Kolejne kraje wierzą, że odkrycie wielkich złóż bogactw naturalnych stanie się dla nich przepustką do dobrobytu i cywilizacyjnego skoku. Polska liczy na gaz z łupków, Brazylia i Kuba na wielką ropę, a Afganistan na lit. Niemal każdy kolejny dzień przynosi nowe odkrycia surowców w różnych miejscach świata. Niestety posiadanie takiego bogactwa ma także swoje ciemne strony.

Ropę pod Karlinem już mieliśmy...

Był 9 grudnia 1980 r., kilka miesięcy wcześniej powstała „Solidarność”, a za kilka dni Czesław Miłosz odbierze Nagrodę Nobla. We wsi Krzywopłoty pod Karlinem asfaltowa droga zamienia się w lepką maź. Dzieje się tak za sprawą 130-metrowego słupa ognia o temperaturze sięgającej 900 stopni, rozświetlającego okolicę w promieniu kilkunastu kilometrów. Płoną ropa i gaz z uszkodzonego szybu.
Choć pożar udaje się ugasić dopiero po miesiącu, cała Polska zaczyna żyć doniesieniami o wielkiej ropie w Karlinie. Czytelnicy zasypują „Życie Warszawy” i „Trybunę” propozycjami, jak wykorzystać niespodziewane bogactwo. „Przez kraj przechodzi fala entuzjazmu – nareszcie mamy własną ropę” – relacjonuje „ŻW” 23 grudnia. Reporterzy z zaangażowaniem opisują miejsce katastrofy: „Oto płomień wysubtelniał, nabrał strzelistości, z metalicznym trzaskiem przecina powietrze”.
Karlino odwiedzają m.in. I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania i przewodniczący „S”. Rosną nadzieje, że staniemy się już nie, jak zapowiadał Wałęsa, drugą Japonią, ale drugim Kuwejtem. Taka droga byłaby nawet lepsza dla kraju pogrążającego się w ciężkim kryzysie gospodarczym.
Jednak wielka ropa znika równie szybko, jak się pojawiła. W 1983 r. do rafinerii odjeżdża ostatnia cysterna. Wiara w podziemne bogactwa jednak pozostaje. – Do tej pory spotykam ludzi przekonanych, że mamy wielkie złoża, ale tylko Ruscy kazali wszystko zaczopować – mówi Andrzej Szcześniak, ekspert rynku paliw płynnych.

Polska na wielkim gazie

Z naftą nam nie wyszło, za to trzydzieści lat później może wyjść z gazem. Firma doradcza Wood Mackenzie oszacowała, że pod polską ziemią kryje się 1,4 bln m sześc. gazu z łupków. Jeszcze większymi optymistami są specjaliści z Advanced Research, którzy oceniają polskie zasoby nawet na 3 bln m sześc. Według nich mielibyśmy tyle gazu, ile bogaci w tradycyjne złoża Norwegowie. Pozwoliłoby to zaspokoić nasze zapotrzebowanie przez z grubsza 200 lat i eksportować surowiec do innych państw. Na razie gaz krajowy zapewnia tylko 30 proc. popytu, a ropa jeszcze mniej, bo 5 – 6 proc.
Szacunki obu firm, podane na styczniowej konferencji prasowej wiceministra środowiska Henryka Jezierskiego, wywołały sensację. Policzmy, zastrzegając, że ceny gazu, które są powiązane z cenami ropy, ulegają znacznym wahaniom. Przyjmując, że tysiąc metrów sześciennych kosztuje 300 dol., 3 bln m sześc. daje nam 900 mld dol., czyli z grubsza 2,7 bln zł. To tyle, ile 11-letnie dochody państwa! Tegoroczna dziura w finansach publicznych w wysokości 100 mld zł wydaje się przy tym drobnostką.
Dlatego media nie bawią się w niuanse. „Pomorze jak Katar. Ruszają odwierty gazu łupkowego”, „Polska gazowym eldorado”, „Polskie sny o szejkanacie” – to tylko niektóre tytuły, jakie pojawiły się w gazetach w ciągu ostatnich miesięcy.
Atmosferę podgrzewają politycy. „To historyczna chwila dla Polski” – mówił przed miesiącem o pierwszym odwiercie PGNiG w Markowoli na Lubelszczyźnie wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski. „Jest szansa na to, aby Polska stała się – nie chcę przesadzać – za 10 – 15 lat drugą Norwegią” – powiedział minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w TVN 24 w czerwcu, powołując się na rozmowy z szefami światowych koncernów, które szukają gazu w Polsce. Sikorski nazywa szybki rozwój niekonwencjonalnych złóż gazu „gorączką złota XXI wieku”.
Trzeba przyznać, że nie tylko my mamy nadzieje na wielkie pieniądze. Kwestia polskiego gazu łupkowego jest szeroko komentowana w zagranicznej prasie, żywotnie interesuje zachodnie koncerny, a szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton powiedziała przed miesiącem w Krakowie, że przystąpienie Polski do globalnej inicjatywy w sprawie jego wydobycia to znak „wiodącej roli naszego kraju w światowym sektorze energetycznym”. Premier Donald Tusk również dał się ponieść emocjom, gdy zaczął mówić o możliwości renegocjacji kontraktu stulecia z Gazpromem.

