że o stronie zrobiło się głośno na całym świecie, ale też uruchomił falę datków, jakich jej twórcy jeszcze nie widzieli.

Milion dolarów w niecały rok

Jeszcze w grudniu WikiLeaks na kilka miesięcy zawiesiło swoją działalność, bo datki spadły do poziomu 2 – 3 tys. dolarów miesięcznie, co nie wystarczało na podstawowe opłaty. Utrzymanie strony w sieci, opłata za serwery czy komputery kosztuje WikiLeaks ok. 200 tysięcy dolarów rocznie. Tymczasem według Juliana Assange’a, domniemanego założyciela, a obecnie twarzy strony, tylko w tym roku datki sięgnęły już miliona dolarów. Jednak w kwestiach finansowych WikiLeaks nie może być przykładem transparentności, której domaga się od rządów i korporacji. – To, że w finansowaniu WikiLeaks nie ma przejrzystości, jest oczywiste, ale też pamiętajmy, że strona nie ma prawnego obowiązku ujawniania źródeł swoich datków – mówi „DGP” Chris Brauer, specjalista ekspert od spraw dziennikarstwa internetowego z City University London.

Fundacja przykrywka

Według dziennika „Wall Street Journal”, który wypytywał Assange’a o pieniądze, centrum finansowej sieci wokół WikiLeaks jest berlińska Wau Holland Foundation. Zgodnie z niemieckim prawem fundacje nie mogą ujawniać danych swoich ofiarodawców, a ponieważ nie można ich pozwać o pieniądze, wpłacane datki są chronione przed ewentualnymi pozwami w stosunku do WikiLeaks. W zamian za pieniądze otrzymywane z fundacji WikiLeaks musi przekazywać fundacji rachunki, te jednak zdobywa z innych fundacji.
Wau Holland jest zresztą tylko jednym z elementów większej układanki. – W Australii jesteśmy zarejestrowani jako biblioteka, we Francji jako fundacja, a w Szwecji jako gazeta – przyznaje w rozmowie z „WSJ” Assange. Dodaje też, że w USA WikiLeaks ma dwie organizacje charytatywne, które są zwolnione z podatków. Średni datek za pośrednictwem fundacji Wau Holland to 20 euro, ale po publikacji dokumentów afgańskich pewien niemiecki ofiarodawca przekazał 10 tysięcy.
Obok wpłat przez fundację WikiLeaks dostaje pieniądze poprzez PayPal, należący do eBaya system płatności internetowych, który jednak ze względu na przepisy dotyczące prania brudnych pieniędzy musi sprawdzać pochodzenie wszystkich większych wpłat. Nowym źródłem datków – na dodatek zupełnie niekontrolowanych – jest uruchomiony niedawno szwedzki portal Flattr, w którym użytkownicy decydują, komu przekazać miesięczną subskrypcję. Po afgańskim przecieku WikiLeaks prowadzi bezapelacyjnie.

Osobisty czar szefa

Wszystkie tego typu wpłaty stanowią około połowy wpływów WikiLeaks. Drugą, jak ujawnia Assange, strona zdobywa dzięki osobistym kontaktom, m.in. z osobami mającymi na koncie miliony, które przychodzą i mówią: „Dam ci kilkadziesiąt tysięcy”.
Tego, na co idą te pieniądze, Assange jednak nie wyjawił. Na początku lipca niemiecka gazeta „Der Freitag”, powołując się na Hendrika Fuldę, wiceprezydenta fundacji Wau Holland, ujawniła, że z 400 tysięcy euro otrzymanych za pośrednictwem PayPal i transferów bankowych WikiLeaks wydało w tym roku 30 tysięcy. Było to krótko po tym, jak w internecie zaczęły krążyć informacje o nadużyciach finansowych w WikiLeaks, które rozpowszechnia człowiek związany ze stroną.
współpraca mk