1 września 2009 roku zapewne nie kojarzy się najlepiej ministrowi skarbu Aleksandrowi Gradowi. To właśnie wtedy według deklaracji premiera miał wylecieć z roboty, jeżeli nie doprowadzi do pozytywnego rozwiązania problemu stoczni.
FELIETON
A parę tygodni wcześniej mieliśmy największą kompromitację podczas urzędowania ministra, czyli słynnych inwestorów z Kataru. Nawiasem mówiąc, dzisiaj z dystansu widać, że katarski problem miał bardziej charakter PR-owski niż rzeczywisty. Po prostu – odtrąbiono sukces. Ba! Zrobił to sam minister Aleksander Grad, zbyt wcześnie.
A sukcesu nie było, tylko powszechna kpina. Co ciekawe, sprawa stoczni została rozwiązana tak czy inaczej – dzisiaj nie jest ona problemem rozpalającym głowy polityków i pióra publicystów. Aleksander Grad z roboty nie wyleciał, premier wycofał się ze swojego ultimatum.
Teraz mamy 13 maja 2010 roku, dzień po wielkim triumfie szefa resortu skarbu. Doprowadził do szczęśliwego finału, czyli udanego debiutu giełdowego PZU. I nikt tego triumfu Gradowi nie odbierze. Rozwiązanie niesłychanie skomplikowanego i delikatnego sporu właścicielskiego w tej firmie to jego niekwestionowana zasługa. Podobnie jak sprawne wprowadzenie akcji ubezpieczyciela na giełdę.
Pytanie co dalej. Aleksander Grad od Kataru do PZU przeszedł długą drogę. Nie chodzi o to, że on się zmienił. Determinacja ministra i jego chęć – skądinąd słuszna – sprywatyzowania wszystkiego, co ma ślad państwowej własności, jest sprawą znaną. Zmieniły się warunki. Jeszcze rok temu sprzedawanie spółek skarbu za cenę, która byłaby rozsądna, stanowiło zadanie dla samobójcy. Teraz sytuacja zaczęła się rozwijać w dobrym kierunku. Nawet nie chodzi tutaj o PZU, jedną z pereł w koronie państwowych instytucji finansowych, ale o zainteresowanie inwestorów kolejnymi firmami.



Jak to wykorzystać? Plany są ambitne i w dużej mierze przy takiej determinacji Aleksandra Grada do zrealizowania. Ale wadą ostatnich sukcesów ministra jest stara choroba polskiego procesu prywatyzacji. Czyli pół-, ćwierćprywatyzacja. Sprzedaż, a jednocześnie niesprzedaż spółek, kiedy państwo pozbywa się mniejszościowego pakietu akcji. To zawsze rodzi problemy. Ćwierćprywatne firmy stają się łupem polityków, słabną, jakość zarządzania woła o pomstę do nieba.
A nie o to chyba w całym procesie chodzi. I jednym z najważniejszych zadań stojących przed resortem skarbu jest nie tylko sprzedaż konkretnych spółek – energetyki, chemii, Ruchu, LOT-u – ale przywrócenie właściwego sensu procesowi prywatyzacji. A nigdy obecność państwa w akcjonariacie nie służy budowie wartości spółek. Prawda banalna, ale sprawdza się zawsze.
Tym bardziej że w zeszłym roku Aleksander Grad musiał znaczną część swojej energii przeznaczyć na aktywność w zakresie tak zwanej polityki dywidendowej. OK, niech będzie. Kryzys, potrzeby budżetu, słabe zainteresowanie inwestorów prywatyzacją i tak dalej. Jak ta sprawa będzie wyglądała teraz? Według deklaracji ministra skarbu inaczej. Rząd nie będzie już dążył do tego, by wygenerować ze spółek tak olbrzymi strumień pieniędzy. I bardzo dobrze, gdyż znów pchane na siłę dywidendy hamują ich rozwój. Czy za tymi deklaracjami ministra pójdą czyny? Częściowo przekonamy się o tym już w poniedziałek. Wtedy będą się ważyły losy dywidendy z KHGM.
Co wygra – ambitny inwestycyjny plan zarządu czy potrzeby budżetu?