Poszukiwania rozpoczęte

– Każdy chce być młody i bogaty – komentuje gazową psychozę minister Jezierski. I studzi nadzieje. Firmy konsultingowe zrobiły porównanie warunków geologicznych w USA i Europie. Z zestawienia wynika, że na Starym Kontynencie właśnie Polska ma największy potencjał do poszukiwań. Jednak na podstawie pojedynczych odwiertów niewiele można powiedzieć. Dopiero po gruntownych badaniach, najwcześniej za cztery lata, będziemy wiedzieć, czy jest gaz i czy opłaca się go eksploatować.
– To gruszki na wierzbie, manipulacje, pretekst, by nie podpisywać umowy gazowej z Rosją. Najpierw niech rząd się rozliczy z poprzednich bajek, jak rurociąg Odessa – Brody czy gazociąg z Norwegii. Amerykanie szacują złoża, a Polski na oczy nie widzieli – nie owija w bawełnę Andrzej Szczęśniak, były prezes Polskiej Izby Paliw Płynnych.



Przeszkodą mogą być względy ekologiczne. W Polsce jedna trzecia obszaru to tereny chronione, a w amerykańskiej technologii szyby trzeba stawiać gęsto, nawet co 2 km. To, co sprawdza się na pustkowiach w Teksasie, nie musi udać się w Polsce.
Zarówno Szczęśniak, jak i Jezierski przyznają jednak, że szanse na wydobycie gazu łupkowego istnieją i próbować trzeba. – W poszukiwania zaangażowali się poważni inwestorzy i wyłożyli własne pieniądze. Nie są szaleńcami – dodaje wiceminister.
Na razie resort wydał 60 koncesji na poszukiwanie gazu łupkowego na obszarze od Pomorza po Lubelskie. Dostały je wiodące firmy światowe, jak Chevron, ConocoPhillips, Lane Energy czy Exxon Mobil, ale też nasz PGNiG, który właśnie wykonał pierwszy odwiert na Lubelszczyźnie. Z kolei Energy Lane wgryza się w ziemię w pomorskim Łebieniu.
Gaz leżący pod polską ziemią jest własnością państwa. Firma, która go znajdzie, będzie musiała negocjować z rządem podział wpływów. Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka trzeba stworzyć nowy system rozliczeń, najlepiej na wzór Rosji, gdzie średnio 60 proc. przychodów z ropy i gazu trafia do kasy państwa. Gdy ceny surowców rosną, udział państwa w zyskach sięga nawet 90 proc. Na razie Polska uzyskała z koncesji poszukiwawczych 22 mln zł. Tyle nie kosztuje nawet jeden odwiert.
Łupkowe szaleństwo ogarnęło już nie tylko Polskę, ale też sąsiednie kraje. Niedawno prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz nakazał rozpoczęcie prac geologicznych. Wszystko to budzi przerażenie Gazpromu, który jest dużym dostawcą gazu dla Europy Środkowo- -Wschodniej i mógł dotąd dyktować warunki.

Naftowa samba

Entuzjazm z powodu odkrycia pokładów gazu to jednak nic w porównaniu ze szczęściem, jakim wydaje się odkrycie czarnego złota. Dlatego najszczęśliwsi są teraz Brazylijczycy. U południowo-wschodnich wybrzeży kraju, 300 km od plaży Copacabany, 7 km pod dnem Atlantyku natrafili na złoża ropy szacowane na co najmniej 50 mld baryłek, największe z odkrytych na świecie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Pod oceanem leży 3 – 4 bln dol.
Za pomocą tych pieniędzy Brazylia zamierza zlikwidować biedę i znaleźć się w pierwszej lidze mocarstw ekonomicznych. – To dar od Boga, nasz paszport do przyszłości – tak prezydent Brazylii Inacio Lula da Silva przedstawiał przed rokiem plan wykorzystania odkrytych właśnie zasobów ropy naftowej.
Brazylia zamierza utworzyć specjalny fundusz, do którego będą wpływać pieniądze z zysków z eksploatacji złóż. W ten sposób rząd zamierza sfinansować rozwój edukacji, służby zdrowia czy stworzyć przemysł nowych technologii. Fundusz będzie mógł przy tym inwestować za granicą. O przeznaczeniu tych pieniędzy decydować ma specjalna rada, w której zasiądą przedstawiciele rządu i organizacji społecznych.
Euforia zapanowała również na Kubie, doświadczonej kryzysem gospodarczym, latami komunizmu i pustoszonej potężnymi huraganami. Wyspiarze wierzą, że teraz zły los się odwróci. Dwa lata temu odkryto gigantyczne złoża ropy leżące pod morskim dnem na północ od Hawany. „Zawierają ponad 20 mld baryłek, dorównują amerykańskim i są dwa razy większe niż w Norwegii czy Meksyku” – ogłosił państwowy koncern naftowy Cubapetroleo.
Uzależnienie od importu ropy to największy problem Kuby. Po odcięciu dostaw ze Związku Radzieckiego sytuację uratowała pomoc od prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Hawana płaci mu za ropę usługami 40 tys. specjalistów, głównie lekarzy. Własne dochody z ropy mogą pomóc w przetrwaniu reżimu Castro jeszcze przez długie lata. Chyba że nie dotrwa do chwili, gdy ropa wypłynie na powierzchnię.
O niespodziewanym ratunku mogą też mówić Dubaj i Meksyk. Na przełomie roku okazało się, że emirat w Dubaju znajduje się na granicy bankructwa. Jego zapierające dech w piersiach projekty architektoniczne kosztowały krocie i doprowadziły do zadłużenia sięgającego 170 mld dol. Tymczasem mały emirat, w przeciwieństwie do swych siedzących na ropie sąsiadów, żył głównie z handlu i usług. Jego władca, szejk Muhammad ibn Raszid Al-Maktum, mógł się co najwyżej modlić o przetrwanie. Modły najpewniej zostały wysłuchane, gdyż już w lutym ogłosił nowinę o odkryciu wielkiego złoża ropy u wybrzeży kraju. Szczegółów na razie nie zdecydował się ujawnić.
Nowe złoża to także wielka szansa dla Meksyku, którego szczególnie mocno dotknął światowy kryzys ekonomiczny. PKB na głowę zmniejszył się w ubiegłym roku aż o jedną piątą. Na początku tego roku rząd ogłosił, że natrafiono na 900 mln baryłek ropy. Eksploatacja mogłaby się rozpocząć już w 2012 r. Nic więc dziwnego, że najnowszy raport banku Goldman Sachs przewiduje, że w 2050 r. Meksyk będzie liderem światowej gospodarki obok Chin, USA, Indii, Japonii i Brazylii.

Bogaty jak Afgańczyk

Czasem marzenia są trudne do spełnienia. Kilka tygodni temu dowódca wojsk USA w Iraku i Afganistanie generał David Petraeus informował, że w tym ostatnim odkryto zasoby surowców o wartości prawie biliona dolarów. – Potencjał tego miejsca jest zdumiewający – powiedział Petraeus cytowany przez „New York Timesa”.



Według ekspertów Pentagonu Afganistan mógłby stać się Arabią Saudyjską, jeśli chodzi o lit. Metal ten wykorzystuje się przy produkcji baterii do laptopów i telefonów komórkowych. Problem w tym, że nowo odkryte złoża znajdują się głównie na południu i wschodzie, wzdłuż granicy z Pakistanem – tam toczą się obecnie najcięższe walki z talibami.
Co można zdziałać, mając miliardy z ropy czy gazu, pokazuje przykład dwóch krajów, które w ostatnich latach postawiły na wydobycie tych surowców: Kazachstanu i Azerbejdżanu. W obu od dawna wydobywa się ropę, ale dopiero po odzyskaniu niepodległości w latach 90. mogły na tym zacząć zarabiać. Korzyści te zwielokrotniły jeszcze nowe odkryte złoża. Jaki skutek może przynieść strumień pieniędzy z ropy i gazu najlepiej widać po nowej stolicy Kazachstanu Astanie. Prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa stać było na kaprys, jakim jest przeniesienie, kosztem 15 mld dol., stolicy kraju z Ałma Aty. I zbudowanie miasta idealnego. Generalny plan zabudowy Astany wykonał japoński architekt Kise Kurosawa, zaś najbardziej znane budowle zaprojektował brytyjski architekt Norman Foster. Np. we wrześniu 2006 r. otwarto zaprojektowany przez niego Pałac Pokoju i Pojednania, piramidę o wysokości 62 m. Mieści operę, muzeum, bibliotekę, wiszące ogrody. Z kolei wielkie centrum rozrywkowo-handlowe w formie szklanego namiotu Khan Shatyry Entertainment Centre ma 150 m wysokości, 100 tys. mkw. powierzchni, własny park i ogród botaniczny.
Nazarbajew chce, żeby do 2015 r. Kazachstan wszedł do grona 50 najbogatszych państw świata. Może mu się to udać. O ile w latach 1991 – 1994, zaraz po rozpadzie ZSRR, dochód narodowy kurczył się co roku średnio o 10 proc., to teraz rokrocznie o tyle samo rośnie. W ciągu tej dekady zwiększył się czterokrotnie. Gdyby Polska rozwijała się w takim tempie, przegoniłaby już Niemcy. Kazachowie utworzyli w 2001 r. specjalny kazachski fundusz narodowy, na którym odkładane są nadwyżki finansowe z eksportu tych surowców.
Jeszcze szybciej (średnio 20 proc. wzrostu PKB w ostatnich latach) rozwija się sąsiedni, znacznie mniejszy Azerbejdżan, w którym w 1999 r. odkryto gigantyczne złoża gazu. Jednak głównym celem kraju nie jest zwiększanie dobrobytu, a odzyskanie z rąk Ormian Górnego Karabachu. Za gaz kupuje czołgi.

Przekleństwo bogactwa

Nagłe bogactwo nie musi więc wcale być błogosławieństwem. W wielu krajach pojawienie się dużych ilości pieniądza powodowało wysoką inflację i uzależnienie kraju od jednej gałęzi gospodarki. Tak było w Holandii, która w latach 60. zaczęła eksploatować wielkie złoża gazu w pobliżu miasta Groninge. Zmniejszyła się też konkurencyjność reszty holenderskiej gospodarki. Pojawiło się nawet określenie „holenderska choroba”. – Wiele krajów popada w pułapkę surowcową. Odkrycie złóż i eksport powodują gromadzenie obcej waluty, za co kupuje się dobra zagraniczne. Lokalna waluta się umacnia, a gospodarka traci konkurencyjność. Trudno produkować inne rzeczy niż ropa czy gaz, bo się nie opłaca – mówi nam Georg Zachmann, ekspert Instytutu Bruegla. Jego zdaniem towarzyszą temu liczne nadużycia i złe rozdawanie licencji.
Najgorsze jednak, jeśli wielkie złoża ropy niewiele dają obywatelom, a pieniądze trafiają do kieszeni wybranych osób, dyktatorów i ich krewnych. Dzięki odkryciu ropy przetrwał jeden z najbardziej skorumpowanych i represyjnych reżimów na świecie (miejsce siódme według zestawienia Transparency International). Teodoro Obianga rządzi Gwineą Równikową od 1979 r., jest tolerowany, a wręcz admirowany przez kraje zachodnie, w tym USA.
Cóż z tego, że dzięki ropie od 2002 r. PKB Gwinei Równikowej wzrósł o 5 tys. proc., skoro większa część 650-tysięcznej populacji żyje za jednego dolara dziennie.
„Ropa jest bajką i jak każda bajka – jest kłamstwem” – pisał Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu”. Można to odnieść również do Nigerii, gdzie porwania cudzoziemskich nafciarzy dla okupu i podkradanie z rurociągów ropy to codzienność. Łupem gangów pada aż 15 proc. całego wydobycia, które przerabia się w ukrytych w dżungli rafineriach. Reszta dochodów szła przez lata do kieszeni kolejnych dyktatorów. Z kolei w Wenezueli spada wydobycie ropy, bo prezydent Hugo Chavez znacjonalizował sektor naftowy. Trwoni pieniądze na programy socjalne i pomoc zaprzyjaźnionym dyktatorom. – Ulegli pokusie łatwych i szybkich pieniędzy. Sprzedawali ropę, ile tylko mogli, zalały ich obce pieniądze. Ich dar od Boga zmienił się w przekleństwo – oceniał niedawno swych naftowych rywali prezydent Brazylii Inacio Lula da Silva.
Ze swoich naftowych i gazowych bogactw najlepiej umie korzystać Norwegia, która utworzyła specjalny fundusz inwestycyjny, niezależny od rządu. Leżące na nim 400 mld dol. ma być polisą ubezpieczeniową dla przyszłych pokoleń. Do funduszu trafia większość zysków z ropy i gazu. Co roku można wykorzystać jedynie 4 proc. pieniędzy z wartego już 400 mld dol. funduszu. Wyjątek zrobiono w czasie obecnego kryzysu, pobierając dodatkowe 25 mld dol., aby złagodzić jego skutki.
Norweska saga paliwowa trwa od 1968 r., gdy rozpoczęto eksploatację złoża „Ekofisk” na Morzu Północnym. Wydobycie i eksport kontroluje państwowy koncern Statoil. Norwegia przeznacza ponad 0,7 proc. swojego rocznego dochodu narodowego na pomoc rozwojową dla krajów Afryki i Azji. Rząd stać na fundowanie zasiłków na wyjazd turystyczny do egzotycznych krajów, kiedy obywatel poczuje depresję spowodowaną niedostatkiem słońca.
Okazuje się, że to nieprawda, iż pieniądze szczęścia nie dają. Norwegowie są trzecim najszczęśliwszym na świecie krajem – wynika z rankingu opracowanego przez Gallupa. Dlatego mocno trzymajmy kciuki za szukających w Polsce gazu.